59. Pusty Madryt.

Wzięłam głęboki oddech i odebrałam. Weź tu człowieku wytłumacz takiemu debilowi, że serial to fikcja.
~Annabelle, nie uwierzysz! Chuck Bass chciał skrzywdzić moją Lei! Obejrzałem wszystko i już wiem! - Krzyknął. – Sądzisz, że jest miłością jego życia?
-Wiesz, co ja sądzę? – Spojrzałam na Leighton, która nic nie rozumiała z naszej rozmowy. – Że jesteś zryty do kwadratu! Villa, ty ogrze jebany, to jest film! Fikcja! Jakiś zjarany i nie doruchany scenarzysta wymyślił coś takiego, a ty w to wierzysz! Ile ty masz lat, co? – Warknęłam.
~Fikcja?
-Tak, ośle! Fikcja! Nie ma żadnej Blair Waldorf! Jest tylko Leighton Meester, którą posuwasz! To jest aktorka tak jak ty jesteś piłkarzem! To jej praca! Wiem, że twój mózg może tego nie pojąć, ale poproś Zaidkę albo Pati o wytłumaczenie ci tego.
~Kamień z serca! - Zaśmiał się. - Bałem się, że Lei może być w ciąży z księciem!
Boże! Ręce mi opadają na tego idiotę.
-Jakbyś się postarał to mogłaby być z tobą. Chcesz synka, co?
~Chcę, ale znamy się tak krótko.
-Mam sprawić, żebyś ją zapłodnił?! Już cię wyswataliśmy z Torresem. Uważaj, bo on naprawdę użyczy ci swojej spermy.
~Nigdy! Nie chcę piegowatych dzieci z dziwnym pociągiem do malowania włosów na blond! - Wrzasnął.
-To się ogarnij – rozłączyłam się i założyłam nogi na ławę. – To co tam? – Zwróciłam się do Lei po angielsku.
-Wytłumaczyłaś mu? – Spojrzała na mnie wyczekująco. Patrząc tak w jej brązowe oczęta doszłam po raz kolejny do wniosku, że wolę mojego Canalesa. Nie myli filmów z rzeczywistością jak Villa, nie maluje włosów jak Torres, nie ma dziwnych zamiłowań modowych jak Iker, nie próbuje mi pyskować jak Karim i nie chce się mną „opiekować” jak Ronaldo. Tak, zdecydowanie wolę mojego Sergio, który robi mi boskie masaże, narzeka na moje obcasy, całuje najlepiej na świecie i jak nikt podnosi mi ciśnienie.
-Villi nie da się nic wytłumaczyć. Villa zjadł wszystkie rozumy. Zaida z nim pogada – uśmiechnęłam się.
-Zaidka ma pięć lat.
-Pięć i pół, a to prawie sześć. Doskonale zna swojego ojca, który zrobi dla niej wszystko – ziewnęłam. – Lei, nie dygaj!
-O, cześć! – Do saloniku weszła Sara. – Ana, ogarnij tu – spojrzała na bałagan wokół. – Chodź Lei, zrobię ci herbatę, co? – Uśmiechnęła się.
-Chętnie. Musimy pogadać o piłkarzach – wstała.
-Ana – mruknęła Sara i poszły do kuchni. Poczułam się jak za dawnych lat. Mama zawsze kazała mi sprzątać bałagan, który po sobie zostawiałam.

W środę po szkole pędziłam przez Madryt. Na ramieniu zwisała mi szara torba, w prawej ręce trzymałam kluczyki do samochodu, a w lewej telefon. Usiłowałam napisać do Torresa, ale nie mogłam się skupić.
Nagle na kogoś wpadłam. To było do przewidzenia przecież.
-Soreczki – mruknęłam i spojrzałam na dziewczynę przed sobą. Kusa spódniczka, bluzka z falbankami i do tego cudowne balerinki. Spodobałby mi się ten strój… Gdyby nie to, że przede mną znajdował się nie kto inny jak canalesowa Cristina Llorens.
-Cześć – burknęła i dokładnie zlustrowała mnie spojrzeniem. Dobra! Zakosiłam Sergio bluzkę, która teraz prezentowała się pod rozsuniętą bluzą. Miałam na sobie dresik. Wyskoczyłam na miasto tylko na chwilę. Miałam kupić sobie coś do jedzenia i wysłać Ikerowi jego szczęśliwe buty, bez których nie mógł trenować. No cyrk.
-Co u Sergio? – Spytała. Poprawka. Cyrk będzie dopiero teraz. Nie ma obok mnie Canalesa, który wyczuwa, gdy chce coś odwalić.
-A skąd mam wiedzieć? Śledzę każdy jego ruch? Może je? Może śpi? Albo coś innego? – Warknęłam.
-Nie jesteście razem? – Zdziwiła się.
-A nie przyszło ci do głowy, że cię zostawił, bo miał cię dość? – Wzięłam się pod boki.
-Nie. Sergio przy tobie stracił rozum. Mnie nigdy nie dał swojego samochodu. – Spojrzała na stojące niedaleko Audi. – Ana, wyluzuj. Masz co chciałaś. Zazdroszczę, ale nic już nie poradzę – wzruszyła ramionami. – Możesz być spokojna, bo nie ma dużo takich facetów jak Sergio. Nie zdradza, nie kłamie i nie opuszcza. To co stało się z naszym związkiem to moja wina – westchnęła. – Miałam milion spraw ważniejszych niż on. Piłka nożna mnie nie interesuje i nie przepadam za piłkarzami. Ty masz wszystko czego on potrzebuje – uśmiechnęła się.
W pierwszym odruchu chciałam ją przytulić i pocieszyć. Cierpiała przeze mnie. Potem się jednak opanowałam. Canales wiele mi wybaczy, ale nie przyjaźni z jego byłą!
-Przepraszam za wszystko – powiedziałam szczerze. – Nie sądziłam, że tak to się wszystko potoczy. Miliard razy obiecywałam sobie, że się będę z nim tylko przyjaźnić, że go nie dotknę, że napyskuję, będę wredna… Nie dało rady.
-To już za nami. Teraz jadę na wakacje ze starymi przyjaciółmi. Odpocznę i zapomnę. Cześć! – Pomachała mi i odeszła.
Ech, jestem wredną szmatą.
Madryt bez piłkarzy był pusty i bezbarwny. Nie sądziłam, że w ciągu kilku tygodni się tak od nich uzależnię. Brakowało mi Sergio. Każda część mojego ciała chciała jego dotyku, uśmiechu, głosu… JEGO!
Ponad to brakowało mi wrzasków Marcelo (nie sądziłam, że kiedyś to powiem). Tęskniłam za pyskowaniem Karima, rozmowami z Ikerem, uśmiechem Pepe, czy pijackim bełkotem Higuaina.
O matko! Nawet Moraty mi brakowało. Tylko z tego co pamiętam on miał zgrupowanie w Madrycie.
Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do niego.
~Boże! Co się stało? Podpalili Bernabeu? Canales miał wypadek? – Powitał mnie niby przerażony, ale wyczułam kpinę.
-Ocipiałeś? Wypluj te słowa!
~Dzwonisz do mnie. To jakiś cud?
-Dzień Dziecka, Alvarku! Co robisz?
~Alvarku? – Szepnął. Oczami wyobraźni widziałam jak się wzdryga.
-Nudzi mi się. Nikogo nie ma!
~Masz więcej szczęścia niż rozumu. Też się nudzę.
-To się nazywa kobieca intuicja! Ty byś nie wpadł na to, żeby do mnie zadzwonić! Bo po co? Niech sobie gnije w samotności!
~Kino, PlayStation czy kolacja?
-Kolacja? – Teraz to ja się wzdrygnęłam.
~Żarcie – poprawił się.
-To tak… – podrapałam się palcem po brodzie. – Przyjedziesz po mnie o… – spojrzałam na zegarek nad kominkiem. – O osiemnastej. Pójdziemy do kina, a potem coś zjeść. Na koniec pogramy u mnie na PlayStation. Chociaż nie! Pojedziemy do Canalesa. Będę się mogła drzeć ile chce.
~I bić mnie bez zahamowań – wtrącił.
-O, to, to! – Zachichotałam. – To czekam. A, Alvaro! – Przypomniałam sobie. – Ubierz się jak człowiek, bo do ludzi idziemy – dokończyłam złośliwie i się rozłączyłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz