62. Tylko On.

Usłyszałam kroki w przedpokoju i odruchowo spojrzałam na drzwi. Stał w nich Sergio. Przetarłam oczy, ale nadal tam był. Co jest? Aż tak bardzo za nim tęsknię, że mam zwidy?
-Annabelle… – mruknął, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. O na pewno był prawdziwy! – Nie wiem czy mam cię najpierw pocałować, ochrzanić, że nie zamykasz drzwi czy, że oddałaś mojej mamie pierścionek i klucze – powiedział spokojnie. Usiadłam i podkuliłam nogi. Na kolanach trzymałam jego koszulkę i wodziłam palcem po herbie Realu.
-A co miałam zrobić? – Szepnęłam.
-Cokolwiek innego. Dostała takiego ataku furii, że wsiadłem w pierwszy samolot, bo bałem się, że coś ci się stało – podszedł i usiadł obok mnie. Nie dotknął mnie jednak, tylko patrzył przed siebie. – Pierwszy raz w życiu tak się o mnie zmartwiła. Denerwowała się wyjazdem do Madrytu, ale teraz przeszła samą siebie – mruknął. – Wiele razy na mnie wrzeszczała, ale teraz… – urwał.
-Nie chciałam jej zdenerwować. Może jakby Morata nie robił tego śniadania, może jakby mnie raczył obudzić wcześniej to nie byłoby dymu! – Warknęłam i zerknęłam na niego. Nadal patrzył przed siebie.
-Pal to licho. Jak Rosario ma na coś wpaść to zawsze wpadnie. Zasada numer jeden w mojej rodzinie. Zastanawia mnie dlaczego tak łatwo oddałaś pierścionek. Jest przecież obietnicą naszego wspólnego życia. Nie chcesz… – zamilkł nagle i spojrzał mi w oczy.
-Chcę! Pewnie, że chcę! Byłam przerażona. W głowie miałam tylko myśl, że to twoja mama i nie mogę jej napyskować, bo będzie jeszcze gorzej – sięgnęłam pod bluzkę. – Wisiorka jej nie oddałam.
-Kazała mi do zabrać – westchnął, a ja zamarłam. Patrzyłam na niego ledwo oddychając. – Ale pamiętasz co mi powiedziałaś? Oddasz mi go jak przestaniesz mnie kochać, prawda? – Pokiwałam głową, bo nie mogłam wydusić z siebie nawet jednego słowa. – Więc tak zrobisz, tak samo z tym – ujął moją dłoń i wsunął mi na palec pierścionek. – To ja ci go dałem i tylko mnie możesz go zwrócić. Nie mojej matce. Mnie. Rozumiesz?
-Tak – wyszeptałam i usiadłam mu na kolanach. Wtuliłam twarz w jego szyję i nie potrafiłam powstrzymać łez. – Kocham cię i nie chcę stracić.
-Nie stracisz. Nigdy – głaskał mnie po plecach. – Jesteś moją Annabelle. Moją i niczyją więcej.
-Co powiedziała twoja mama? – Zapytałam cicho.
-Delikatnie mówiąc, że zdradzasz mnie w moim własnym mieszkaniu z kolegą z drużyny – odpowiedział. – A ja jestem na tyle głupi, że ci wierzę. Nie sądziła, że zaślepi mnie miłość. Zawsze byłem taki odpowiedzialny i rozsądny. Nikt nie zawrócił mi w głowie, a jak już któraś to zrobiła to całkiem oszalałem! – Przewrócił oczami.
-Uwierzyłeś jej? – Spojrzałam mu w oczy. Ich błękit sprawił, że mój żołądek zawirował.
-Powinienem? – Uśmiechnął się delikatnie.
-Oczywiście, że nie! – Prychnęłam. – Przecież to tylko Morata! – Przewróciłam oczami. – Mój przyjaciel, ale nic więcej! Nie zdradziłam cię z Marcosem, a mam zdradzić z Alvaro? No weź!
-Było tak powiedzieć mojej mamie. Mój tato był tobą zachwycony. Opowiadał, że jesteś piękna, inteligentna, Mourinho cię lubi. A jak powiedział, że nosisz rodzinną biżuterię! – Zagwizdał. – Wtedy się zaczęło – roześmiał się. – O tym, że w rodzinie mamy przekazuje się jakieś błyskotki słyszałem od dziecka. Słabo mnie to ruszało, bo podobnie jak Yuli i Giana byłem przekonany, że dostanie je Miguel. Wiesz w jakim byłem szoku, gdy w osiemnaste urodziny mama mi je dała? Powiedziała, że jestem podobny do rodziny Madrazo i mam oczy jak szafiry. Podziękowałem i schowałem do szafy. Wiedziałem, że dam to komuś kogo pokocham.
-Tylko, że wisiorek dałeś mi dużo wcześniej niż wydusiłeś z siebie cokolwiek – mruknęłam, bawiąc się nim między palcami.
-Bo ja już wiedziałem, ale bałem się powiedzieć to na głos – zaczął całować mnie po szyi.
-Może nie idźmy na to wesele, co? – Ujęłam jego twarz w dłonie.
-Chciałabyś – zaśmiał się.
-Cześć! – Do domu weszła Sara. – O, Sergio! – Uśmiechnęła się.
-Cześć – odwzajemnił gest. – Jak tam zgrupowanie chłopaków?
-Iker wydzwania do mnie codziennie, żeby zameldować, że żyje – zaśmiała się. – Ana… – spojrzała na mnie. – Zamówiłam ogromny bukiet gerberów. Będą jutro na siódmą rano.
-Dzięki – mruknęłam i wstałam. – Chodź – pociągnęłam Sergio za rękę i wzięłam pamiętnik. Poszliśmy na górę do mojego pokoju. Usiadłam po turecku na łóżku, a on położył się na plecach.
-Po co ci gerbery? – Zapytał po chwili.
-Bo… – położyłam się obok niego. Objął mnie i pocałował w czoło. – Jutro jest trzecia rocznica śmierci moich rodziców – wyszeptałam.
-Nie wiedziałem…
-Chcesz ze mną iść na cmentarz? – Usiadłam mu okrakiem na brzuchu. – Poznasz ich – uśmiechnęłam się delikatnie.
-Chcę – położył dłonie na moich udach. – Dobrze, że mama zrobiła raban – puścił mi oczko. – Będę przy tobie w ważnym momencie.
-A spróbowałabyś nie być – roześmiałam się i pochyliłam do niego. – Wiesz, tak się o mnie martwiłeś, że przybyłeś do Madrytu, a nawet się nie przywitałeś jak należy.
-Tak? – Przekręcił się, że teraz ja leżałam pod nim. – A jak się powinienem przywitać? – Zaczął całować moją szyję i rozsunął bluzę. – Może jakaś podpowiedź, co? – Zbliżył się do mojego ucha, a przez mojego ciało przeszedł dreszcz.
-Taki jesteś mądry to sam się domyśl – szepnęłam. Delikatnie wodziłam palcami po jego szyi i twarzy.
-Wiesz… – zamarł i spojrzał mi w oczy. – Nikt mnie nie powstrzyma w moim postanowieniu. Uparty jestem – uśmiechnął się szeroko.
-Jakim postanowieniu? – Pogłaskałam go po policzku.
-Spędzenia z tobą reszty życia. – Po jego słowach serce zabiło mi jak szalone.
-Nie mam na świecie nikogo poza tobą – powiedziałam cicho. – Iker, Nando, David czy Karim to tylko przyjaciele. Mają swoje sprawy, swoje życie. Jestem na świecie sama i mam tego świadomość.
-Masz mnie i nigdy nie będziesz sama. – Wpił się w moje usta. Świat zawirował i nic już się nie liczyło. Byłam szczęśliwa, najszczęśliwsza. – Kocham cię – szepnął mi do ucha.
-Ja ciebie też – przejechałam palcem po jego nosie. – No dawaj, wiem, że czatujesz na moją szyję – zachichotałam. Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Zaczął całować moją skórę, a ja wiedziałam, że do końca życia to będzie moja ulubiona pieszczota. Jego usta były delikatnie i gorące. Ich dotyk sprawiał mi ogromną przyjemność.
-Kupię ci kolekcję golfów – uśmiechnął się szelmowsko patrząc na moją szyję.
-Wyglądam już jak biedronka? – Westchnęłam z uśmiechem.
-Co tam biedronka. Jak po spotkaniu z wampirem – pocałował mnie w usta. – Muszę iść – spojrzał na zegarek. – Powiedziałem, że niedługo wrócę.
-Powiedziałeś, że idziesz do mnie?
-Oczywiście – wstał. – To moja mama, a nie żandarm. Dogadacie się – puścił mi oczko.
-Jasne – podeszłam do niego i się przytuliłam. – Nie idźmy na to wesele.
-Mówisz tak, bo nie chcesz iść czy boisz się mojej mamy? – Odgarnął mi włosy z czoła. – Bo jak to pierwsze to nie pójdziemy.
-Nie, to drugie – westchnęłam.
-Kocham cię – pocałował mnie. Oddawałam każdy pocałunek z gorliwością. Nie sądziłam, że aż tak się za nim stęskniłam. – Do jutra. O której mam przyjechać?
-Rano. Nie idę już do szkoły.
-Spoko. Pa! – Uśmiechnął się ostatni raz i wyszedł. Opadłam na łóżko i dotknęłam dłonią szyi. Na weselu będę się miała z czego tłumaczyć… A jak zobaczy mnie jego mama! O jejku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz