60. Boski Alvaro.

Kino i kolacja z Moratą zleciała szybko. Wyśmiałam się, odreagowałam samotność i złapałam niewielki wiatr w żagle. Zadowolona stukałam swoimi szpilkami o chodnik i uśmiechałam się do przechodniów. Nie tak dawno chciałam zamordować Alvaro, a teraz? Spędzamy miło czas. Gdy zobaczył mnie na progu domu w spódniczce w kwiatki tylko zagwizdał z podziwem. Lubię, gdy podobam się innym, ale nie miał niebieskich oczu i blond włosów. Nie był moim Ciastkiem.
-Teraz idziemy do Canalesa? – Morata wziął mnie pod rękę, gdy maszerowaliśmy chodnikiem do jego samochodu.
-Owszem. Nie martw się. Sergio nie będzie zły, że u niego posiedzimy – machnęłam torebką o mały włos nie trafiając dziewczyny, która wyszła zza rogu. – Sorki – uśmiechnęłam się przepraszająco.
-Nic nie… Ana! – Powitała mnie Cristina. Uważnie zlustrowała mnie spojrzeniem. Wyglądam o niebo lepiej niż kilka godzin temu. Do tego miałam u boku przystojnego chłopaka. Nie zaprzeczę, że Alvaro jest ładny. Wysoki, o brązowych włosach i przepięknych czekoladowych oczach. Zdawałam sobie z sprawę z tego co stoi obok mnie i trzyma pod rękę. Kto wie jakby to było, gdyby Canales nie przeszedł do Realu? Jednak jak to on mówi, Bóg ma wobec każdego swój plan.
-Cześć, jestem Alvaro – wyciągnął rękę i podał ją dziewczynie. Niestety ja opierałam swoją na jego lewej.
-Cristina – uścisnęła ją. – A taka byłaś dziś wiarygodna – zwróciła się do mnie.
-Masz jakiś problem? – Syknęłam. Podnosi mi ciśnienie, szmata.
-Ja? To nie ja odbijam chłopaków, których potem zostawiam na lodzie! – Burknęła. Zagotowało się we mnie. Morata jednak należał do piłkarzy, którzy poznali mój temperament. Objął mnie w pasie, splatając ręce na moim brzuchu.
-Miło było cię poznać, ale musimy już iść. – Z łatwością mnie podniósł, minął Cristinę i poszedł dalej.
-Puść mnie, ty pawianie jeden! – Warknęłam. – Będę mieć siniaki na brzuchu! Z tego się w życiu nie wytłumaczę Canalesowi!
-A z tego, że jego była wzięła nas za parę to się wytłumaczysz? – Postawił mnie przy samochodzie i wsiedliśmy do środka.
-Nie wiem! Co za bura kurwa! – Uderzyłam pięścią w deskę rozdzielczą.
-Wal dalej to może poduszka się otworzy – mruknął i powoli ruszył.
-Chce do Sergio – wyszeptałam. – Mam już dość tego wszystkiego – położyłam głowę na kolanach.
-Ana… – Alvaro zatrzymał samochód i przyciągnął mnie do siebie. – Nie płacz… – uspokajająco głaskał mnie po plecach. Wdychałam jego zapach i chciało mi się jeszcze bardziej wyć. Nie pachniał tak jak chciałam i nie miał takich mięśni jak trzeba. – Za kilka dni się z nim zobaczysz.
-On jedzie potem do Meksyku – szepnęłam.
-Chcesz jechać ze mną na wakacje? Będzie moja dziewczyna i jakieś jej koleżanki.
-Morata, ty masz dziewczynę? – Spojrzałam na niego załzawionymi oczami.
-Oczywiście – roześmiał się i wziął chusteczkę. Wytarł moje łzy i uśmiechnął się delikatnie. – Ups… – Szepnął i spojrzał na coś za szybą.
-Cristina? – Upewniłam się. Pokiwał głową. – Przedstawienie czas zacząć. Gramy – objęłam go za szyję i mocniej przytuliłam. – Udawaj, że mnie całujesz, Morata! Ogarnij się!
-Będziesz mieć przesrane! – Wyszeptał w mój policzek.
-Nie sądzę. Sergio mi ufa, a Cristina to tylko pomylona wariatka. Teraz się odsuń i jedź – odepchnęłam go od siebie. Ruszył, ale nadal uśmiechał się pod nosem.
-Jak mi sprowadzisz Ines na złą drogę to nie przeżyjesz – zachichotał.
-Morata… – westchnęłam – Ona musi mieć coś z głową, że cię chciała. A jak ma, to ja jej nic nie zrobię – rozłożyłam ręce. – Egzemplarz, którego nie da się podrasować.
-Nie doceniałem Canalesa. Jest święty, że z tobą wytrzymuje.
-A jego łóżko jest niezniszczalne, że jeszcze się nie załamało – dodałam z błyskiem w oku. Alvaro roześmiał się wesoło, a ja mu zawtórowałam.
-Może go oświeć z Cristiną?
-Po chuj? – Podrapałam się po głowie.
-Żeby potem nie był zły?
-A gdzie on ma ją niby spotkać, co? – Prychnęłam. – Jak mnie ta pizda podenerwuje jeszcze trochę to zniknie z powierzchni ziemi, szybciej niż zdąży mu naskarżyć.

Po dotarciu do mieszkania Sergio od razu się przebrałam. Wystroiłam się w ciuchy mojego Ciastka, które niestety pachniały proszkiem do prania i płynem do płukania, a nie nim.
Usiadłam obok Alvaro na podłodze i chwyciłam joystick.
-Jesteś fajny – powiedziałam, gdy Rooney’em wpakowałam gola do jego bramki. Biedny Pepe Reina nie zdążył obronić.
-Mogę powiedzieć to samo. Źle zaczęliśmy – uśmiechnął się delikatnie.
-Fatalnie – pokiwałam głową. – Wśród tej bandy piłkarzy, których uwielbiam jesteś w ekskluzywnej grupie moich przyjaciół – szturchnęłam go łokciem w żebra.
-A kto mi towarzyszy? – Teraz to on wpakował piłkę w moją bramkę! Biedny van Der Sar nie doleciał, a Kuyt trafił prosto do celu. Graliśmy Liverpool kontra Manchester United. Ja naturalnie byłam MU.
-Iker to dla mnie coś między ojcem, bratem i przyjacielem. Nando i Villa to wiesz… – westchnęłam. – Chuj wie co to. Cristiano potrafi mnie szybko ubrać i zaleczyć moje malinki. Do tego wytrwale swatał mnie z Sergio. Marcelo, Pepe i Hugian to stara warta. Znali mnie odkąd pojawili się w Realu. Marcos to mój były chłopak, przyjaciel chyba też, ale czasem się w tym gubię. Fabregas to stary ziom, ale mnie wkurwia tym zamiłowaniem Barcelony. Za to Karim jest na pewno moim przyjacielem. Pocieszy mnie jak trzeba, zjedzie, gdy zechce.
-A ja? – Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
-A ty mnie rozumiesz – szepnęłam. – Jesteś, gdy mi się nudzi, gdy świat się wali. Dzięki.
-Nie ma za co złośniku – puścił mi oczko. – Graj, bo van Der Sar przysnął – wskazał telewizor.
Obudziłam się rano na łóżku Canalesa. O ile pamiętam oczy mi się zaczęły zamykać, gdy graliśmy półfinał Ligi Mistrzów. Opierałam już głowę na ławie.
Zwlekłam się z łóżka i powędrowałam do kuchni. Przy stole siedział Alvaro i czytał gazetę. Obok niego stały dwa kubki z gorącą herbatą i talerz kanapek.
-Cześć – uśmiechnął się i przewrócił stronę. – Jak się spało?
-Miałam wrażenie, że Sergio jest obok, ale nie mogłam go dotknąć – ziewnęłam. – Dziś czwartek… – spojrzałam na kalendarz na ścianie. – Już jutro lecę do Santander.
-A wracasz?
-W niedzielę wieczorem – wzięłam jedną kanapkę. Wyglądała apetycznie. Świeży chlebek, szyneczka, ser i pomidor.
-Moje wakacje, które ci proponowałem zaczynają się koło trzynastego czerwca. To poniedziałek.
-Wchodzę – pokiwałam głową. – Lepsze to niż wpatrywanie się w kochających się Casillasów, Villów czy Torresów.
-Wolisz kochających się Moratów? – Zaśmiał się. Zamarłam.
-Wiesz, może zostanę sama w domu Casillasa. Jak się nie zgodzi przeprowadzę się tu – zdecydowałam szybko.
-Spoko, żartowałem. Będziemy całą paczką.
-Dobra, ale teraz zawieź mnie do domu – wstałam i zabrałam swoją torebkę, gdzie miałam klucze i telefon.
-A ubrania? – Wstał i poszedł do sypialni, gdzie spojrzał na moje porozrzucane ubrania.
-Co ubrania? Niech leżą – ruszyłam do drzwi i nagle przystanęłam. – Tylko jest problem.
-Jaki? – Pojawił się za mną. Spojrzałam na swoje bose stopy.
-Nie pójdę w szpilkach do takiego stroju – mruknęłam.
-Dobra. Wskakuj – odwrócił się plecami, a ja błyskawicznie znalazłam się na jego plecach. Otworzył drzwi i stanęliśmy twarzą w twarz z jakąś kobietą i… Yuli. Momentalnie skojarzyłam fakty. Jak mogłam zapomnieć, że Sergio mówił mi, że do Madrytu wybiera się jego mama i Yuli? Jak?!
-Dzień dobry – powiedziała grobowym tonem pani Rosario Madrazo, a mnie serce podeszło do gardła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz