Wyszliśmy z klubu i chwyciłam Sergio ramionami za szyję. Uśmiechnął się i pocałował mnie w usta.
-Ej! – krzyknął ktoś. – Dokąd się wybieracie? – zainteresował się Miguel.
-Na plażę – odpowiedziałam zadowolona.
-Ale tam jest ciemno – Trueba podrapał się po głowie.
-Są gwiazdy, księżyc – wymruczałam Sergio do ucha.
-Poradzimy sobie – wziął mnie na ręce.
-Masz – Miguel podał mu pudełko zapałek.
-Przecież im zgasną! – jęknął Trueba. – Musimy poszukać latarki!
-Latarką chcesz, bałwanie jeden, rozpalać ognisko? – syknął młodszy Canales.
-Latarką? – zdziwił się chłopak. – Ale jak?
-Srak.
Idźcie już! – Mig popchnął Sergio, a sam odszedł gdzieś z Truebą.
Roześmiałam się wesoło, a mój ciastek maszerował raźnie ulicą. Nagle
okazało się, że jesteśmy na plaży! Było całkiem niedaleko.
-Mam tu
swoje ulubione miejsce – postawił mnie na ziemi i zdjął buty. Ja swoje
też zdjęłam i trzymając się za rękę ruszyliśmy po piasku. – Nikomu, go
nie pokazywałem – weszliśmy między drzewa, gdzie też wszędzie było masę
piachu. Za chwilę znaleźliśmy się na niewielkim kawałku plaży, który z
każdej strony otaczał las. Sergio błyskawicznie nazbierał gałęzi i
rozpalił ognisko.
-Ale fajnie – usiadłam po turecku przy ogniu. – Tak
romantycznie – zaśmiałam się. Chłopak usiadł obok mnie i ujął moje
dłonie w swoje.
-Przychodziłem tu zawsze, gdy świat wydawał mi się za
bardzo niesprawiedliwy. Czasami też by coś przemyśleć, albo po prostu
odetchnąć.
-Ja zazwyczaj chodziłam na Bernabeu – zamyśliłam się.
-Tylko, że ja mówię to, bo tu nie ma zasięgu – uśmiechnął się.
-Boisz się, że będę krzyczeć? Czy ja kiedyś na ciebie krzyknęłam? – zrobiłam słodką minkę.
-Nigdy – roześmiał się i pociągnął mnie do siebie. Położył się na plecach, a ja na nim.
-Boję się pływać otwartych zbiornikach wodnych – wyszeptałam mu do ucha. – Tak właściwie to nie umiem w nich pływać.
-Morza, rzeki czy jeziora, nie? – spojrzał na mnie zaskoczony.
-Tak.
Jedynie baseny, gdzie widzę dno. Kiedyś wpadłam do rzeki i gdyby nie
Torres to nie miałbyś teraz dziewczyny – westchnęłam. – Villa darł się
na brzegu jak opętany, ale do wody nie wskoczył. Twierdził potem, że był
tak zdenerwowany, że zapomniał jak się nazywa, a co dopiero jak się
pływa! – fuknęłam. – Pajac pierdolony. Dzięki Bogu Torres, gdy trzeba ma
głowę na karku.
-Muszę podziękować Nando – uśmiechnął się.
-Koniecznie
– pocałowałam go w usta. Po chwili nasze języki się spotkały, a stadko
motyli, hodowane w moim brzuchu oszalało. Ręka Sergio zsunęła się na
moje pośladki, a druga zawędrowała pod bluzkę. Blondyn przekręcił się i
teraz to ja leżałam na piachu. Normalnie wszczęłabym krzyk, że będę cała
brudna i moje włosy zamienią się w pustynię, ale teraz… Teraz miałam to
gdzieś.
Zdjęłam z siebie jeansową kurtkę i pozwalałam, żeby Sergio
całował mój dekolt. Minutę później ściągnął z siebie bluzę i koszulkę.
Zachowywaliśmy
się tak jakbyśmy nigdy się nie kochali. Jednak nie sądzę, że dożyję
dnia kiedy powiem, że przywyknę do jego zapachu i dotyku, kiedy nie będę
z zachwytem wpatrywać się w jego niebieskie oczy. Po prostu wiem, że to
nigdy nie nastąpi. Zawsze będzie działał na mnie jak narkotyk.
Trochę później
siedziałam wtulona w blondyna i wpatrywałam się we wschodzące słońce.
Widok zapierał dech w piersiach… Chociaż mnie zapierała bliskość Sergio.
-Co będziemy potem robić? – Wyszeptałam.
-A co chcesz? – Narysował na piasku serduszko. – Przejdziemy się?
-Tak! – Podskoczyłam i zrzuciłam z ramion kurtkę. – Chodź!
Weszłam
do wody w samej bieliźnie. Ktoś z daleka by powiedział, że nago, bo
była cielistego koloru. Patrzyłam na swoje różowe paznokcie u nóg i
wiedziałam, że dalej nie zrobię kroku. Woda obmywała mi łyki i aż było
mi niedobrze na myśl, że potem jest głębiej.
-I co? Dalej nie? – Na brzegu stał Sergio w samych bokserkach. Uśmiechał się do mnie szeroko.
-Tylko do tyłu – mruknęłam. Podszedł do mnie i położył mi ręce na biodrach.
-Spokojnie.
Kroczek do przodu – zrobiłam co chciał i nawet wymioty mi przeszły.
Wiedziałam, że przy nim nic mi nie będzie. – Pływam w morzu od dziecka.
Nie raz się napiłem słonej wody i żyję.
-Chcesz, żebym piła wodę?! – Zatrzymałam się gwałtownie. – Oszalałeś Canales?! – Warknęłam.
-Nie! – roześmiał się. – Wiesz, że jak na mnie krzyczysz to aż mam dreszcze? – Pocałował mnie w ramię.
-Ze strachu?
-Nie, z miłości.
-Ty
jesteś chory! – Spojrzałam na niego uważnie. Jednak mocno trzymałam
jego ręce. – Cieszysz się, że krzyczę i masz dreszcze z miłości?
-No
co ja na to poradzę? – Wzruszył ramionami. – Uwielbiam, gdy patrzysz na
mnie morderczo i mówisz: „Canales”. Wyglądasz wtedy zabójczo! Mrużysz
oczka i masz w nich takie szatańskie błyski! – Uśmiechnął się jak małe
dziecko, które właśnie zjadło ulubione lody.
-A ponoć złość piękności szkodzi.
-Nie tobie. No dalej, bo zaraz przyrośniemy do dnia.
Ruszyłam przed siebie po woli. Na wszelki wypadek opierałam się plecami o jego twardy brzuch.
Gdy woda sięgała mi do pępka to zrezygnowałam z dalszej wycieczki.
-Wystarczy – zdecydowałam.
-Jak na pierwszy raz to jest nieźle – odwrócił mnie ku sobie i przytulił.
-Kiedyś spadłam z jachtu – mruknęłam. – Miałam na sobie kamizelkę, do której Nando na wszelki wypadek przyczepił linę.
-Poważnie? – Roześmiał się wesoło.
-To nie jest zabawne! – Uderzyłam go pięścią w tors.
-Musimy
się trochę umyć, bo jak nas Giana zobaczy to zabije – odsunął się ode
mnie i wskoczył do wody. Przepłynął kawałek i zanurkował. Takie cuda to i
ja potrafiłam, ale w basenie!
Wróciłam do miejsca, gdzie woda sięgała mi do łydek i ochlapałam się wodą.
-Nie! – Nagle obok mnie pojawił się Sergio. Wziął na ręce i wskoczył do wody. Na moje szczęście trzymałam się go za szyję.
Gdy się wynurzyłam chciałam go zamordować, ale nie mogłabym wrócić na brzeg! Moje nogi nie dotykały dna! Zajebie go!
-Canales… – wyszeptałam, kurczowo się go trzymając.
-Ze mną nic ci nie grozi – pocałował mnie w czoło. – W wakacje zazwyczaj bywałem ratownikiem – ruszył na brzeg.
-Nie wiem czy dożyjesz kolejnych wakacji! – Warknęłam, gdy stałam już na plaży.
-Przepraszam
– roześmiał się i pocałował mnie w usta. Rozłożył swoją bluzę i
usiedliśmy na niej opierając się o siebie plecami. O dziwo wcale nie
było mi zimno. Uśmiechałam się sama do siebie i delektowałam tą chwilą.
-Kocham cię – szepnęłam patrząc w morze.
-Ja
ciebie też – ujął moją dłoń. – Żałuję, że byłem takim osłem. Powinienem
od razu zostawić Cristinę, a nie cackać się tyle czasu.
-Dobrze, że
tego nie zrobiłeś. Dzięki temu wszystkiemu to były najbardziej
intensywne miesiące mojego życia. Każdy mój dzień był dla ciebie.
Momentami kochałam cię równie mocno co chciałam zamordować. A teraz
sobie myślę inaczej: Czym byłoby moje życie bez ciebie? – Westchnęłam.
-Niczym? – Szepnął.
-Mułem i dziesięcioma metrami dna – odpowiedziałam.
-Chyba dnem i dziesięcioma metrami mułu – roześmiał się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz