Obudził mnie nieludzki
wrzask. Ktoś wrzeszczał „Annabelle” i „zabije”. Była to ciekawa
kompozycja, bo przez całe życie nie sądziłam, że da się te dwa słowa
połączyć. Jednak dało.
Otworzyłam oko i zobaczyłam czerwonego Davida Ville. Zamknęłam i otworzyłam znowu. Villa nadal tam stał. Co to ma być?
-Mógłbyś
robić za płachtę matadora na corridzie – mruknęłam. – Oj sorry… –
Ziewnęłam. – W Barcelonie nie można już bawić się w corridy.
-Ana! – Syknął i teraz zbladł. – Co to ma znaczyć? – Wyszeptał.
-Co?
– Nie załapałam. Spojrzałam w bok i zrozumiałam od razu. Obok mnie
smacznie spał Canales. Nagie ramie otaczało mnie w pasie, a ja? Ja
miałam na sobie jego koszulkę. Wyglądał tak słodko i tak bezbronnie.
-DO KURWY NĘDZY!!! – Wydarł się Villa. Sergio ocknął się i popatrzył na mnie zdziwiony.
-Wytłumacz Davidowi, że tylko obok siebie spaliśmy – powiedziałam spokojnie. Nie ruszał mnie krzyk Villi, przywykłam.
-Ej, bo tego… – Zająknął się Sergio. David wybiegł z pokoju, a ja się roześmiałam.
-Zwariował – wzruszyłam ramionami. – To mu się zdarza.
-Canales
zapłacisz mi za bałamucenie Any! – Villa powrócił z… miotłą w ręku. –
Ty podrywaczu jeden! W domu masz dziewczynę, a teraz wykorzystujesz
Annabelle?! – Sergio wyskoczył z łóżka. Gdy David machnął miotłą udało
mu się w ostatniej chwili uchylić. Mówiłam, że ma refleks. Czmychnął
obok Davida, który popędził za nim na dół.
Wstałam, kompletnie się ubrałam i zeszłam na dół. W pokoju znalazłam też bluzę Sergio, którą teraz nałożyłam.
Piłkarze
obudzili się od wrzasków Villi, który obecnie hasał po ogrodzie w
pogodni za Sergio. Biedny Canales. Miał na sobie jedynie białe spodenki.
-Co jest? – Cristiano podrapał się po głowie i razem ze mną patrzył jak David wymachuje miotłą, a Canales rękami.
-Nic. Poranne show – westchnęłam. Czy takie rzeczy będą teraz normalnością?
David wrócił i od razu rzucił się na Torresa i Casillasa, którzy spali na kanapie.
-Jesteście
nienormalni! Ona mogła zajść w ciążę! Oj tam ciąża! – Machnął ręką o
mało nie trafiając w wazon na parapecie. – On jej złamie serce!
-Sergio to fajny chłopak – mruknął Iker.
-No – pokiwał głową Nando. Obaj byli skacowani i ledwo przytomni. Za to Villa kipiał energią.
-Ale
ma dziewczynę! Zabawia się Aną, a potem jak pies z podkuloną nogą wróci
do Cristiny! – Warczał. Jeśli myślał, że nie słyszę to był w błędzie.
Powiedział prawdę. A ja głupia cipa mu na to pozwalam. Nie chcę go
odtrącić, nie mogę stracić. Łudzę się jak idiotka, że może odejdzie od
tamtej. Jednak to nierealne marzenie.
-Spadam – oddałam Cristiano
bluzę Sergio i wyszłam przed dom. Rozejrzałam się po okolicy i nagle
doszłam do wniosku, że to jest osiedle na którym mieszka Torres i
Ronaldo. Czyli do Nando miałam kawałek drogi. Ruszyłam biegiem, żeby się
zmęczyć i chociaż na chwilę zapomnieć.
W domu Torresa czekała na
mnie Oli. Nie tylko z pysznym obiadem, ale i miłością, której w ostatnim
czasie potrzebowałam w ilościach hurtowych. Opowiedziałam jej co się
stało płacząc jak małe dziecko. Olalla głaskała mnie po włosach i nie
poganiała, gdy się zacinałam. Po prostu była, a jej ciepła potrzebowałam
teraz najbardziej.
-Spokojnie – pocałowała mnie w czoło. – Zaradzimy coś.
-Niby co? – wychlipałam. Było mi wszystko jedno. Mogli mnie zabić, udusić i co tam chcieli jeszcze. Waliło mnie to.
-Możesz
zawalczyć – uśmiechnęła się. – Nie jesteś mu obojętna. Sam ci
powiedział, że jesteś inna niż wszystkie dziewczyny. Uczucie między wami
zrodziło się szybko, ale tak to jest w piłkarskim świecie. U nich
wszystko musi być szybko – pstryknęła palcami. – Żeby jak najwięcej
czasu mieli na granie w piłkę.
-Tylko, co ja mam zrobić? – Otarłam łzy.
-Bądź
tam, gdzie nie ma Cristiny. Bernabeu i Real to twoje terytorium.
Piłkarze cię lubią, trenera zafascynowałaś. Umiesz grać w piłkę, chociaż
niewiele dziewczyn to potrafi. A święta spędzisz z nami – pocałowała
mnie w policzek. – Żadnej dyskusji – wstała. – Jeżeli David nie
wystraszył go na śmierć to sam się odezwie.
Nie odezwał się
ani w czwartek wieczorem, ani w piątek, ani tym bardziej w sobotę.
Niedziela Wielkanocna upływała mi na lenistwie. Siedziałam sobie na
tarasie i popijałam sok, gdy dostałam SMSa.
„Wesołych Annabelle ;*” – przeczytałam wiadomość od Sergio. Zrobiło mi się ciepło na sercu.
„Dziękuję i wzajemnie ” – odpisałam. Nie doczekałam się jednak od niego odpowiedzi.
Tak właśnie minęła mi niedziela. Cudownie.
Poniedziałek
przeleżałam na kanapie i oglądałam z Torresem powtórki meczów. Nie
przeszkadzało mi, że Nando komentował każdy ruch piłkarzy. Nie ruszały
mnie też dzikie wrzaski Nory tańczącej pod telewizorem.
We wtorek powróciłam do Ikera i na wstępie rozkazał, że mamy jechać na Bernabeu.
Znalazłam
w szafie czarne spodenki, czarną bluzę, czarną bluzkę i czarne buty. Do
tego nową torbę z logo Realu. Też czarną. Nie miałam dziś humoru, więc wystroiłam się grobowo.
Na Bernabeu jak zawsze panował ten sam rozgardiasz.
Usiadłam
sobie na ławce trenerskiej i patrzyłam jak te pacany trenują. Bawiłam
się malutkim misiem od Sergio. Był taki słodziutki i bezbronny. Każdy
mógł go rozdeptać i nawet tego nie zauważyć. Zupełnie jak mnie.
Piłkarze szczerzyli do mnie zęby. Mourinho był zaskoczony ich zachowaniem.
-Witaj Annabelle – powiedział i usiadł obok mnie.
-Dzień dobry, panie trenerze – przywitałam się grzecznie.
-Jak święta? – Spróbował nawiązać rozmowę.
-Bawiłam dzieci Torresa i oglądałam z nim mecze. Nuda. A pańskie? – Nawet na niego nie spojrzałam.
-W normie. Jak w szkole?
Uśmiechnęłam się krzywo.
-Nienawidzą mnie. Jestem największą zarazą i okropieństwem. Nie słucham się i przy każdej okazji zwiewam z zajęć.
-Słyszałem
– pokiwał głową. – Czyli jesteś czarną owcą – spojrzał na mój strój.
Roześmiałam się wesoło. Jak on to robi? Mówi coś bez znaczenia, a ja ni z
tego ni z owego wybucham śmiechem. – Trzymaj się Annabelle – wstał i
odszedł do piłkarzy.
Tak, trzymam się. Nie mam nic lepszego do roboty.
Nagle rozdzwonił się mój telefon. Numer nieznany…
-Słucham? – Odebrałam.
~Hej! Z tej strony Bojan! Dasz mi Sergio? – wytrajkotał mój rozmówca. Zatkało mnie to mało.
-Canales? – Wydusiłam tylko.
~Tak! Dzięki, jesteś aniołem!
-Spoko – wstałam i podeszłam do Mourinho. – Trenerze telefon do Canalesa. Jakiś Bojan.
-CANALES TELEFON!!! – Wrzasnął Jose. Sergio natychmiast do nas podbiegł.
-Bojan – podałam mu słuchawkę. Wziął i odszedł kawałek. – Co za Bojan? – Spojrzałam na Portugalczyka.
-Jego kolega z narodówki. Bojan Krkić Perez. Piłkarz FC Barcelony – odparł.
-Po
kiego on wydzwania do mnie? I skąd ma mój numer?! – Odwróciłam się na
pięcie i poszłam do blondyna. – Canales! – Syknęłam. – Skąd jakiś
piłkarzyna ma mój numer, co? – Fuknęłam.
-Nara – rozłączył się. – Bojan to mój kumpel.
-I
co z tego? Chuj mnie obchodzi kim on jest! Może być nawet prezydentem!
Za twoją sekretarkę robię, czy jak? – Zabrałam mu telefon.
-Jakoś mu dałem, a teraz nie mam przy sobie telefonu i dzwoni do ciebie – wzruszył ramionami.
-Grabisz sobie! – Pogroziłam mu palcem.
-Ślicznie
wyglądasz tylko się jeszcze uśmiechnij – pocałował mnie w policzek i
pobiegł do drużyny. Wyjęłam z kieszeni małego misia i spojrzałam na
jego. O tak, na pewno będę walczyć. Co mi szkodzi? W razie czego pojadę
do Torresa, bo Villa mnie zamknie w piwnicy i będzie karmił chlebem i
wodą. Wtedy na pewno nikt mnie nie zbałamuci. Umrę ze starości i
rozsypię się w pył. Villa będzie zadowolony, bo nikt nie złamie mi
serca. A jeśli jest już za późno i moja pikawka się rozpada?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz