57. Diabelska brać.

Rano obudził mnie dzwoniący telefon.
Odebrałam, chociaż numer był nieznany.
-Czego? – Warknęłam do słuchawki.
~Na mnie możesz mówić dziadku! To lepsze niż jakaś babcia! – Nadawał ktoś jak nakręcony po portugalsku.
-Kim jesteś, do chuja? – Wymamrotałam.
~Javierek nie byłby zadowolony, że niewiasta przeklina. Zwłaszcza taka urodziwa.
-Kurwa! Koleś, pogrzało cię? To nie jest telefon wsparcia, więc wypierdalaj i mi linii nie blokuj!
~Ronaldo mówił, że jesteś nerwowa, wredna i niesamowicie pyskata.
-Ronaldo? A ta portugalska ruchawica co ma do tej gatki o dupie Maryny? – Ziewnęłam.
~Ronaldo to mój brat! Mój przyjaciel, kompan i w ogóle!
-Słuchaj! – Usiadłam na łóżku. – Jesteś jakimś pokurwieńcem genetycznym, który dzwoni do ludzi o jakiś kosmicznych porach. Radzę ci dać mi święty spokój, albo cię znajdę i zajebię w jaja aż ci uszami wyjdą! – Wypaliłam. Po drugiej stronie zapadła cisza. Miałam nadzieję, że już na zawsze, ale jednak nie.
~A mogą wyjść uszami? Poważnie?
-Chcesz się przekonać? – Spytałam słodko.
~Nie! Spokojnie, Ana. Wczoraj byłaś taka grzeczniutka. Chicharito nadawał o tobie do rana!
-Chicharito? Z kim ja, do kurwy nędzy, rozmawiam? – Przewróciłam oczami.
~Lepiej, żebyś tak nie odbierała od niego telefonów. Jesteś w jego oczach wzorem, a ziom nam się trochę podłamał. Laska go zostawiła, przegraliśmy finał. No, czaisz?
-Powinnam się przejąć? Z kim rozmawiam?!
~Z Nanim. Nie mówiłem? - Zdziwił się niepomiernie.
-Nie! Przeoczyłeś ten malutki detal.
~Tak? A to soreczki. Może masz wolne popołudnie? Wybieram się z bliźniętami do parku trochę pokopać. Może dołączysz? Możesz wziąć swoją miłość.
-Którym parku? – Spytałam tylko.
~Zaraz wyśle ci adres. Cześć, złośnico! – Rozłączył się.
-Ty bura kurwo – mruknęłam i zapisałam jego numer.

Wzięłam prysznic, nałożyłam nowe ciuchy od Victorii i wyszłam z domu Torresa. Sergio jeszcze spał, więc tylko napisałam mu wiadomość gdzie idę.
Przeglądałam się w każdej szybie mijanego samochodu. Wyglądałam bosko. Podobał mi się intensywny kolor podkoszulka i do tego kontrastujące kolczyki-króliczki. Wszystko było bardzo wygodne i nie ograniczało mi ruchu.
Wesolutka weszłam do parku.
-Cześć! – Krzyknęli chórem trzej piłkarze. Kopali między sobą piłkę.
-Chcesz Pepsi? Częstuj się – Nani wskazał mi ławkę na której był mini piknik. Stały tam puszki z piciem i różne pojemniczki z jedzeniem. Jakieś frytki, hamburgery, ciastka. Co dusza zapragnie.
Usiadłam na kraju ławki i wzięłam sobie Sprite’a.
-Tak opijacie porażkę? – Wyciągnęłam przed siebie nogi.
-Ile można mieć żałobę? – Wzruszył ramionami Fabio, który miał granatową koszulkę. Jego brat miał czarną. Gdy nie byli tak samo ubrani byłam w stanie ich odróżnić.
-Trzeba się cieszyć tym, że mamy drugie miejsce – zawtórował mu Rafael.
-Mądre smrody! – Zaśmiał się Nani. – Wiesz Ana, zrobiłaś wrażenie na całym zespole.
-Ciekawe jak? – Upiłam łyk.
-Nie piszczysz.
-Nie płaczesz.
-Nie jęczysz.
-Nie krzyczysz.
-Nie robisz nam zdjęć.
-Zamiast na nas patrzeć to się teraz rozglądasz – dokończył ich dziwną licytację Nani. – Po prostu traktujesz nas jak coś oczywistego, a nie jak cud!
-Stary! – Roześmiałam się. – Jesteście uroczy, ale nie przesadzaj z tym cudem, co? Zwróć uwagę, że piłkarze w moim życiu to coś oczywistego – wzruszyłam ramionami.
-Ale jesteś fajna! – Zawołał Rafael. – Umówisz się ze mną?
-Oszalałeś? – Fabio szturchnął go w żebra. – Ona ma chłopaka! – Wytrzeszczył oczy.
-Nie ma takiego wagonu, którego nie da się odczepić – powiedział filozoficznie Nani.
-O kurwa! – Zarechotał Rafael. – Aleś teraz pojechał! – Śmiał się w najlepsze.
-Moja sentencja życiowa – pogłaskał się po brzuchu Nani. – Zawsze działa.
-Pokurwiło cię totalnie – podsumował go Rafael. Roześmiałam się wesoło.
-Grasz w piłkę? Uprawiasz jakieś sporty? – Zainteresował się Fabio, ignorując tamtych dwóch.
-Grywam. Umiem jeździć konno, kiedyś trenowałam gimnastykę, a z tatą grałam w golfa. Po śmierci rodziców mój jedyny sport to jazda rowerem po Madrycie.
-Eee… – Fabio zrobił zmieszaną minę.
-Spoko. Rodzice nie żyją od trzech lat. Do wszystkiego da się przyzwyczaić. Poza tym mam piłkarzy, którzy są moją rodziną – uśmiechnęłam się.
-No i Canalesa – Nani puścił mi oczko.
-Luis… – Uśmiechnęłam się słodziutko.
-Tak? – Usiadł obok mnie i zrobił podobnie milutką minkę.
-Masz jakiś problem, portugalski buhaju?! – Złapałam go za koszulkę i groźnie spojrzałam mu w oczy.
-Fabio! – Wrzasnął i wyciągnął rękę. Brazylijczyk podał mu jakieś pudełeczko. – Wczoraj wiedzieliśmy, że spotkaliśmy bratnią duszę. Mamy dla ciebie prezent.
-Co? – Zaciekawiłam się i go puściłam.
-Przyczailiśmy, że masz łańcuszek – wyciągnął mi go spod bluzki. – Doczepimy ci coś – wyszczerzył się radośnie i błyskawicznie coś przy nim zamajstrował. Po chwili obok zawieszki od Sergio połyskiwał mały diabełek. – Od dziś jesteś nasza, Annabelle.
-Od zawsze jestem Los Blancos! – Burknęłam.
-Ej! – Jęknął Rafael – Nie znajdziesz dla nas trochę miejsca? Wiesz, że serce ma dwie komory i dwa przedsionki? – Wziął się pod boki.
-Jedna dla Realu, druga dla przyjaciół, trzecie dla Canalesa i czwarte dla United! – Wyliczał Fabio. Roześmiałam się wesoło i ujęłam diabełka w dwa palce. Był zabawny, a z drugiej strony miał wygrawerowaną dzisiejszą datę.
-Coś tam dla was znajdę – puściłam im oczko. – Real to Real, mam tam Marcelo, ale on jest jeden, a tu są bliźniaki – uśmiechnęłam się szelmowsko.
-Czad! – Nani klasnął w dłonie. Schowałam łańcuszek i wstałam z ławki.
-Jesteście fajni, ale tu – podałam im swój telefon. – Zapisać numery, bo zabije jak psa za coś takiego jak rano – groźnie spojrzałam na Naniego.
-O! Jaki ładny zegarek! – Wskazał na moją dłoń.
-Nie zagaduj mnie! – Syknęłam.
-Gotowe – Rafael oddał mi telefon. – My już mamy twój numer – wyszczerzył się wielce zadowolony.
-Zdziwiłabym się jakbyście nie mieli – skrzywiłam się. – Tylko wiecie, na mnie czas – spojrzałam na zegarek. – Muszę się spakować, pożegnać i mam samolot. Jutro idę do szkoły.
-A w weekend nas odwiedzisz? – Fabio złożył ręce jak do modlitwy.
-Albo my ciebie odwiedzimy! – Wpadł na genialny pomysł Rafael.
-Wybaczcie, ale idę z Sergio na wesele, które jest w Santander – wzruszyłam ramionami.
-Gdzie jest to Santoscośtamos? – Wyszeptał Rafael do brata.
-W Hiszpanii – odpowiedział mu Nani. – A w jeszcze następny weekend?
-Nie mam planów. Może zjawię się w Manchesterze o ile Iker się ulituje i da mi na bilet – westchnęłam.
-Zamieszkasz u mnie! Ronaldo będzie cię kazał, bo sam mówił, że się tobą opiekuje! – Wystrzelił Nani.
-Spoko – zaśmiałam się. – Do zobaczenia – wycałowałam każdego w policzek i odeszłam.
W ten oto sposób zawarłam bardzo wesołą i ciekawą znajomość. Piłkarze Manchesteru United i ja. Nieźle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz