52. Prawdziwa i nie.

Wyleciałam z Bernabeu niczym rakieta. Nadal miałam na sobie koszulkę Moraty, szalik Realu, a na szyi wisiała moja przepustka. Z racji tego, że była imienna nie bałam się, że ktoś mi ją podprowadzi.
Ludzie patrzyli na mnie dziwnie. Nałożyłam na nos okulary i ruszyłam w kierunku metra.
-Ana? – Usłyszałam. Odwróciłam się i zobaczyłam Daniego, Rene i Hugo.
-Siemka! – Ucieszyłam się na ich widok. – Co tu robicie? Byliście na meczu? – Podeszłam do nich.
-My nie, ale ty widać tak – uśmiechnęła się Rene.
-Co tu jest? – Hugo zainteresował się moją przepustką. – Annabelle Sol Rodriguez Dietl. Masz na drugie imię Sol? – Zdziwił się niepomiernie. – I drugie nazwisko masz jakieś dziwne.
-Bo czeskie, ty mutancie! – Prychnęłam. – No, co tu robicie?
-Wyszliśmy na spacer. Dani znalazł tu niedaleko dobrą cukiernię – wyjaśniła mi Rene.
-Jest! – Klasnęłam w ręce. – Mają super pączki! Kiedyś potrafiłam zjeść dziesięć! – Roześmiałam się. – Iker mnie potem do domu na rękach niósł, bo nie dałam rady się ruszać tak mi było niedobrze – patrzyli na mnie dziwnie. Fakt, nigdy nie opowiadałam im swoich wspomnień.
-Wracasz teraz do domu? – Zaciekawił się Dani.
-Mam zamiar jechać metrem, ale potem będę musiała daleko iść pieszo – skrzywiłam się.
-Rodriguez! – Wrzasnęło coś za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w moją stronę Moratę.
-Dobrze, że cię widzę! – Uśmiechnęłam się radośnie. – Podwieziesz mnie.
-Cześć. Jestem Alvaro – przedstawił się.
-To moi znajomi. Hugo, Dani i Rene – dodałam. – To co? -Szturchnęłam go. – Podwieziesz?
-Chyba się z głupim na rozumy pomieniałaś – prychnął. – Mam swoje sprawy, muszę iść zagoić rany po przegranym meczu.
-Morata! – Warknęłam i złapałam go za koszulkę z przodu. – Nie obchodzą mnie twoje rany. Chyba nie chcesz, żebym się poskarżyła.
-Komu? – Roześmiał się. – Canalesowi? On mi dużo może. A reszta twoich obrońców już się rozjechała do domów!
-Benzema i Mou nadal są w Madrycie. O Ikerze nie wspomnę – spojrzałam na niego groźnie.
-Dobra! – Westchnął, a ja go puściłam. – Idę po samochód! – rzucił mi na głowę swoją bluzę i gdzieś polazł.
-Ty… – Urwałam i zdjęłam z siebie jego szmatę.
-Zmieniłaś się. Jesteś taka radosna, wesoła i… szczęśliwa – powiedziała poważnie Rene. – Do tego mecze, przepustki dla V.I.P.-ów, piłkarze, kosmicznie drogie ciuchy.
-Ona się nie zmieniła – mruknął Dani. – Ona zawsze taka była. Od dziecka miała co chciała. Tylko na dzielnicy była inna. Tam walczyła o przetrwanie, tu nie musi. Dawniej pracowała jak wół, żeby mieć jakoś kasę, uczyła się ciężko, bo wierzyła, że się jej to przyda, nie robiła planów na przyszłość, bo podobnie jak my, jej po prostu nie miała.
-Teraz ma pieniądze – powiedział cicho Hugo.
-Nie tylko – zaprzeczył Dani. – Teraz ma przyszłość. Nie pracuje, bo kasę dostanie. Ile tylko zechce, wystarczy, że poprosi. Uczyć się nie musi, bo zna tyle języków, że każdy da jej pracę. Ma marzenia, bo mogą się spełnić – spojrzał mi w oczy. – Ma wokół siebie ludzi, których kocha i wie, że jest kochana. Do tego jest pełnoletnia i nikt jej nie zabierze. Mam pewność, że już nie straci świata, który kocha.
-Nie wiem o co wam chodzi – wzruszyłam ramionami. – Nagle zaczęło wam przeszkadzać we mnie wszystko!
-Bo nagle okazuje się, że byłaś przez trzy lata kimś zupełnie innym niż teraz!
-Kiedyś mogłam liczyć tylko na siebie. Wiesz, jak było mi cholernie trudno? Straciłam wszystko co kochałam! Mój świat rozsypał się jak domek z kart! Teraz jestem na swoim miejscu. Mam ludzi, którzy mnie kochają, oddanych przyjaciół, którzy zapłacą każdą cenę, żeby mi pomóc, mam chłopaka, który nie widzi poza mną świata! Mój największy problem nie dotyczy tego czy jutro będę miała za co jeść ani jak mocno ciotka się nawali! Teraz moją głowę zaprząta myśl, że już we wtorek znowu spotkam swojego Sergio, a sobotę obejrzę finał Ligi Mistrzów! Żyję normalnym życiem dziewiętnastolatki! Tylko mam w nim dużo piłki nożnej. Jestem obrzydliwie szczęśliwa! Możecie mi teraz powiedzieć, że pieniądze szczęścia nie dają. Zgadzam się, ale pieniądze są środkiem do szczęścia! Cześć! – Odwróciłam się na pięcie i wpadłam na Moratę. Bez słowa wziął mnie za rękę i zaprowadził do samochodu.
Byłam tak wściekła, że jakby się odezwał to zajebałabym mu w paszczę, że aż by chrupnęło. Jednak nie powiedział nawet słowa, a ja przez drogę ochłonęłam.
Zatrzymał się pod domem i wyłączył silnik.
-Wiele razy nie potrafiliśmy się dogadać, ale możesz na mnie liczyć – powiedział i delikatnie się uśmiechnął.
-Dzięki, Alvaro. Zagramy na PlayStation? – Zaproponowałam. – Na rozpoczęcie nowego rozdziału.
-Chodź – puścił mi oczko i wysiedliśmy.

Spędziłam z nim bardzo miłą noc. Graliśmy w wyścigi i strzelanki do rana. Morata nie jest taki zły. Owszem jest bardzo grzeczny i nie daje mi się sprowokować, ale ma w sobie urok.
W poniedziałek oczywiście poszłam do szkoły. Niespecjalnie uważałam, bo byłam strasznie zmęczona. Okazało się, że jestem najlepsza z klasy we wszystkich językach. Iker będzie zadowolony.
Gdy wróciłam do domu poszłam spać.
Strasznie tęskniłam za Sergio, ale niedługo go zobaczę. Wtulę się w niego i będzie dobrze.
We wtorek po szkole leciałam do mieszkania Canalesa niczym na skrzydłach. Jego gala miała się niebawem skończyć, a wtedy będzie cały mój!
Mój bieg był nieco ograniczony, bo jak zwykle miałam szpilki. Do tego spódniczkę i bluzkę, którą Irina przysłała mi z Madery. Takiej to dobrze. Leży sobie na plaży u boku swojego faceta i nie musi przejmować się szkołą i maturą!
W mieszkaniu Sergio było cicho, ale czuło się obecność blondyna. Zapach jego perfum roznosił się wszędzie. Zdjęłam z siebie ramoneskę i buty. Torebkę i zegarek zostawiłam w przedpokoju.
Rozsiadłam się na kanapie i włączyłam telewizor.
Chwilkę później klucz zazgrzytał w zamku i moje serce zaczęło walić jak szalone.
-Ana? Jesteś? – Dobiegł mnie głos Sergio.
-Jestem – podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. Przytulił mnie i pocałował. – Dwa dni i o mało nie umarłam z tęsknoty!
-Słyszałem jak to grałaś z Moratą do rana na PlayStation. Poważnie koniec wojny? – Wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni.
-Poważnie – zdjęłam z niego marynarkę i pociągnęłam do siebie za szary krawat. – Nawet go lubię – wtuliłam twarz w jego szyję.
-To dobrze – zaśmiał się i zaczął całować mnie po dekolcie. Moja skóra nie nosiła już żadnych oznak jego działalności. Maść Ronaldo okazała się cudowna.
-Możesz mnie wycałować ile chcesz – zaśmiałam się, gdy poczułam jak wpija się w moją szyję. – Villę zobaczę dopiero w sobotę, na Finale.
-To dobrze – wymruczał. – Strasznie, ale to strasznie się za tobą stęskniłem. Dzwoniłem wczoraj, ale Iker powiedział, że śpisz – spojrzał mi w oczy, a ja pogłaskałam go po twarzy.
-Spałam, żeby czas szybciej zleciał – zaśmiałam się. – Wiesz, co?
-Wiem – pokiwał głową. – Ja ciebie też kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz