Usłyszałam kroki w
przedpokoju i odruchowo spojrzałam na drzwi. Stał w nich Sergio.
Przetarłam oczy, ale nadal tam był. Co jest? Aż tak bardzo za nim
tęsknię, że mam zwidy?
-Annabelle… – mruknął, a mnie po plecach
przeszedł dreszcz. O na pewno był prawdziwy! – Nie wiem czy mam cię
najpierw pocałować, ochrzanić, że nie zamykasz drzwi czy, że oddałaś
mojej mamie pierścionek i klucze – powiedział spokojnie. Usiadłam i
podkuliłam nogi. Na kolanach trzymałam jego koszulkę i wodziłam palcem
po herbie Realu.
-A co miałam zrobić? – Szepnęłam.
-Cokolwiek
innego. Dostała takiego ataku furii, że wsiadłem w pierwszy samolot, bo
bałem się, że coś ci się stało – podszedł i usiadł obok mnie. Nie
dotknął mnie jednak, tylko patrzył przed siebie. – Pierwszy raz w życiu
tak się o mnie zmartwiła. Denerwowała się wyjazdem do Madrytu, ale teraz
przeszła samą siebie – mruknął. – Wiele razy na mnie wrzeszczała, ale
teraz… – urwał.
-Nie chciałam jej zdenerwować. Może jakby Morata nie
robił tego śniadania, może jakby mnie raczył obudzić wcześniej to nie
byłoby dymu! – Warknęłam i zerknęłam na niego. Nadal patrzył przed
siebie.
-Pal to licho. Jak Rosario ma na coś wpaść to zawsze wpadnie.
Zasada numer jeden w mojej rodzinie. Zastanawia mnie dlaczego tak łatwo
oddałaś pierścionek. Jest przecież obietnicą naszego wspólnego życia.
Nie chcesz… – zamilkł nagle i spojrzał mi w oczy.
-Chcę! Pewnie, że
chcę! Byłam przerażona. W głowie miałam tylko myśl, że to twoja mama i
nie mogę jej napyskować, bo będzie jeszcze gorzej – sięgnęłam pod
bluzkę. – Wisiorka jej nie oddałam.
-Kazała mi do zabrać – westchnął,
a ja zamarłam. Patrzyłam na niego ledwo oddychając. – Ale pamiętasz co
mi powiedziałaś? Oddasz mi go jak przestaniesz mnie kochać, prawda? –
Pokiwałam głową, bo nie mogłam wydusić z siebie nawet jednego słowa. –
Więc tak zrobisz, tak samo z tym – ujął moją dłoń i wsunął mi na palec
pierścionek. – To ja ci go dałem i tylko mnie możesz go zwrócić. Nie
mojej matce. Mnie. Rozumiesz?
-Tak – wyszeptałam i usiadłam mu na
kolanach. Wtuliłam twarz w jego szyję i nie potrafiłam powstrzymać łez. –
Kocham cię i nie chcę stracić.
-Nie stracisz. Nigdy – głaskał mnie po plecach. – Jesteś moją Annabelle. Moją i niczyją więcej.
-Co powiedziała twoja mama? – Zapytałam cicho.
-Delikatnie
mówiąc, że zdradzasz mnie w moim własnym mieszkaniu z kolegą z drużyny –
odpowiedział. – A ja jestem na tyle głupi, że ci wierzę. Nie sądziła,
że zaślepi mnie miłość. Zawsze byłem taki odpowiedzialny i rozsądny.
Nikt nie zawrócił mi w głowie, a jak już któraś to zrobiła to całkiem
oszalałem! – Przewrócił oczami.
-Uwierzyłeś jej? – Spojrzałam mu w oczy. Ich błękit sprawił, że mój żołądek zawirował.
-Powinienem? – Uśmiechnął się delikatnie.
-Oczywiście,
że nie! – Prychnęłam. – Przecież to tylko Morata! – Przewróciłam
oczami. – Mój przyjaciel, ale nic więcej! Nie zdradziłam cię z Marcosem,
a mam zdradzić z Alvaro? No weź!
-Było tak powiedzieć mojej mamie.
Mój tato był tobą zachwycony. Opowiadał, że jesteś piękna, inteligentna,
Mourinho cię lubi. A jak powiedział, że nosisz rodzinną biżuterię! –
Zagwizdał. – Wtedy się zaczęło – roześmiał się. – O tym, że w rodzinie
mamy przekazuje się jakieś błyskotki słyszałem od dziecka. Słabo mnie to
ruszało, bo podobnie jak Yuli i Giana byłem przekonany, że dostanie je
Miguel. Wiesz w jakim byłem szoku, gdy w osiemnaste urodziny mama mi je
dała? Powiedziała, że jestem podobny do rodziny Madrazo i mam oczy jak
szafiry. Podziękowałem i schowałem do szafy. Wiedziałem, że dam to komuś
kogo pokocham.
-Tylko, że wisiorek dałeś mi dużo wcześniej niż wydusiłeś z siebie cokolwiek – mruknęłam, bawiąc się nim między palcami.
-Bo ja już wiedziałem, ale bałem się powiedzieć to na głos – zaczął całować mnie po szyi.
-Może nie idźmy na to wesele, co? – Ujęłam jego twarz w dłonie.
-Chciałabyś – zaśmiał się.
-Cześć! – Do domu weszła Sara. – O, Sergio! – Uśmiechnęła się.
-Cześć – odwzajemnił gest. – Jak tam zgrupowanie chłopaków?
-Iker
wydzwania do mnie codziennie, żeby zameldować, że żyje – zaśmiała się. –
Ana… – spojrzała na mnie. – Zamówiłam ogromny bukiet gerberów. Będą
jutro na siódmą rano.
-Dzięki – mruknęłam i wstałam. – Chodź –
pociągnęłam Sergio za rękę i wzięłam pamiętnik. Poszliśmy na górę do
mojego pokoju. Usiadłam po turecku na łóżku, a on położył się na
plecach.
-Po co ci gerbery? – Zapytał po chwili.
-Bo… – położyłam
się obok niego. Objął mnie i pocałował w czoło. – Jutro jest trzecia
rocznica śmierci moich rodziców – wyszeptałam.
-Nie wiedziałem…
-Chcesz ze mną iść na cmentarz? – Usiadłam mu okrakiem na brzuchu. – Poznasz ich – uśmiechnęłam się delikatnie.
-Chcę – położył dłonie na moich udach. – Dobrze, że mama zrobiła raban – puścił mi oczko. – Będę przy tobie w ważnym momencie.
-A
spróbowałabyś nie być – roześmiałam się i pochyliłam do niego. – Wiesz,
tak się o mnie martwiłeś, że przybyłeś do Madrytu, a nawet się nie
przywitałeś jak należy.
-Tak? – Przekręcił się, że teraz ja leżałam
pod nim. – A jak się powinienem przywitać? – Zaczął całować moją szyję i
rozsunął bluzę. – Może jakaś podpowiedź, co? – Zbliżył się do mojego
ucha, a przez mojego ciało przeszedł dreszcz.
-Taki jesteś mądry to sam się domyśl – szepnęłam. Delikatnie wodziłam palcami po jego szyi i twarzy.
-Wiesz… – zamarł i spojrzał mi w oczy. – Nikt mnie nie powstrzyma w moim postanowieniu. Uparty jestem – uśmiechnął się szeroko.
-Jakim postanowieniu? – Pogłaskałam go po policzku.
-Spędzenia z tobą reszty życia. – Po jego słowach serce zabiło mi jak szalone.
-Nie
mam na świecie nikogo poza tobą – powiedziałam cicho. – Iker, Nando,
David czy Karim to tylko przyjaciele. Mają swoje sprawy, swoje życie.
Jestem na świecie sama i mam tego świadomość.
-Masz mnie i nigdy nie
będziesz sama. – Wpił się w moje usta. Świat zawirował i nic już się nie
liczyło. Byłam szczęśliwa, najszczęśliwsza. – Kocham cię – szepnął mi
do ucha.
-Ja ciebie też – przejechałam palcem po jego nosie. – No
dawaj, wiem, że czatujesz na moją szyję – zachichotałam. Dwa razy nie
trzeba było powtarzać. Zaczął całować moją skórę, a ja wiedziałam, że do
końca życia to będzie moja ulubiona pieszczota. Jego usta były
delikatnie i gorące. Ich dotyk sprawiał mi ogromną przyjemność.
-Kupię ci kolekcję golfów – uśmiechnął się szelmowsko patrząc na moją szyję.
-Wyglądam już jak biedronka? – Westchnęłam z uśmiechem.
-Co
tam biedronka. Jak po spotkaniu z wampirem – pocałował mnie w usta. –
Muszę iść – spojrzał na zegarek. – Powiedziałem, że niedługo wrócę.
-Powiedziałeś, że idziesz do mnie?
-Oczywiście – wstał. – To moja mama, a nie żandarm. Dogadacie się – puścił mi oczko.
-Jasne – podeszłam do niego i się przytuliłam. – Nie idźmy na to wesele.
-Mówisz tak, bo nie chcesz iść czy boisz się mojej mamy? – Odgarnął mi włosy z czoła. – Bo jak to pierwsze to nie pójdziemy.
-Nie, to drugie – westchnęłam.
-Kocham
cię – pocałował mnie. Oddawałam każdy pocałunek z gorliwością. Nie
sądziłam, że aż tak się za nim stęskniłam. – Do jutra. O której mam
przyjechać?
-Rano. Nie idę już do szkoły.
-Spoko. Pa! – Uśmiechnął
się ostatni raz i wyszedł. Opadłam na łóżko i dotknęłam dłonią szyi. Na
weselu będę się miała z czego tłumaczyć… A jak zobaczy mnie jego mama! O
jejku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz