W sobotni poranek usiadłam na dziobie jachtu, który wynajął Karim. Miałam na sobie jasny strój kąpielowy, pstrokate pareo i okulary przeciwsłoneczne.
Powiedzieć,
że wszystko się we mnie gotowało to jeszcze mało. Zabiję Canalesa jak
tylko pokaże mi się na oczy. Mógł mi powiedzieć, że Cristina z nimi
leci! Mógł! A tak? Zdenerwowałam się zupełnie niepotrzebnie. Ufam mu i
go kocham, wiem, że jakoś by to wytłumaczył. Teraz jednak nie ma zmiłuj.
Dostanie jak się patrzy! Za złapię za te blond kudły to nawet dobry
Boże nie pomoże!
-Masz! – Morata włożył mi na głowę kapelusz i usiadł obok mnie. – Jak humorek?
-Chcesz sprawdzić temperaturę wody? – warknęłam.
-Mała, wrzuć na luz. Są wakacje, czas relaksu. Nie myśl o Canalesie, bo się zmarszczek nabawisz ze zgryzoty – szturchnął mnie.
-Wisisz mi coś za ten język – mruknęłam i zanim się zorientował popchnęłam go i wpadł do wody.
-Ty! – krzyknął, gdy się wynurzył.
-Mnie
nie możesz wrzucić, bo nie umiem pływać! – Pokazałam mu język i
powędrowałam do środka. Karim leżał na kanapie i sączył drinka. Pablo
przeglądał jakiś przewodnik i coś notował.
-Weź mu coś powiedz, bo mu
odjebało – mruknął Francuz. – Chce zwiedzać! Jesteśmy na wakacjach, a
nie na wycieczce! – zirytował się.
-Niech sobie robi co chce – wzruszyłam ramionami. – Ja idę poszukać Torresa – zdecydowałam i poszłam się przebrać. Wygrzebałam
szorty, pomarańczową bluzkę i resztę stroju. Gotowa udałam się na wyspę
w poszukiwaniu mojej blondyneczki. Żaden Galaktyczny mi w tym nie
przeszkadzał.
Szłam sobie ulicą i pisałam wiadomość do Olalli, bo jej
ślubny nie raczył mi odpisać. Kolejny co mnie denerwuje. Czy te wakacje
upłynął mi na nerwach?
-Señorita! Panienka wybaczy, ale którędy na
Bernabeu? – zawołał ktoś za mną. Co? Jakiś idiota chyba. Odwróciłam się i
zamarłam. Wysoki facet stał za mną i szczerzył zęby w uśmiechu.
Pomalowane na blond włosy, lazurowe oczy i ręce pełne tatuaży.
-Guti! – zapiszczałam i rzuciłam mu się na szyję. Mój kochany Guti, moje szczęście, mój przyjaciel!
-Nie
poznałem cię najpierw. Myślę sobie ona czy nie? Zero sportowych
ciuchów, buciki na koturnie, torebeczka, nóżki jak modelki, ale mamrocze
coś po nosem i ta zacięta minka! Ach, Annabelle, ale pięknie wyrosłaś! –
Puścił mnie i okręcił wokół. – Śliczna kobietka się z ciebie zrobiła.
-Tak się cieszę, że cię widzę! – zaśmiałam się.
-Iker
mówił, że zmartwychwstałaś, ale ja niedobry nie miałem czasu wpaść –
pogłaskał mnie po policzku. – Reza wspominała, że jesteś jak nowa! Z kim
tu jesteś?
-Z Benzemą, Moratą i Sarabią. Teraz się wybieram do Torresa. Pójdziesz ze mną?
-Pewnie – pokiwał głową. – Trzeba zobaczyć starego ziomka.
W ten sposób na kilka dni zapomniałam, że chcę zgładzić swojego
chłopaka. Wieczorami zamiast iść na imprezę siadywałam z Gutim i
Torresem na molo i gadaliśmy bez końca. Wracałam na jacht nad ranem, gdy
Pablo wybierał się na jogging a Reza z Moratą wracali z jakiejś
imprezy. Dnie spędzałam na zabawach z Norą i Leo. Chyba, że Karim
obiecywał mi pokazanie delfinów na pełym morzu.
Canales wrócił w
środę. Od razu do mnie zadzwonił, ale nie odebrałam. Nawet wyłączyłam
telefon i powędrowałam do Villi i dziewczynek. Szanowny David przybył na
Ibizę z byłą żoną (błyskawicznie się rozwiedli!!!). Z tego co się
wywiedziałam to Lei miała dołączyć na dniach.
-Ciociu? – Zaida usiadła na moim brzuchu, gdy drzemałam pod parasolem.
-Zaidka, zlituj się – mruknęłam.
-Ana? – westchnęła.
-Tak
lepiej. Od razu widać, że inteligencji nie masz po ojcu – uśmiechnęłam
się wrednie. Pati, która siedziała obok, zachichotała.
-Popływasz ze mną? – zapytało dziecko. Spojrzałam na błyszczącą wodę i aż mi dreszcz przeszedł po plecach.
-Nie umiem – wzruszyłam ramionami.
-Chodź – Pati wzięła ją za rękę i poszła. Na moje nieszczęście przypałętał się Villa.
-Gościa masz – zakomunikował i usiadł obok mnie.
-David, ile tu jeszcze zostaniesz? – Rozsiadł się wygodnie i zamyślił.
-A który to dziś?
-Piętnasty czerwca dwa tysiące jedenasty rok! Środa! – syknęłam.
-A to nie wiem – wyszczerzył się radośnie. – Mała, co jest?
-Nic.
Wakacje – zamknęłam oczy, żeby nie wiedzieć jego zatroskanego wzroku.
Guti z Rezą wrócili do Madrytu, Torres też szykuje się do powrotu.
Benzema przebąkuje coś Mauritius, Morata i Sarabia też chcą wracać.
Przecież z Villą nie zostanę!
-A jak tam Canales? – zainteresował się.
-Żyje -burknęłam.
-Tylko?
-Nie! – zdenerwowałam się i wstałam. – Wyrosły mu skrzela i teraz jest rybą! – odparowałam i pomaszerowałam na nasz jacht.
Do Madrytu wróciliśmy w czwartek. Zastałam pusty dom, bo Casillasy
udały się do Ameryki Łacińskiej. Westchnęłam ciężko i opadłam na swoje
łóżko.
Obudziło mnie łaskotanie w policzek.
-Morata, spierdalaj bo
poskarżę się Rezie, że mnie molestujesz – wymamrotałam i odepchnęłam go.
Trafiłam w brzuch, ale to nie był brzuch Alvaro. Ten był twardszy i
znajomy… Gwałtownie otworzyłam oczy i zerwałam się z łóżka. Na kołdrze
siedział Canales!
-Co tu robisz? – warknęłam i oparłam się plecami o ścianę.
-Przyjechałem, bo nie odzywasz się od kilku dni – powiedział spokojnie.
-Nie odzywam się do oszukańców! – warknęłam. – Mam nadzieję, że dobrze bawiłeś się z Cristinką!
-A ty z Benzemką! – Podszedł do mnie i stanął niebezpiecznie blisko.
-Karim to tylko mój przyjaciel i doskonale o tym wiesz! Natomiast Cristina to twoja była!
-Tak? Widziałem zdjęcia robione przez paparazzi! Jak się trzymasz Benzemy na każdym kroku! – Zdenerwował się.
-Nie
miałam innego wyjścia, bo Morata i Sarabia chcieli mnie utopić, a jak
pamiętasz to się boję wody! – Krzyknęłam. – Nawet słowem nie
powiedziałeś, że jedziesz z byłą na wakacje! Ja ci mówiłam o piłkarzach!
Po co w ogóle zostawiłeś Crisitinę?! Ciągnie was do siebie, więc ja nie
zamierzam stawać na przeszkodzie waszemu szczęściu!
-Moim szczęściem
jesteś tylko ty! – Złapał mnie za ramiona. – Tylko ciebie kocham –
powiedział łagodnie. – Nie powiedziałem, bo sam nie wiedziałem. Aitor
nie pojechał, a ona wskoczyła na jego miejsce. Ana, nie okłamałbym cię –
pogłaskał mnie po policzku.
-Tak? A nawet słóweczka nie napisałeś, że tam jest! Palce by ci od tego nie odpadły! – warknęłam, ale go nie odepchnęłam.
-Nie
chciałem cię denerwować. Nic się między nami nie wydarzyło. Gadaliśmy i
zachowywaliśmy się nienagannie. Nawet jej dotknąłem! – Pokiwał gorliwie
głową.
-Spróbowałabyś to już dawno leżałbyś na trawniku, wcześniej zaliczając lot z pierwszego piętra! – burknęłam.
-Jesteś o mnie zazdrosna – przygarnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego tors i objęłam w pasie.
-Jestem i to strasznie. Dlatego nie denerwuj mnie więcej.
-Kocham cię – spojrzał mi w oczy. – Zwłaszcza, gdy mi to okazujesz – uśmiechnął się.
-Krzykiem? – mruknęłam.
-Zależy ci wtedy – pocałował mnie delikatnie.
-Zawsze mi zależy! – popchnęłam go na łóżko.
Leżałam na trawie
w parku i wpatrywałam się w błękitne niebo. To znaczy próbowałam się
wpatrywać, bo co chwila widok zasłaniały mi blond włosy albo czarna
sierść. Tak, Canales bawił się z Coonem. Nie wiem jak mogłam bać się
takiego cudownego pieska. Bronił mnie, gdy Morata chciał mnie ostatnio
wrzucić do rzeki. Tak się nieborak wystraszył, że sam wylądował w
wodzie. Z moim Coonem się nie zadziera.
-Wiesz, że będę musiał wyjechać z Madrytu? – Wyszeptał mi na ucho Sergio, gdy zaprzestał zabawy.
-Wiem – przymknęłam oczy i rozkoszowałam się latem, słońcem i moim Ciastkiem.
-Wiesz, że chciałbym, żebyś pojechała ze mną? – Pocałował mnie w szyję.
-Wiem – uśmiechnęłam się delikatnie.
-Wiesz, że kocham cię najmocniej na świecie? – Wsunął dłoń pod moją bluzkę.
-Wiem
– zachichotałam i otworzyłam oczy. Spojrzałam w jego tęczówki i
ucałowałam go w czubek nosa. – Jesteś moim powietrzem – wyszeptałam. –
Może dziać się wszystko, ale póki będziesz stał u mego boku dam radę i
przezwyciężę wszystkie trudności.
-A u naszych nóg będą plątać się małe szkraby o nazwisku Canales Rodriguez – pocałował mnie czule.
-A ile ich chcesz? Bo wiesz nie mam pojęcia ile ich z siebie wyduszę – objęłam go ramionami za szyję.
-Troje.
Dwóch chłopców i dziewczynę. Dziewczyna będzie taka jak ty, będzie
radością i ozdobą Bernabeu. Brylantem Realu – powiedział zadowolony.
-Przecież ty się wynosisz z Madrytu – przypomniałam mu.
-Ale wrócę, sama tak mówiłaś – uśmiechnął się. – Chłopiec będzie miał imię na A… Może Alan?
-A dziewczynka?
-Solana – zdecydował błyskawicznie.
-A drugi chłopiec?
-Theodor.
Alan, Solana i Theodor – wyszczerzył się. – Za chrzestnych weźmiemy
Gianę i Ronaldo, Yuli i Benzemę a na koniec… – zawahał się.
-Moratę i Rezę? – podpowiedziałam.
-Właśnie. – pokiwał głową. – Alan, Sol i Theo Canales Rodriguez – wyszeptał mi do ucha. – Chodzące dowody naszej miłości.
-Kocham cię – przytuliłam się do niego mocno. Jest najwspanialszym co mnie w życiu spotkało i nigdy dobrowolnie go nie opuszczę!
69. Przed burzą.
Wpatrywałam się w Cristinę i miałam ochotę jej przywalić. Ona to jak zwykle ma refleks!
Odsunęłam się od Sergio, ale nadal trzymałam go za rękę. W obecnej sytuacji pół Realu trzymałoby mnie w pasie, np. Morata lub Pepe, a drugie pół puściłoby wolno, żeby zobaczyć co się stanie np. Benzema i Ronaldo. Sergio nie zdawał sobie sprawy co może się zdarzyć, albo chciał sprawdzić jak daleko się posunę.
-Jednak to prawda – spojrzała na mój wisiorek.
-Prawda – pokiwał głową Sergio. – Przyjechałaś do dziadków? – Zainteresował się.
-Wpadłam na weekend. Potem planuję małe wakacje – uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Nie spodobało mi się to w jaki sposób wypowiedziała „wakacje”.
-Skarbie, a może i my się wybierzemy do moich dziadków? W Pueblo del Sol jest wielkie pole golfowe – zwrócił się do mnie.
-Poważnie?! – Oczy zalśniły mi radośnie. – Uwielbiam golfa! Jedziemy!
-Jak wrócę – pocałował mnie w policzek.
-Pogram trochę na jachcie Benzemy… – pokiwałam głową z przekonaniem.
-Benzema da ci golfa na jachcie – zaśmiał się.
-Muszę iść. Miłych wakacji. Pa! – Pomachała nam Cristina i poszła.
-Nienawidzę jej! – Wysyczałam.
-To już wiem – objął mnie i spojrzał w oczy.
-Jak ty mogłeś nią chodzić? Jak? To jest debilka! Sadystka!
-Teraz mam narwańca, który kocha Real, ale nie potrafi wysiedzieć na meczu – roześmiał się.
-Canales, grabisz sobie – pogroziłam mu palcem, ale też się roześmiałam.
Wieczorem byłam już w Madrycie. Cieszyłam się, gdy zobaczyłam rozglądającego się Moratę.
-Alvarek! – Zapiszczałam i rzuciłam się mu na szyję.
-Cześć, zołzo! – Pocałował mnie w policzek i uśmiechnął się szeroko. – Poznaj mojego kumpla Pablo.
-Sarabia? – Wskazałam na niego placem.
-Rodriguez! – Puścił mi oczko. Roześmiałam się wesoło i wręczyłam Moracie moją walizkę.
-Znamy się – machnęłam ręką. – To co tam, Pablo? – Wzięłam go pod rękę i wyszliśmy z terminalu. Sarabię znam od dawna, bo od dziecka był w młodzieżowych klubach Realu. Nie kumplowaliśmy się jakoś strasznie, ale się znaliśmy.
-Jedziesz z nami na działkę do moich rodziców? – Spytał Alvaro, gdy jechaliśmy do domu Ikera autem Moraty.
-Karim w piątek ma być w Madrycie. Potem leci na Ibizę. Może śmigniemy z nim? – Zaproponowałam.
-No nie wiem… – zawahał się brunet. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na niego uważnie.
-Jesteś moim przyjacielem, a ja tak bardzo chcę spędzić z tobą trochę czasu! Pablo pojedzie z nami, co nie, Sarabia? – Spojrzałam na drugiego chłopaka.
-Pewnie – pokiwał głową. – Na Euro jedziemy w połowie lipca to jeszcze zdążymy pojechać na tą działkę.
-Ines będzie zła – mruknął.
-Pewnie. Lepiej zostań. Twoja pani jeszcze się, nie daj Boże, obrazi! – Zironizowałam.
-Zaraz wysiądziesz – warknął zły.
-Może najlepiej już, co? – Zmierzyłam go morderczym spojrzeniem.
-Ej! – Krzyknął Pablo. – Weźcie się ogarnijcie. Ana ma świetny pomysł z tym jachtem. Ibiza to fajne miejsce. Potem damy czadu w Madrycie.
-Widzisz – pokazałam język Alvaro. Jednak ta zaraza błyskawicznie chwyciła go w dwa palce i ścisnęła z całej siły. – Ała! – Zapiszczałam. – Pojebalo cię? Kulwa, co za zjeb – wymamrotałam sepleniąc. – Twoje scęście, ze nie zobacę się telaz z Selgio, bo bym się mu poskalzyła.
Alvaro i Pablo roześmiali się wesoło. Mnie jednak do śmiechu nie było! No, język mnie bolał i mówić nie mogłam! To nie jest zabawne!
Gdy wysiadałam pod domem w środku paliły się światła. Pożegnałam się z chłopakami i pognałam do Sary.
-Cześć! Jak było? – Uśmiechnęła się na mój widok. Siedziała w saloniku i oglądała telewizję.
-Super – usiadłam obok niej. – Tęskniłaś za mną? – uśmiechnęłam się. Język mi się odblokował na szczęście.
-Bardzo! – Objęła mnie ramieniem i pocałowała w nos. – Jak Sergio?
-Nie widać? – Roześmiałam się. – Kocham go z każdym dniem coraz mocnej. Jedzie teraz z przyjaciółmi do Meksyku na tydzień.
-A ty? Masz wakacyjne plany? Wybieramy się z Ikerem do Ameryki Łacińskiej i zarezerwował trzy miejsca – spojrzała na mnie znacząco.
-O nie! – Pokręciłam szybko głową. – Nie ma mowy, żebym pojechała z wami na wakacje. Macie się cieszyć sobą, ja się nie będę plątać. Wybieram się z Karimem na Ibizę. Namówiłam Moratę i Sarabię, więc będzie fajnie.
-Ślicznie wyglądasz – pogłaskała mnie po policzku. – Promiennie niczym małe słoneczko.
-To zasługa Sergio – przytuliłam się do niej. – To był najpiękniejszy weekend mojego życia – powiedziałam zgodnie z prawdą. Canales dał mi tyle szczęścia co nikt. Był dla mnie najważniejszy i nic więcej się nie liczyło.
Przez cały tydzień grzecznie kończyłam swoją edukację. Nie uciekałam z lekcji, bo niby z kim? Morata spędzał każdą chwilę ze swoją Ines, bo chciał jej wynagrodzić czas, gdy go nie będzie. Sergio wybył do Meksyku i ograniczyliśmy się do pisania e-maili. Byłam spokojna i szczęśliwa.
W piątek, gdy zasiadałam do komputera przyszedł Karim.
-Gotowa na zabawę na Ibizie? – Rozwalił się na moim łóżku.
-Oczywiście – włączyłam pocztę. – Walizka czeka na dole. Morata i Sarabia będą na lotnisku.
-Naprawdę potrzebujesz jeszcze ich do szczęścia? – Westchnął.
-Tak. Alvaro i ty jesteście dla mnie jak bracia. – Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy. – Tacy bracia na równi ze mną. Nie jesteś nadopiekuńczy jak Villa i troskliwy jak Torres. Niby masz mnie w dupie, a jednak kochasz.
-Nie da się kochać takiej zmory – powiedział od drzwi Morata.
-Miałeś stawić się na lotnisku! – Krzyknęłam. – Gdzie Sarabia?
-Spoko – roześmiał się i usiadł obok Karima. – Pablo dojedzie sam. Mnie stary podwiózł do ciebie. To co mówiłaś na temat braci?
-Gówno – odwróciłam się w stronę laptopa. – Wiadomość od Trueby? – Zdziwiłam się.
-Może Canalesowi coś się stało? – Zażartował Alvaro. Zignorowałam go i szybko otworzyłam okno.
„Ana!
Piszę do Ciebie, bo się stęskniłem za Tobą! Nie mów Sergio, bo dostanę! Hahaha…
My się tu opalamy, jeździmy rowerami i pijemy! Jest czadowo! Wczoraj Maribel wpadła do basenu! Hahaha głupia cipa ;D
Obecnie siedzę pod parasolką i sączę drinka ;D hahaha z parasolką
Carlos i Fer pływają w basenie, a Maribel i Bretanie się opalają. Sergio i Cristina poszli na rowery. Ja nie wiem jak to można jeździć rowerem w taki upał!!!
Pozdrawiam Cię gorąco i mam nadzieję, że przyjedziesz do Santander z Canalesem ;p”
Przeczytałam i krew się we mnie zagotowała. Cristina? Rowery? Canales?
Kurwa, już ja mu zrobię meksyk jak przyjedzie!
-Nieźle – mruknął Alvaro pochylony nad moim prawym ramieniem.
-No… – dodał Karim z lewej strony.
-Zabiję go – szepnęłam. – Nie powiedział mi nawet słowa! Nie umarłby od tego!
-Może wiedział, że się zdenerwujesz? – Podpowiedział Morata.
-A i tak się dowiedziała i będzie większy ambaras – podsumował Benzema.
-Karimku? – Uśmiechnęłam się do niego słodko.
-Co? – Spytał podejrzliwie.
-Chodzą za tobą paparazzi? – Nadal się uśmiechałam.
-Niestety – westchnął.
-No, to Sergio pożałuje – szepnęłam złowrogo. – Już ja mu pokażę.
Odsunęłam się od Sergio, ale nadal trzymałam go za rękę. W obecnej sytuacji pół Realu trzymałoby mnie w pasie, np. Morata lub Pepe, a drugie pół puściłoby wolno, żeby zobaczyć co się stanie np. Benzema i Ronaldo. Sergio nie zdawał sobie sprawy co może się zdarzyć, albo chciał sprawdzić jak daleko się posunę.
-Jednak to prawda – spojrzała na mój wisiorek.
-Prawda – pokiwał głową Sergio. – Przyjechałaś do dziadków? – Zainteresował się.
-Wpadłam na weekend. Potem planuję małe wakacje – uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Nie spodobało mi się to w jaki sposób wypowiedziała „wakacje”.
-Skarbie, a może i my się wybierzemy do moich dziadków? W Pueblo del Sol jest wielkie pole golfowe – zwrócił się do mnie.
-Poważnie?! – Oczy zalśniły mi radośnie. – Uwielbiam golfa! Jedziemy!
-Jak wrócę – pocałował mnie w policzek.
-Pogram trochę na jachcie Benzemy… – pokiwałam głową z przekonaniem.
-Benzema da ci golfa na jachcie – zaśmiał się.
-Muszę iść. Miłych wakacji. Pa! – Pomachała nam Cristina i poszła.
-Nienawidzę jej! – Wysyczałam.
-To już wiem – objął mnie i spojrzał w oczy.
-Jak ty mogłeś nią chodzić? Jak? To jest debilka! Sadystka!
-Teraz mam narwańca, który kocha Real, ale nie potrafi wysiedzieć na meczu – roześmiał się.
-Canales, grabisz sobie – pogroziłam mu palcem, ale też się roześmiałam.
Wieczorem byłam już w Madrycie. Cieszyłam się, gdy zobaczyłam rozglądającego się Moratę.
-Alvarek! – Zapiszczałam i rzuciłam się mu na szyję.
-Cześć, zołzo! – Pocałował mnie w policzek i uśmiechnął się szeroko. – Poznaj mojego kumpla Pablo.
-Sarabia? – Wskazałam na niego placem.
-Rodriguez! – Puścił mi oczko. Roześmiałam się wesoło i wręczyłam Moracie moją walizkę.
-Znamy się – machnęłam ręką. – To co tam, Pablo? – Wzięłam go pod rękę i wyszliśmy z terminalu. Sarabię znam od dawna, bo od dziecka był w młodzieżowych klubach Realu. Nie kumplowaliśmy się jakoś strasznie, ale się znaliśmy.
-Jedziesz z nami na działkę do moich rodziców? – Spytał Alvaro, gdy jechaliśmy do domu Ikera autem Moraty.
-Karim w piątek ma być w Madrycie. Potem leci na Ibizę. Może śmigniemy z nim? – Zaproponowałam.
-No nie wiem… – zawahał się brunet. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na niego uważnie.
-Jesteś moim przyjacielem, a ja tak bardzo chcę spędzić z tobą trochę czasu! Pablo pojedzie z nami, co nie, Sarabia? – Spojrzałam na drugiego chłopaka.
-Pewnie – pokiwał głową. – Na Euro jedziemy w połowie lipca to jeszcze zdążymy pojechać na tą działkę.
-Ines będzie zła – mruknął.
-Pewnie. Lepiej zostań. Twoja pani jeszcze się, nie daj Boże, obrazi! – Zironizowałam.
-Zaraz wysiądziesz – warknął zły.
-Może najlepiej już, co? – Zmierzyłam go morderczym spojrzeniem.
-Ej! – Krzyknął Pablo. – Weźcie się ogarnijcie. Ana ma świetny pomysł z tym jachtem. Ibiza to fajne miejsce. Potem damy czadu w Madrycie.
-Widzisz – pokazałam język Alvaro. Jednak ta zaraza błyskawicznie chwyciła go w dwa palce i ścisnęła z całej siły. – Ała! – Zapiszczałam. – Pojebalo cię? Kulwa, co za zjeb – wymamrotałam sepleniąc. – Twoje scęście, ze nie zobacę się telaz z Selgio, bo bym się mu poskalzyła.
Alvaro i Pablo roześmiali się wesoło. Mnie jednak do śmiechu nie było! No, język mnie bolał i mówić nie mogłam! To nie jest zabawne!
Gdy wysiadałam pod domem w środku paliły się światła. Pożegnałam się z chłopakami i pognałam do Sary.
-Cześć! Jak było? – Uśmiechnęła się na mój widok. Siedziała w saloniku i oglądała telewizję.
-Super – usiadłam obok niej. – Tęskniłaś za mną? – uśmiechnęłam się. Język mi się odblokował na szczęście.
-Bardzo! – Objęła mnie ramieniem i pocałowała w nos. – Jak Sergio?
-Nie widać? – Roześmiałam się. – Kocham go z każdym dniem coraz mocnej. Jedzie teraz z przyjaciółmi do Meksyku na tydzień.
-A ty? Masz wakacyjne plany? Wybieramy się z Ikerem do Ameryki Łacińskiej i zarezerwował trzy miejsca – spojrzała na mnie znacząco.
-O nie! – Pokręciłam szybko głową. – Nie ma mowy, żebym pojechała z wami na wakacje. Macie się cieszyć sobą, ja się nie będę plątać. Wybieram się z Karimem na Ibizę. Namówiłam Moratę i Sarabię, więc będzie fajnie.
-Ślicznie wyglądasz – pogłaskała mnie po policzku. – Promiennie niczym małe słoneczko.
-To zasługa Sergio – przytuliłam się do niej. – To był najpiękniejszy weekend mojego życia – powiedziałam zgodnie z prawdą. Canales dał mi tyle szczęścia co nikt. Był dla mnie najważniejszy i nic więcej się nie liczyło.
Przez cały tydzień grzecznie kończyłam swoją edukację. Nie uciekałam z lekcji, bo niby z kim? Morata spędzał każdą chwilę ze swoją Ines, bo chciał jej wynagrodzić czas, gdy go nie będzie. Sergio wybył do Meksyku i ograniczyliśmy się do pisania e-maili. Byłam spokojna i szczęśliwa.
W piątek, gdy zasiadałam do komputera przyszedł Karim.
-Gotowa na zabawę na Ibizie? – Rozwalił się na moim łóżku.
-Oczywiście – włączyłam pocztę. – Walizka czeka na dole. Morata i Sarabia będą na lotnisku.
-Naprawdę potrzebujesz jeszcze ich do szczęścia? – Westchnął.
-Tak. Alvaro i ty jesteście dla mnie jak bracia. – Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy. – Tacy bracia na równi ze mną. Nie jesteś nadopiekuńczy jak Villa i troskliwy jak Torres. Niby masz mnie w dupie, a jednak kochasz.
-Nie da się kochać takiej zmory – powiedział od drzwi Morata.
-Miałeś stawić się na lotnisku! – Krzyknęłam. – Gdzie Sarabia?
-Spoko – roześmiał się i usiadł obok Karima. – Pablo dojedzie sam. Mnie stary podwiózł do ciebie. To co mówiłaś na temat braci?
-Gówno – odwróciłam się w stronę laptopa. – Wiadomość od Trueby? – Zdziwiłam się.
-Może Canalesowi coś się stało? – Zażartował Alvaro. Zignorowałam go i szybko otworzyłam okno.
„Ana!
Piszę do Ciebie, bo się stęskniłem za Tobą! Nie mów Sergio, bo dostanę! Hahaha…
My się tu opalamy, jeździmy rowerami i pijemy! Jest czadowo! Wczoraj Maribel wpadła do basenu! Hahaha głupia cipa ;D
Obecnie siedzę pod parasolką i sączę drinka ;D hahaha z parasolką
Carlos i Fer pływają w basenie, a Maribel i Bretanie się opalają. Sergio i Cristina poszli na rowery. Ja nie wiem jak to można jeździć rowerem w taki upał!!!
Pozdrawiam Cię gorąco i mam nadzieję, że przyjedziesz do Santander z Canalesem ;p”
Przeczytałam i krew się we mnie zagotowała. Cristina? Rowery? Canales?
Kurwa, już ja mu zrobię meksyk jak przyjedzie!
-Nieźle – mruknął Alvaro pochylony nad moim prawym ramieniem.
-No… – dodał Karim z lewej strony.
-Zabiję go – szepnęłam. – Nie powiedział mi nawet słowa! Nie umarłby od tego!
-Może wiedział, że się zdenerwujesz? – Podpowiedział Morata.
-A i tak się dowiedziała i będzie większy ambaras – podsumował Benzema.
-Karimku? – Uśmiechnęłam się do niego słodko.
-Co? – Spytał podejrzliwie.
-Chodzą za tobą paparazzi? – Nadal się uśmiechałam.
-Niestety – westchnął.
-No, to Sergio pożałuje – szepnęłam złowrogo. – Już ja mu pokażę.
68. Odmienne zdanie.
Po południu siedziałam na fotelu w mieszkaniu Giany i oglądałam bajkę z siedzącym obok mnie Pablo. Byłam gotowa do wyjścia. Miałam na sobie beżową sukienkę i zajebiste fioletowe szpilki.
Malec chyba też je dostrzegł, bo zamiast wpatrywać się w telewizor utkwił wzrok w moich butach.
-Ciociu? – mruknął. Dobija mnie z tą ciocią. Żadne dziecko z mojego otoczenia tak do mnie nie mówi! No, nie licząc Olayki Villi, ale ją szybko przekabacę jak spędzimy razem kilka dni.
-Słucham? – Pogłaskałam go po główce. Pablo jak na małego eleganta przystało miał na sobie czarny garniturek, białą koszulę, czarny krawat i lakierki.
-Nie bolą cię nogi?
-Pewnie, że nie – uśmiechnęłam się.
-Uważaj, bo będziesz mieć nos jak Pinokio – powiedział Sergio stojący w drzwiach.
-Zabawne – pokazałam mu język.
-Gotowi? – Do salonu weszła Giana ubrana w śliczną czarną sukienkę.
-Tak! – Pablo podbiegł do mamy i wziął ją za rękę.
-Chodź – Sergio podszedł i wziął mnie za ręce.
-Dziś też obejrzymy wschód słońca? – Wyszeptałam mu do ucha.
-Oczywiście – roześmiał się.
Ślub był przepiękny. Panna młoda miała śnieżnobiałą suknię i wyglądała zjawiskowo.
Wpatrywałam się w nią uważnie i trzymałam Sergio za rękę.
Jestem osobą zmienną, wiem. Raz chciałam z nim być, raz chciałam uciekać od niego jak najdalej. Jednak muszę to przyznać. Od pierwszej chwili, gdy tylko go poznałam wiedziałam, że to ten jedyny. Długo nie mogliśmy do siebie dotrzeć. Kombinowałam jak mogłam, Sergio nie potrafił się zdecydować. Miłość spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Może, gdyby to było zwykle zauroczenie to dalibyśmy radę, a tak? Uczucie było tak wielkie, że oboje zgłupieliśmy. Teraz jednak jestem tu obok niego. Udało się.
Oparłam głowę na jego ramieniu i uśmiechnęłam się. Udało.
Na weselu poznałam chyba całą rodzinę! Jakiś wujek rozprawiał jak to mały Sergio był grzeczny! Ciocia truła, że wcale grzeczny nie był. Z tego wszystkiego nie miałam czasu rozejrzeć się za Higuainem. Wiem, że tu jest! Los Blancos wyczuje drugiego Los Blancos!
-Siemka! – Na wolnych krzesłach usiadł Miguel i… Maribel. Spojrzałam zaskoczona na Sergio, a on tak samo na mnie.
-Przegapiłem coś istotnego? – Mruknął.
-Owszem – wyszczerzył się Miguel i wziął dziewczynę za rękę. – Zmarnowała u twego boku dwa lata, ale przekonam ją, że z młodszym Canalesem będzie jej lepiej.
-Zabawne – skrzywił się blondyn.
-Sergio! – Maribel szturchnęła go w ramię. – Przecież się przyjaźnimy.
-Dawno mnie nie było w Santander skoro mój brat zdążył znaleźć sobie dziewczynę – westchnął.
-Zainteresowałam się nim dopiero wtedy, gdy to ty stałeś się czarną owcą rodziny po zostawieniu Cristiny. A twój brat nagle okazał się świetnym facetem.
-Gonzalo! – Wstałam gwałtownie. Po drugiej stronie sali siedział Higuain. Akurat coś zajadał. Yuli nie było w pobliżu. – Zaraz wracam – mruknęłam i potruchtałam do niego w moich szpileczkach. Na mój widok zrobił wielkie oczy.
-Annabelle? – Szepnął.
-Nie, może być królowa hiszpańska! – Syknęłam. – Czemu się, ohydna kreaturo, nie przyznałeś, że idziesz z Yuli?
-Jakoś tak wyszło – wzruszył ramionami i przysunął się do mnie bliżej. – Znam ją od roku.- mruknął. – Podoba mi się i uważam ją za niesamowitą dziewczynę. Rozumiem Canalesa, naprawdę.
-A co on ma do tego? – Zdziwiłam się.
-Wiem, które cechy mu się w tobie podobają. Yuli co prawda osiągnęła najwyższy poziom w byciu wredną, ale tobie też niewiele brakuje. Między nami ciągle coś iskrzy, a jak mam wrażenie, że będzie coś więcej to ona… – pstryknął palcami. – Jedzie do Santander!
-Kicha – skomentowałam i podrapałam się po brodzie. – Przy takich typach jak Yuli musisz być cierpliwy, ale w końcu się zbuntuj. Sergio nie daje sobie wejść na głowę. Ja naprawdę nieźle daję czadu, ale on twardo trzyma mnie w ryzach.
-Myślisz? – Zadumał się.
-Zaryzykuj. Nie masz nic do stracenia – puściłam mu oczko. – Miłej zabawy, Gonzalo – pocałowałam go w policzek i wróciłam do Sergio.
Bardzo się ucieszyłam, gdy w końcu daliśmy w długą na „naszą” plażę.
Do mieszkania Giany wróciliśmy, gdy dochodziła szósta rano. Sergio, który wcześniej zdążył się wykąpać w wodach Zatoki Biskajskiej, rozebrał się do bokserek i od razu wskoczył do łóżka. Niestety ja nie miałam tak dobrze. Musiałam wziąć prysznic i dokładnie wymyć piasek z włosów.
Gdy się położyłam dochodziła siódma. Zasnęłam niemal błyskawicznie tuląc się do blondyna.
Obudziły mnie podniesione głosy. Otworzyłam oczy i spojrzałam na drzwi. Sergio spał w najlepsze z poduszką na twarzy. W progu stała Giana, Yuli i Higuain.
-Co jest? – Mruknęłam.
-Obudź gnoja i do domu! – Wysyczała Giana do Yuli, totalnie mnie ignorując. – Ja nie chcę mieć na głowie mamy! Już wczoraj zmyła mi głowę, że daję mu na wszystko przyzwolenie.
-Weź się ogarnij! – Warknęła Yuli – To dorosły facet, a nie zasmarkany bachor! Robicie wielką aferę, bo zostawił jedną dziewczynę dla drugiej! I co z tego?!
-Z Annabelle jest o wiele szczęśliwy niż z Cristiną – wtrącił Gonzalo. Na razie nikt nie dostrzegł, że się im przysłuchuje.
-To niech sobie będzie, ale nie pod moim dachem! – Zdenerwowała się Giana. – Ja do Any nic nie mam, nie podoba mi się zachowanie Sergio! Wracają o świcie, nie wiadomo gdzie byli.
-Wiadomo – Higuain wysypał z mojego buta piasek.
-Nie udawaj takiej cnotki! – Yuli zaatakowała siostrę. – Sama też nieźle dawałaś czadu! Nagle się ocknęłaś, gdy miałaś brzuch! Cieszę się, że on nie mieszka w tym cholernym wariatkowie! Jesteś tak samo popierdolona jak mama! Każdy ma prawo do własnego życia! – Pociągnęła Higuaina za rękę i wyszła.
Giana spojrzała na mnie, westchnęła i zniknęła w swojej sypialni.
-Sergio! – Szturchnęłam blondyna.
-Słyszałem – westchnął i zdjął z twarzy poduszkę. – Nienawidzę tego mówić, ale Yuli ma rację. Przejdźmy się, zjedźmy coś i odprowadzę cię na samolot – wstał. – Wrócę za pół godziny – ziewnął i szybko się ubrał.
Szliśmy przez park i trzymaliśmy się za ręce. Sergio milczał. Widziałam, że nad czymś duma. Nad klubem? Rodziną? Nami?
Spuściłam głowę i wpatrywałam się w swoje fioletowe szpilki, które rytmicznie uderzały o chodnik. Dziś ubrałam się elegancko. Fioletowe szpilki, żółta spódnica i czarna bluzka. Do tego założyłam złotą bransoletkę i śmieszne kolczyki w kształcie serc.
-Wiesz – zatrzymał się gwałtownie. – To – wyjął mi spod bluzki łańcuszek na którym wisiała zawieszka od niego i manchesterski diabełek. – Teraz jest pięknie. – Objął mnie ramieniem w pasie i pocałował w usta.
-Co jest? – Pogłaskałam go czule po policzku. – Ciastku?
-Pierdolę już ich wszystkich – westchnął i otoczył mnie ramionami kładąc głowę na moim ramieniu. – Co ich obchodzi z kim chodzę? Powinni się cieszyć moim szczęściem, a nie tylko marudzą!
-Yuli i Miguel cię wspierają – szepnęłam.
-Yuli nie chodzi o wspieranie tylko o zamieszanie. Im więcej krzyku tym dla niej lepiej. Boi się związków tak samo jak ja się bałem wyznać miłość. Czai się obok Higuaina rok i się zdecydować nie może. Gdy pali się jej grunt pod nogami to ucieka i wraca za jakiś czas. Nie zazdroszczę mu.
-Ty masz mnie – ujęłam jego twarz w dłonie. – Złośliwa, słodziutka i tylko twoja – uśmiechnęłam się.
-Cieszę się z tego powodu – pocałował mnie krótko.
-Cześć wam – usłyszeliśmy obok. Ten głos. Oj…
Malec chyba też je dostrzegł, bo zamiast wpatrywać się w telewizor utkwił wzrok w moich butach.
-Ciociu? – mruknął. Dobija mnie z tą ciocią. Żadne dziecko z mojego otoczenia tak do mnie nie mówi! No, nie licząc Olayki Villi, ale ją szybko przekabacę jak spędzimy razem kilka dni.
-Słucham? – Pogłaskałam go po główce. Pablo jak na małego eleganta przystało miał na sobie czarny garniturek, białą koszulę, czarny krawat i lakierki.
-Nie bolą cię nogi?
-Pewnie, że nie – uśmiechnęłam się.
-Uważaj, bo będziesz mieć nos jak Pinokio – powiedział Sergio stojący w drzwiach.
-Zabawne – pokazałam mu język.
-Gotowi? – Do salonu weszła Giana ubrana w śliczną czarną sukienkę.
-Tak! – Pablo podbiegł do mamy i wziął ją za rękę.
-Chodź – Sergio podszedł i wziął mnie za ręce.
-Dziś też obejrzymy wschód słońca? – Wyszeptałam mu do ucha.
-Oczywiście – roześmiał się.
Ślub był przepiękny. Panna młoda miała śnieżnobiałą suknię i wyglądała zjawiskowo.
Wpatrywałam się w nią uważnie i trzymałam Sergio za rękę.
Jestem osobą zmienną, wiem. Raz chciałam z nim być, raz chciałam uciekać od niego jak najdalej. Jednak muszę to przyznać. Od pierwszej chwili, gdy tylko go poznałam wiedziałam, że to ten jedyny. Długo nie mogliśmy do siebie dotrzeć. Kombinowałam jak mogłam, Sergio nie potrafił się zdecydować. Miłość spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Może, gdyby to było zwykle zauroczenie to dalibyśmy radę, a tak? Uczucie było tak wielkie, że oboje zgłupieliśmy. Teraz jednak jestem tu obok niego. Udało się.
Oparłam głowę na jego ramieniu i uśmiechnęłam się. Udało.
Na weselu poznałam chyba całą rodzinę! Jakiś wujek rozprawiał jak to mały Sergio był grzeczny! Ciocia truła, że wcale grzeczny nie był. Z tego wszystkiego nie miałam czasu rozejrzeć się za Higuainem. Wiem, że tu jest! Los Blancos wyczuje drugiego Los Blancos!
-Siemka! – Na wolnych krzesłach usiadł Miguel i… Maribel. Spojrzałam zaskoczona na Sergio, a on tak samo na mnie.
-Przegapiłem coś istotnego? – Mruknął.
-Owszem – wyszczerzył się Miguel i wziął dziewczynę za rękę. – Zmarnowała u twego boku dwa lata, ale przekonam ją, że z młodszym Canalesem będzie jej lepiej.
-Zabawne – skrzywił się blondyn.
-Sergio! – Maribel szturchnęła go w ramię. – Przecież się przyjaźnimy.
-Dawno mnie nie było w Santander skoro mój brat zdążył znaleźć sobie dziewczynę – westchnął.
-Zainteresowałam się nim dopiero wtedy, gdy to ty stałeś się czarną owcą rodziny po zostawieniu Cristiny. A twój brat nagle okazał się świetnym facetem.
-Gonzalo! – Wstałam gwałtownie. Po drugiej stronie sali siedział Higuain. Akurat coś zajadał. Yuli nie było w pobliżu. – Zaraz wracam – mruknęłam i potruchtałam do niego w moich szpileczkach. Na mój widok zrobił wielkie oczy.
-Annabelle? – Szepnął.
-Nie, może być królowa hiszpańska! – Syknęłam. – Czemu się, ohydna kreaturo, nie przyznałeś, że idziesz z Yuli?
-Jakoś tak wyszło – wzruszył ramionami i przysunął się do mnie bliżej. – Znam ją od roku.- mruknął. – Podoba mi się i uważam ją za niesamowitą dziewczynę. Rozumiem Canalesa, naprawdę.
-A co on ma do tego? – Zdziwiłam się.
-Wiem, które cechy mu się w tobie podobają. Yuli co prawda osiągnęła najwyższy poziom w byciu wredną, ale tobie też niewiele brakuje. Między nami ciągle coś iskrzy, a jak mam wrażenie, że będzie coś więcej to ona… – pstryknął palcami. – Jedzie do Santander!
-Kicha – skomentowałam i podrapałam się po brodzie. – Przy takich typach jak Yuli musisz być cierpliwy, ale w końcu się zbuntuj. Sergio nie daje sobie wejść na głowę. Ja naprawdę nieźle daję czadu, ale on twardo trzyma mnie w ryzach.
-Myślisz? – Zadumał się.
-Zaryzykuj. Nie masz nic do stracenia – puściłam mu oczko. – Miłej zabawy, Gonzalo – pocałowałam go w policzek i wróciłam do Sergio.
Bardzo się ucieszyłam, gdy w końcu daliśmy w długą na „naszą” plażę.
Do mieszkania Giany wróciliśmy, gdy dochodziła szósta rano. Sergio, który wcześniej zdążył się wykąpać w wodach Zatoki Biskajskiej, rozebrał się do bokserek i od razu wskoczył do łóżka. Niestety ja nie miałam tak dobrze. Musiałam wziąć prysznic i dokładnie wymyć piasek z włosów.
Gdy się położyłam dochodziła siódma. Zasnęłam niemal błyskawicznie tuląc się do blondyna.
Obudziły mnie podniesione głosy. Otworzyłam oczy i spojrzałam na drzwi. Sergio spał w najlepsze z poduszką na twarzy. W progu stała Giana, Yuli i Higuain.
-Co jest? – Mruknęłam.
-Obudź gnoja i do domu! – Wysyczała Giana do Yuli, totalnie mnie ignorując. – Ja nie chcę mieć na głowie mamy! Już wczoraj zmyła mi głowę, że daję mu na wszystko przyzwolenie.
-Weź się ogarnij! – Warknęła Yuli – To dorosły facet, a nie zasmarkany bachor! Robicie wielką aferę, bo zostawił jedną dziewczynę dla drugiej! I co z tego?!
-Z Annabelle jest o wiele szczęśliwy niż z Cristiną – wtrącił Gonzalo. Na razie nikt nie dostrzegł, że się im przysłuchuje.
-To niech sobie będzie, ale nie pod moim dachem! – Zdenerwowała się Giana. – Ja do Any nic nie mam, nie podoba mi się zachowanie Sergio! Wracają o świcie, nie wiadomo gdzie byli.
-Wiadomo – Higuain wysypał z mojego buta piasek.
-Nie udawaj takiej cnotki! – Yuli zaatakowała siostrę. – Sama też nieźle dawałaś czadu! Nagle się ocknęłaś, gdy miałaś brzuch! Cieszę się, że on nie mieszka w tym cholernym wariatkowie! Jesteś tak samo popierdolona jak mama! Każdy ma prawo do własnego życia! – Pociągnęła Higuaina za rękę i wyszła.
Giana spojrzała na mnie, westchnęła i zniknęła w swojej sypialni.
-Sergio! – Szturchnęłam blondyna.
-Słyszałem – westchnął i zdjął z twarzy poduszkę. – Nienawidzę tego mówić, ale Yuli ma rację. Przejdźmy się, zjedźmy coś i odprowadzę cię na samolot – wstał. – Wrócę za pół godziny – ziewnął i szybko się ubrał.
Szliśmy przez park i trzymaliśmy się za ręce. Sergio milczał. Widziałam, że nad czymś duma. Nad klubem? Rodziną? Nami?
Spuściłam głowę i wpatrywałam się w swoje fioletowe szpilki, które rytmicznie uderzały o chodnik. Dziś ubrałam się elegancko. Fioletowe szpilki, żółta spódnica i czarna bluzka. Do tego założyłam złotą bransoletkę i śmieszne kolczyki w kształcie serc.
-Wiesz – zatrzymał się gwałtownie. – To – wyjął mi spod bluzki łańcuszek na którym wisiała zawieszka od niego i manchesterski diabełek. – Teraz jest pięknie. – Objął mnie ramieniem w pasie i pocałował w usta.
-Co jest? – Pogłaskałam go czule po policzku. – Ciastku?
-Pierdolę już ich wszystkich – westchnął i otoczył mnie ramionami kładąc głowę na moim ramieniu. – Co ich obchodzi z kim chodzę? Powinni się cieszyć moim szczęściem, a nie tylko marudzą!
-Yuli i Miguel cię wspierają – szepnęłam.
-Yuli nie chodzi o wspieranie tylko o zamieszanie. Im więcej krzyku tym dla niej lepiej. Boi się związków tak samo jak ja się bałem wyznać miłość. Czai się obok Higuaina rok i się zdecydować nie może. Gdy pali się jej grunt pod nogami to ucieka i wraca za jakiś czas. Nie zazdroszczę mu.
-Ty masz mnie – ujęłam jego twarz w dłonie. – Złośliwa, słodziutka i tylko twoja – uśmiechnęłam się.
-Cieszę się z tego powodu – pocałował mnie krótko.
-Cześć wam – usłyszeliśmy obok. Ten głos. Oj…
67. Mini dochodzenie.
Szliśmy spokojnymi
ulicami Santander i uśmiechaliśmy się do siebie. Było ciepło, więc moją
kurtkę niósł Sergio. Trzymaliśmy się za ręce i co chwila
zatrzymywaliśmy. Pokazywał mi gdzie się bawił, gdzie spadł z roweru,
gdzie dorwała do Yuli i chciała zlać.
-Sergio? Co wy tu robicie? – Nagle przed nami pojawiła się jego mama. Canales zerknął na zegarek. Dochodziła siódma rano.
-Idziemy – odparował. Rosario zmierzyła nas uważnym spojrzeniem.
-Czemu macie mokre włosy? – Rozejrzała się. – W tej chwili do domu i doprowadzić się do porządku! Co ludzie powiedzą?! – Warknęła. Sergio roześmiał się wesoło.
-Nie obchodzi mnie to.
-Ale mnie owszem! – Syknęła. – Co ty tu masz? – Podeszła i strzepała z jego rękawa piasek. – Gdzie wy byliście?
-Na plaży. Oglądaliśmy wschód słońca – powiedział radośnie.
-Miałeś iść ze znajomymi do klubu, a znalazłeś się na plaży i wracasz do domu o świcie? Wiesz, że dziś wesele? Jak wy będziecie wyglądać?
-Mamuś, spoko. Damy radę. Cześć – ucałował ją w policzek i poszliśmy dalej.
-Ona mnie nie lubi – mruknęłam. Objął mnie ramieniem i uśmiechnął się delikatnie.
-Chcesz z nią żyć czy ze mną? – Uważnie patrzył mi w oczy.
-Z tobą, ale sam wiesz… – spuściłam wzrok.
-Jesteś zmęczona?
-Nie za bardzo, a co? – Zaciekawiłam się.
-Pomożemy mojemu tacie w sklepie. Prowadzi niewielki spożywczak, ale rzadko stoi za ladą.
-Tak mamy pomagać twojemu tacie? – Starłam piasek z jego policzka.
-Dobra. Odprowadzę cię do Giany, a sam polecę do domu. Wrócę za pół godziny.
-Stoi!
Pół godziny później byłam gotowa. Zdążyłam się wykąpać i wypłukać z siebie trochę piachu. Nawet włosy wysuszyłam. Wydobyłam ze swojej walizki śmieszną bluzkę z Myszką Miki. Do tego kolczyki w kształcie serduszek i byłam w pełni zadowolona.
-Cześć! – Do mieszkania wpadł Sergio. – Chodź szybko! – Pociągnął mnie za rękę.
-Ej! – W drzwiach pojawiła się Giana. – Szanowni państwo dokąd? – Wzięła się pod boki.
-Na spacer? – Zapytał Sergio. Roześmiałam się i położyłam mu głowę na ramieniu.
-Może mi się zdawało, ale to chyba wy spacerowaliście całą noc. Mama do mnie dzwoniła przed czwartą i pytała czy cię tu nie ma.
-Powiedziałaś, że nie? – Westchnął ciężko i oparł się o ścianę.
-Tak. Wiesz, że nie kłamię. Gdzie idziecie?
-Do sklepu waszego taty. Giana – uśmiechnęłam się do niej delikatnie. – Nie jesteśmy dziećmi.
-Ciekawe, bo tak właśnie się zachowujecie – spuściła nieco z tonu. – A róbcie, co chcecie – machnęła ręką i poszła do kuchni.
W sklepie było bardzo wesoło. Pan Canales ciągle opowiadał nam kawały. Zauważyłam, że klienci nie przychodzili tylko po sprawunki, ale też, żeby pogadać.
Usiadłam na ławce po przeciwnej stronie ulicy i założyłam na nos okulary. Sergio rozładowywał jakieś skrzynki. Podobał mi się taki. Od wczoraj czułam, że poznaje go na nowo. Nie był tylko piłkarzem, fantastycznym chłopakiem, którego pokochałam do szaleństwa. Był też dobrym synem (chociaż nie dał wejść matce na głowę), wspaniałym bratem i zabawnym wujkiem. Wiedziałam, że zaskoczy mnie jeszcze nie raz i bardzo mi się to podobało.
Nagle po przeciwnej stronie ulicy, z dala od sklepu Canalesów zamajaczyła mi znajoma postać. Pewnie, gdybym z tej odległości zobaczyła Ronaldo czy Benzemę to jeszcze bym się wahała, ale nie Hiugaina. Tej karykatury miałabym nie poznać? Znam go od wielku lat!
-Gonzalo! – Krzyknęłam. Odwrócił się. Wtedy też dostrzegłam, że towarzyszyła mu dziewczyna, którą trzymał za rękę. Moja mózgownica zaczęła pracować na najwyższych obrotach. Higuain, Santander, Canales, Madryt… YULI!
Za moment dostrzegłam też brunetkę. Byłam pewna, że to ona. Popchnęła Argentyńczyka w jakąś uliczkę i zniknęli mi z oczu.
Błyskawicznie wyjęłam telefon i wybrałam numer Karima.
~Co jest? - ziewnął.
-Co robi Higuain?
~Przygotowuje się do Copa America, a co?
-Jesteś pewien?
~Nie! Co ja wróżka jestem? Nadajnik mu w dupę wczepiłem? – fuknął.
-Benzema opanuj się, ogrze nieokrzesany! – westchnęłam. – Pytam jak człowieka, a ty jak do chuja!
~Sorry, ale chce mi się już wakacji. A jak twoje wakacyjne plany?
-Na razie mam szkołę, a potem ustawiłam się z Moratą.
~Moratą? Nie pomyliło ci się? Twój chłopak to Canales. Taki blondyneczek uroczy. Nieźle tam dajecie czadu. Wiesz?
-Wiem z kim chodzę! Tylko, że on jedzie we wtorek na tydzień do Meksyku ze znajomymi.
~No tak. Szkoła jest najważniejsza, a ty jesteś wzorem do naśladowania - zakpił.
-Benzema! – warknęłam.
~Jak sobie chcesz. Mam szerokie ramiona to możesz sobie na nich płakać.
-Znowu masz czarne wizje? Weź się ogarnij!
~To nie są czarne wizje. Jestem realistą. Poza tym moje ostatnie wizje się sprawdziły. Wiesz co może się wydarzyć w dalekim Meksyku? Poza tym nie wiem czy wiesz, ale Cristina jest w gronie jego znajomych.
-Wiem, ale nawet słowem o niej nie wspomniał czyli nie jedzie!
~Dobra, pomińmy to. Do kiedy pilny uczniu planujesz chodzić do szkoły?
-Twoja propozycja?
~Skąd wiesz, że jakoś mam?!
-Karimku… – westchnęłam.
~Dziesiątego w piątek lecę na Ibizę. Będę najpierw w Madrycie, bo muszę zabrać trochę rzeczy.
-Weźmiesz mnie na Ibizę?! – zapiszczałam.
~Wiem, że gorzko tego pożałuje, ale co tam! Zrobię to dla ludzkości i popilnuję cię kilka dni. Powiesz mu?
-Ale co i komu? – podrapałam się po głowie.
~Canalesowi.
-Pewnie. Myślisz, że tobie się sprzeciwi… Chociaż nawet mnie się nie sprzeciwi.
~Nie doceniasz swojego faceta. To twarde bydle. Jak czegoś bardzo chce to, to dostaje.
-Ciekawe dlaczego tak mało grał, co? – wyszeptałam i rozejrzałam się uważnie, ale Sergio coś robił w sklepie. Widziałam go przez szybę.
~Bo Mou jest starszy i cwańszy. Dobra idę spać. Do piątku - rozłączył się.
Tak, Ibiza to jest to. Mam nadzieję, że reszta piłkarzy też się tam zwali więc będzie ciekawie.
-Sergio? Co wy tu robicie? – Nagle przed nami pojawiła się jego mama. Canales zerknął na zegarek. Dochodziła siódma rano.
-Idziemy – odparował. Rosario zmierzyła nas uważnym spojrzeniem.
-Czemu macie mokre włosy? – Rozejrzała się. – W tej chwili do domu i doprowadzić się do porządku! Co ludzie powiedzą?! – Warknęła. Sergio roześmiał się wesoło.
-Nie obchodzi mnie to.
-Ale mnie owszem! – Syknęła. – Co ty tu masz? – Podeszła i strzepała z jego rękawa piasek. – Gdzie wy byliście?
-Na plaży. Oglądaliśmy wschód słońca – powiedział radośnie.
-Miałeś iść ze znajomymi do klubu, a znalazłeś się na plaży i wracasz do domu o świcie? Wiesz, że dziś wesele? Jak wy będziecie wyglądać?
-Mamuś, spoko. Damy radę. Cześć – ucałował ją w policzek i poszliśmy dalej.
-Ona mnie nie lubi – mruknęłam. Objął mnie ramieniem i uśmiechnął się delikatnie.
-Chcesz z nią żyć czy ze mną? – Uważnie patrzył mi w oczy.
-Z tobą, ale sam wiesz… – spuściłam wzrok.
-Jesteś zmęczona?
-Nie za bardzo, a co? – Zaciekawiłam się.
-Pomożemy mojemu tacie w sklepie. Prowadzi niewielki spożywczak, ale rzadko stoi za ladą.
-Tak mamy pomagać twojemu tacie? – Starłam piasek z jego policzka.
-Dobra. Odprowadzę cię do Giany, a sam polecę do domu. Wrócę za pół godziny.
-Stoi!
Pół godziny później byłam gotowa. Zdążyłam się wykąpać i wypłukać z siebie trochę piachu. Nawet włosy wysuszyłam. Wydobyłam ze swojej walizki śmieszną bluzkę z Myszką Miki. Do tego kolczyki w kształcie serduszek i byłam w pełni zadowolona.
-Cześć! – Do mieszkania wpadł Sergio. – Chodź szybko! – Pociągnął mnie za rękę.
-Ej! – W drzwiach pojawiła się Giana. – Szanowni państwo dokąd? – Wzięła się pod boki.
-Na spacer? – Zapytał Sergio. Roześmiałam się i położyłam mu głowę na ramieniu.
-Może mi się zdawało, ale to chyba wy spacerowaliście całą noc. Mama do mnie dzwoniła przed czwartą i pytała czy cię tu nie ma.
-Powiedziałaś, że nie? – Westchnął ciężko i oparł się o ścianę.
-Tak. Wiesz, że nie kłamię. Gdzie idziecie?
-Do sklepu waszego taty. Giana – uśmiechnęłam się do niej delikatnie. – Nie jesteśmy dziećmi.
-Ciekawe, bo tak właśnie się zachowujecie – spuściła nieco z tonu. – A róbcie, co chcecie – machnęła ręką i poszła do kuchni.
W sklepie było bardzo wesoło. Pan Canales ciągle opowiadał nam kawały. Zauważyłam, że klienci nie przychodzili tylko po sprawunki, ale też, żeby pogadać.
Usiadłam na ławce po przeciwnej stronie ulicy i założyłam na nos okulary. Sergio rozładowywał jakieś skrzynki. Podobał mi się taki. Od wczoraj czułam, że poznaje go na nowo. Nie był tylko piłkarzem, fantastycznym chłopakiem, którego pokochałam do szaleństwa. Był też dobrym synem (chociaż nie dał wejść matce na głowę), wspaniałym bratem i zabawnym wujkiem. Wiedziałam, że zaskoczy mnie jeszcze nie raz i bardzo mi się to podobało.
Nagle po przeciwnej stronie ulicy, z dala od sklepu Canalesów zamajaczyła mi znajoma postać. Pewnie, gdybym z tej odległości zobaczyła Ronaldo czy Benzemę to jeszcze bym się wahała, ale nie Hiugaina. Tej karykatury miałabym nie poznać? Znam go od wielku lat!
-Gonzalo! – Krzyknęłam. Odwrócił się. Wtedy też dostrzegłam, że towarzyszyła mu dziewczyna, którą trzymał za rękę. Moja mózgownica zaczęła pracować na najwyższych obrotach. Higuain, Santander, Canales, Madryt… YULI!
Za moment dostrzegłam też brunetkę. Byłam pewna, że to ona. Popchnęła Argentyńczyka w jakąś uliczkę i zniknęli mi z oczu.
Błyskawicznie wyjęłam telefon i wybrałam numer Karima.
~Co jest? - ziewnął.
-Co robi Higuain?
~Przygotowuje się do Copa America, a co?
-Jesteś pewien?
~Nie! Co ja wróżka jestem? Nadajnik mu w dupę wczepiłem? – fuknął.
-Benzema opanuj się, ogrze nieokrzesany! – westchnęłam. – Pytam jak człowieka, a ty jak do chuja!
~Sorry, ale chce mi się już wakacji. A jak twoje wakacyjne plany?
-Na razie mam szkołę, a potem ustawiłam się z Moratą.
~Moratą? Nie pomyliło ci się? Twój chłopak to Canales. Taki blondyneczek uroczy. Nieźle tam dajecie czadu. Wiesz?
-Wiem z kim chodzę! Tylko, że on jedzie we wtorek na tydzień do Meksyku ze znajomymi.
~No tak. Szkoła jest najważniejsza, a ty jesteś wzorem do naśladowania - zakpił.
-Benzema! – warknęłam.
~Jak sobie chcesz. Mam szerokie ramiona to możesz sobie na nich płakać.
-Znowu masz czarne wizje? Weź się ogarnij!
~To nie są czarne wizje. Jestem realistą. Poza tym moje ostatnie wizje się sprawdziły. Wiesz co może się wydarzyć w dalekim Meksyku? Poza tym nie wiem czy wiesz, ale Cristina jest w gronie jego znajomych.
-Wiem, ale nawet słowem o niej nie wspomniał czyli nie jedzie!
~Dobra, pomińmy to. Do kiedy pilny uczniu planujesz chodzić do szkoły?
-Twoja propozycja?
~Skąd wiesz, że jakoś mam?!
-Karimku… – westchnęłam.
~Dziesiątego w piątek lecę na Ibizę. Będę najpierw w Madrycie, bo muszę zabrać trochę rzeczy.
-Weźmiesz mnie na Ibizę?! – zapiszczałam.
~Wiem, że gorzko tego pożałuje, ale co tam! Zrobię to dla ludzkości i popilnuję cię kilka dni. Powiesz mu?
-Ale co i komu? – podrapałam się po głowie.
~Canalesowi.
-Pewnie. Myślisz, że tobie się sprzeciwi… Chociaż nawet mnie się nie sprzeciwi.
~Nie doceniasz swojego faceta. To twarde bydle. Jak czegoś bardzo chce to, to dostaje.
-Ciekawe dlaczego tak mało grał, co? – wyszeptałam i rozejrzałam się uważnie, ale Sergio coś robił w sklepie. Widziałam go przez szybę.
~Bo Mou jest starszy i cwańszy. Dobra idę spać. Do piątku - rozłączył się.
Tak, Ibiza to jest to. Mam nadzieję, że reszta piłkarzy też się tam zwali więc będzie ciekawie.
66. Full romantic.
Wyszliśmy z klubu i chwyciłam Sergio ramionami za szyję. Uśmiechnął się i pocałował mnie w usta.
-Ej! – krzyknął ktoś. – Dokąd się wybieracie? – zainteresował się Miguel.
-Na plażę – odpowiedziałam zadowolona.
-Ale tam jest ciemno – Trueba podrapał się po głowie.
-Są gwiazdy, księżyc – wymruczałam Sergio do ucha.
-Poradzimy sobie – wziął mnie na ręce.
-Masz – Miguel podał mu pudełko zapałek.
-Przecież im zgasną! – jęknął Trueba. – Musimy poszukać latarki!
-Latarką chcesz, bałwanie jeden, rozpalać ognisko? – syknął młodszy Canales.
-Latarką? – zdziwił się chłopak. – Ale jak?
-Srak. Idźcie już! – Mig popchnął Sergio, a sam odszedł gdzieś z Truebą. Roześmiałam się wesoło, a mój ciastek maszerował raźnie ulicą. Nagle okazało się, że jesteśmy na plaży! Było całkiem niedaleko.
-Mam tu swoje ulubione miejsce – postawił mnie na ziemi i zdjął buty. Ja swoje też zdjęłam i trzymając się za rękę ruszyliśmy po piasku. – Nikomu, go nie pokazywałem – weszliśmy między drzewa, gdzie też wszędzie było masę piachu. Za chwilę znaleźliśmy się na niewielkim kawałku plaży, który z każdej strony otaczał las. Sergio błyskawicznie nazbierał gałęzi i rozpalił ognisko.
-Ale fajnie – usiadłam po turecku przy ogniu. – Tak romantycznie – zaśmiałam się. Chłopak usiadł obok mnie i ujął moje dłonie w swoje.
-Przychodziłem tu zawsze, gdy świat wydawał mi się za bardzo niesprawiedliwy. Czasami też by coś przemyśleć, albo po prostu odetchnąć.
-Ja zazwyczaj chodziłam na Bernabeu – zamyśliłam się.
-Tylko, że ja mówię to, bo tu nie ma zasięgu – uśmiechnął się.
-Boisz się, że będę krzyczeć? Czy ja kiedyś na ciebie krzyknęłam? – zrobiłam słodką minkę.
-Nigdy – roześmiał się i pociągnął mnie do siebie. Położył się na plecach, a ja na nim.
-Boję się pływać otwartych zbiornikach wodnych – wyszeptałam mu do ucha. – Tak właściwie to nie umiem w nich pływać.
-Morza, rzeki czy jeziora, nie? – spojrzał na mnie zaskoczony.
-Tak. Jedynie baseny, gdzie widzę dno. Kiedyś wpadłam do rzeki i gdyby nie Torres to nie miałbyś teraz dziewczyny – westchnęłam. – Villa darł się na brzegu jak opętany, ale do wody nie wskoczył. Twierdził potem, że był tak zdenerwowany, że zapomniał jak się nazywa, a co dopiero jak się pływa! – fuknęłam. – Pajac pierdolony. Dzięki Bogu Torres, gdy trzeba ma głowę na karku.
-Muszę podziękować Nando – uśmiechnął się.
-Koniecznie – pocałowałam go w usta. Po chwili nasze języki się spotkały, a stadko motyli, hodowane w moim brzuchu oszalało. Ręka Sergio zsunęła się na moje pośladki, a druga zawędrowała pod bluzkę. Blondyn przekręcił się i teraz to ja leżałam na piachu. Normalnie wszczęłabym krzyk, że będę cała brudna i moje włosy zamienią się w pustynię, ale teraz… Teraz miałam to gdzieś.
Zdjęłam z siebie jeansową kurtkę i pozwalałam, żeby Sergio całował mój dekolt. Minutę później ściągnął z siebie bluzę i koszulkę.
Zachowywaliśmy się tak jakbyśmy nigdy się nie kochali. Jednak nie sądzę, że dożyję dnia kiedy powiem, że przywyknę do jego zapachu i dotyku, kiedy nie będę z zachwytem wpatrywać się w jego niebieskie oczy. Po prostu wiem, że to nigdy nie nastąpi. Zawsze będzie działał na mnie jak narkotyk.
Trochę później siedziałam wtulona w blondyna i wpatrywałam się we wschodzące słońce. Widok zapierał dech w piersiach… Chociaż mnie zapierała bliskość Sergio.
-Co będziemy potem robić? – Wyszeptałam.
-A co chcesz? – Narysował na piasku serduszko. – Przejdziemy się?
-Tak! – Podskoczyłam i zrzuciłam z ramion kurtkę. – Chodź!
Weszłam do wody w samej bieliźnie. Ktoś z daleka by powiedział, że nago, bo była cielistego koloru. Patrzyłam na swoje różowe paznokcie u nóg i wiedziałam, że dalej nie zrobię kroku. Woda obmywała mi łyki i aż było mi niedobrze na myśl, że potem jest głębiej.
-I co? Dalej nie? – Na brzegu stał Sergio w samych bokserkach. Uśmiechał się do mnie szeroko.
-Tylko do tyłu – mruknęłam. Podszedł do mnie i położył mi ręce na biodrach.
-Spokojnie. Kroczek do przodu – zrobiłam co chciał i nawet wymioty mi przeszły. Wiedziałam, że przy nim nic mi nie będzie. – Pływam w morzu od dziecka. Nie raz się napiłem słonej wody i żyję.
-Chcesz, żebym piła wodę?! – Zatrzymałam się gwałtownie. – Oszalałeś Canales?! – Warknęłam.
-Nie! – roześmiał się. – Wiesz, że jak na mnie krzyczysz to aż mam dreszcze? – Pocałował mnie w ramię.
-Ze strachu?
-Nie, z miłości.
-Ty jesteś chory! – Spojrzałam na niego uważnie. Jednak mocno trzymałam jego ręce. – Cieszysz się, że krzyczę i masz dreszcze z miłości?
-No co ja na to poradzę? – Wzruszył ramionami. – Uwielbiam, gdy patrzysz na mnie morderczo i mówisz: „Canales”. Wyglądasz wtedy zabójczo! Mrużysz oczka i masz w nich takie szatańskie błyski! – Uśmiechnął się jak małe dziecko, które właśnie zjadło ulubione lody.
-A ponoć złość piękności szkodzi.
-Nie tobie. No dalej, bo zaraz przyrośniemy do dnia.
Ruszyłam przed siebie po woli. Na wszelki wypadek opierałam się plecami o jego twardy brzuch.
Gdy woda sięgała mi do pępka to zrezygnowałam z dalszej wycieczki.
-Wystarczy – zdecydowałam.
-Jak na pierwszy raz to jest nieźle – odwrócił mnie ku sobie i przytulił.
-Kiedyś spadłam z jachtu – mruknęłam. – Miałam na sobie kamizelkę, do której Nando na wszelki wypadek przyczepił linę.
-Poważnie? – Roześmiał się wesoło.
-To nie jest zabawne! – Uderzyłam go pięścią w tors.
-Musimy się trochę umyć, bo jak nas Giana zobaczy to zabije – odsunął się ode mnie i wskoczył do wody. Przepłynął kawałek i zanurkował. Takie cuda to i ja potrafiłam, ale w basenie!
Wróciłam do miejsca, gdzie woda sięgała mi do łydek i ochlapałam się wodą.
-Nie! – Nagle obok mnie pojawił się Sergio. Wziął na ręce i wskoczył do wody. Na moje szczęście trzymałam się go za szyję.
Gdy się wynurzyłam chciałam go zamordować, ale nie mogłabym wrócić na brzeg! Moje nogi nie dotykały dna! Zajebie go!
-Canales… – wyszeptałam, kurczowo się go trzymając.
-Ze mną nic ci nie grozi – pocałował mnie w czoło. – W wakacje zazwyczaj bywałem ratownikiem – ruszył na brzeg.
-Nie wiem czy dożyjesz kolejnych wakacji! – Warknęłam, gdy stałam już na plaży.
-Przepraszam – roześmiał się i pocałował mnie w usta. Rozłożył swoją bluzę i usiedliśmy na niej opierając się o siebie plecami. O dziwo wcale nie było mi zimno. Uśmiechałam się sama do siebie i delektowałam tą chwilą.
-Kocham cię – szepnęłam patrząc w morze.
-Ja ciebie też – ujął moją dłoń. – Żałuję, że byłem takim osłem. Powinienem od razu zostawić Cristinę, a nie cackać się tyle czasu.
-Dobrze, że tego nie zrobiłeś. Dzięki temu wszystkiemu to były najbardziej intensywne miesiące mojego życia. Każdy mój dzień był dla ciebie. Momentami kochałam cię równie mocno co chciałam zamordować. A teraz sobie myślę inaczej: Czym byłoby moje życie bez ciebie? – Westchnęłam.
-Niczym? – Szepnął.
-Mułem i dziesięcioma metrami dna – odpowiedziałam.
-Chyba dnem i dziesięcioma metrami mułu – roześmiał się.
-Ej! – krzyknął ktoś. – Dokąd się wybieracie? – zainteresował się Miguel.
-Na plażę – odpowiedziałam zadowolona.
-Ale tam jest ciemno – Trueba podrapał się po głowie.
-Są gwiazdy, księżyc – wymruczałam Sergio do ucha.
-Poradzimy sobie – wziął mnie na ręce.
-Masz – Miguel podał mu pudełko zapałek.
-Przecież im zgasną! – jęknął Trueba. – Musimy poszukać latarki!
-Latarką chcesz, bałwanie jeden, rozpalać ognisko? – syknął młodszy Canales.
-Latarką? – zdziwił się chłopak. – Ale jak?
-Srak. Idźcie już! – Mig popchnął Sergio, a sam odszedł gdzieś z Truebą. Roześmiałam się wesoło, a mój ciastek maszerował raźnie ulicą. Nagle okazało się, że jesteśmy na plaży! Było całkiem niedaleko.
-Mam tu swoje ulubione miejsce – postawił mnie na ziemi i zdjął buty. Ja swoje też zdjęłam i trzymając się za rękę ruszyliśmy po piasku. – Nikomu, go nie pokazywałem – weszliśmy między drzewa, gdzie też wszędzie było masę piachu. Za chwilę znaleźliśmy się na niewielkim kawałku plaży, który z każdej strony otaczał las. Sergio błyskawicznie nazbierał gałęzi i rozpalił ognisko.
-Ale fajnie – usiadłam po turecku przy ogniu. – Tak romantycznie – zaśmiałam się. Chłopak usiadł obok mnie i ujął moje dłonie w swoje.
-Przychodziłem tu zawsze, gdy świat wydawał mi się za bardzo niesprawiedliwy. Czasami też by coś przemyśleć, albo po prostu odetchnąć.
-Ja zazwyczaj chodziłam na Bernabeu – zamyśliłam się.
-Tylko, że ja mówię to, bo tu nie ma zasięgu – uśmiechnął się.
-Boisz się, że będę krzyczeć? Czy ja kiedyś na ciebie krzyknęłam? – zrobiłam słodką minkę.
-Nigdy – roześmiał się i pociągnął mnie do siebie. Położył się na plecach, a ja na nim.
-Boję się pływać otwartych zbiornikach wodnych – wyszeptałam mu do ucha. – Tak właściwie to nie umiem w nich pływać.
-Morza, rzeki czy jeziora, nie? – spojrzał na mnie zaskoczony.
-Tak. Jedynie baseny, gdzie widzę dno. Kiedyś wpadłam do rzeki i gdyby nie Torres to nie miałbyś teraz dziewczyny – westchnęłam. – Villa darł się na brzegu jak opętany, ale do wody nie wskoczył. Twierdził potem, że był tak zdenerwowany, że zapomniał jak się nazywa, a co dopiero jak się pływa! – fuknęłam. – Pajac pierdolony. Dzięki Bogu Torres, gdy trzeba ma głowę na karku.
-Muszę podziękować Nando – uśmiechnął się.
-Koniecznie – pocałowałam go w usta. Po chwili nasze języki się spotkały, a stadko motyli, hodowane w moim brzuchu oszalało. Ręka Sergio zsunęła się na moje pośladki, a druga zawędrowała pod bluzkę. Blondyn przekręcił się i teraz to ja leżałam na piachu. Normalnie wszczęłabym krzyk, że będę cała brudna i moje włosy zamienią się w pustynię, ale teraz… Teraz miałam to gdzieś.
Zdjęłam z siebie jeansową kurtkę i pozwalałam, żeby Sergio całował mój dekolt. Minutę później ściągnął z siebie bluzę i koszulkę.
Zachowywaliśmy się tak jakbyśmy nigdy się nie kochali. Jednak nie sądzę, że dożyję dnia kiedy powiem, że przywyknę do jego zapachu i dotyku, kiedy nie będę z zachwytem wpatrywać się w jego niebieskie oczy. Po prostu wiem, że to nigdy nie nastąpi. Zawsze będzie działał na mnie jak narkotyk.
Trochę później siedziałam wtulona w blondyna i wpatrywałam się we wschodzące słońce. Widok zapierał dech w piersiach… Chociaż mnie zapierała bliskość Sergio.
-Co będziemy potem robić? – Wyszeptałam.
-A co chcesz? – Narysował na piasku serduszko. – Przejdziemy się?
-Tak! – Podskoczyłam i zrzuciłam z ramion kurtkę. – Chodź!
Weszłam do wody w samej bieliźnie. Ktoś z daleka by powiedział, że nago, bo była cielistego koloru. Patrzyłam na swoje różowe paznokcie u nóg i wiedziałam, że dalej nie zrobię kroku. Woda obmywała mi łyki i aż było mi niedobrze na myśl, że potem jest głębiej.
-I co? Dalej nie? – Na brzegu stał Sergio w samych bokserkach. Uśmiechał się do mnie szeroko.
-Tylko do tyłu – mruknęłam. Podszedł do mnie i położył mi ręce na biodrach.
-Spokojnie. Kroczek do przodu – zrobiłam co chciał i nawet wymioty mi przeszły. Wiedziałam, że przy nim nic mi nie będzie. – Pływam w morzu od dziecka. Nie raz się napiłem słonej wody i żyję.
-Chcesz, żebym piła wodę?! – Zatrzymałam się gwałtownie. – Oszalałeś Canales?! – Warknęłam.
-Nie! – roześmiał się. – Wiesz, że jak na mnie krzyczysz to aż mam dreszcze? – Pocałował mnie w ramię.
-Ze strachu?
-Nie, z miłości.
-Ty jesteś chory! – Spojrzałam na niego uważnie. Jednak mocno trzymałam jego ręce. – Cieszysz się, że krzyczę i masz dreszcze z miłości?
-No co ja na to poradzę? – Wzruszył ramionami. – Uwielbiam, gdy patrzysz na mnie morderczo i mówisz: „Canales”. Wyglądasz wtedy zabójczo! Mrużysz oczka i masz w nich takie szatańskie błyski! – Uśmiechnął się jak małe dziecko, które właśnie zjadło ulubione lody.
-A ponoć złość piękności szkodzi.
-Nie tobie. No dalej, bo zaraz przyrośniemy do dnia.
Ruszyłam przed siebie po woli. Na wszelki wypadek opierałam się plecami o jego twardy brzuch.
Gdy woda sięgała mi do pępka to zrezygnowałam z dalszej wycieczki.
-Wystarczy – zdecydowałam.
-Jak na pierwszy raz to jest nieźle – odwrócił mnie ku sobie i przytulił.
-Kiedyś spadłam z jachtu – mruknęłam. – Miałam na sobie kamizelkę, do której Nando na wszelki wypadek przyczepił linę.
-Poważnie? – Roześmiał się wesoło.
-To nie jest zabawne! – Uderzyłam go pięścią w tors.
-Musimy się trochę umyć, bo jak nas Giana zobaczy to zabije – odsunął się ode mnie i wskoczył do wody. Przepłynął kawałek i zanurkował. Takie cuda to i ja potrafiłam, ale w basenie!
Wróciłam do miejsca, gdzie woda sięgała mi do łydek i ochlapałam się wodą.
-Nie! – Nagle obok mnie pojawił się Sergio. Wziął na ręce i wskoczył do wody. Na moje szczęście trzymałam się go za szyję.
Gdy się wynurzyłam chciałam go zamordować, ale nie mogłabym wrócić na brzeg! Moje nogi nie dotykały dna! Zajebie go!
-Canales… – wyszeptałam, kurczowo się go trzymając.
-Ze mną nic ci nie grozi – pocałował mnie w czoło. – W wakacje zazwyczaj bywałem ratownikiem – ruszył na brzeg.
-Nie wiem czy dożyjesz kolejnych wakacji! – Warknęłam, gdy stałam już na plaży.
-Przepraszam – roześmiał się i pocałował mnie w usta. Rozłożył swoją bluzę i usiedliśmy na niej opierając się o siebie plecami. O dziwo wcale nie było mi zimno. Uśmiechałam się sama do siebie i delektowałam tą chwilą.
-Kocham cię – szepnęłam patrząc w morze.
-Ja ciebie też – ujął moją dłoń. – Żałuję, że byłem takim osłem. Powinienem od razu zostawić Cristinę, a nie cackać się tyle czasu.
-Dobrze, że tego nie zrobiłeś. Dzięki temu wszystkiemu to były najbardziej intensywne miesiące mojego życia. Każdy mój dzień był dla ciebie. Momentami kochałam cię równie mocno co chciałam zamordować. A teraz sobie myślę inaczej: Czym byłoby moje życie bez ciebie? – Westchnęłam.
-Niczym? – Szepnął.
-Mułem i dziesięcioma metrami dna – odpowiedziałam.
-Chyba dnem i dziesięcioma metrami mułu – roześmiał się.
65. Cała banda.
Ubrana i gotowa czekałam
przy drzwiach na Sergio, który opowiadał coś przez telefon Ronaldo.
Naprawdę, lepszego momentu nie mogli sobie wybrać.
-Ana! – Obok mnie stanął Miguel i uśmiechnął się szeroko. – Nie dygaj. Oni są chorzy na głowę – zaśmiał się. – Poza tym idę z wami. Uśmiechnij się, bratowa! – Poklepał mnie po plecach.
-Zabawne – burknęłam.
-Madrazo, ruszaj dupę i skończ pierdolić! – Pogonił brata.
-Czemu wy wszyscy mówicie na niego Madrazo? – Zdziwiłam się.
-Bo nie jest podobny do Canalesów. Uroczy blondynek z niebieskimi oczkami jakoś nie współgra z brunetami o ciemnych oczach – wzruszył ramionami. – Ja sam do niedawna uważany byłem za czarną owcę tylko dlatego, że korzystałem z tego, że mama nade mną skakała.
-A co się stało, że przeszedłeś przemianę? – Włożyłam ręce do kiszeni moich żółtych szortów.
-Mama dowiedziała się od sąsiadki, że Sergio zostawił Cristinę dla innej dziewczyny. Wybuchła wielka afera, bo jak nasz grzeczny Madrazo mógł posunąć się do czegoś takiego – roześmiał się. – Jednak cieszę się, że to zrobił. Nigdy nie widziałam go szczęśliwszego – spojrzał na zegarek. – Zaraz się spóźnimy – westchnął.
-Na pewno nie – syknęłam i pomaszerowałam na balkon. Wyrwałam Sergio telefon i się rozłączyłam. – Koniec romansu z Żelkiem. Idziemy! – Wzięłam do za rękę. – Masz – podałam mu swój telefon, który schował do kieszeni.
Wyszliśmy z mieszkania i piechotą udaliśmy się do knajpki. Musieliśmy przejść przez park i kilka ulic. Przez całą drogę Sergio i Miguel żartowali i ciągle się śmiali. A tak niedawno Canales mi mówił, że Mig jest okropnym gnojkiem. A tu okazuje się, że to fajny chłopak. Młodszy ode mnie niecały miesiąc.
W końcu dotarliśmy do jakiejś knajpy. Okazało się, że to też dyskoteka.
Zajęliśmy jeden z największych stolików i czekaliśmy. Miguel opowiadał mi jakieś historyjki, ale obecnie nie ruszyłby mnie nawet pyskujący Benzema.
-CANALESY!!! – Wydarł się jakiś typ zmierzający w naszą stronę. – O rany! To TA?! – Wskazał na mnie palcem. Sergio wzniósł oczy do nieba, a Miguel śmiał się w najlepsze.
-Jestem Carlos – powiedział stojący za nim chłopak. – A to coś to Trueba.
-Jestem, gdy coś potrzeba – puścił mi oczko i zachichotałam.
-Ana – machnął ręką Miguel. – Siadajcie. – Wskazał wolne miejsca na kanapach. Ja siedziałam na podwójnej z Sergio. Po prawej miałam Miguela i dwaj kumple usiedli obok niego. Dopiero teraz przyjrzałam się dwóm kolegom Canalesa. Ten szurnięty był rozczochrany i szeroko uśmiechnięty. Miał niesamowicie jasnobłękitne oczy, niemal szare. Ten drugi miał ciemne tęczówki i rude włosy. Tak właściwie to chyba był kasztan, ale mniejsza z tym.
-No, nie! Panna Rodriguez w Santander! – Zawołał znajomy głos.
-Marcos! – Ucieszyłam się na widok chłopaka i podeszłam do niego. – Fajnie cię widzieć! – Pocałowałam go policzek.
-No, ostatnio trochę nie fajnie wyszło – powiedział cicho.
-Nawet przez myśl mi coś takiego nie przeszło! – Wyszeptałam.
-Ani mnie – uśmiechnął się. – Na szczęście oprócz zauroczenia była między nami przyjaźń.
-Jest – poprawiłam go i puściłam oczko.
-Witamy, witamy! – Za nim pojawiły się dwie dziewczyny. Pięknie dziewczyny. Brunetka miała na sobie różową sukienkę i białe balerinki. Szatynka zielone spodenki i filetową koszulę. Do tego trampki. Odetchnęłam z ulgą. Nie wyglądam jak pajac.
-Ty jesteś Ana? – Uśmiechnęła się do mnie brunetka. – Jestem Bretanie, a to Maribel. Miło nam poznać.
-Mnie też – odwzajemniłam uśmiech i usiadłam obok Sergio. Dziewczyny zajęły kanapę z Truebą, ale dwa fotele nadal były wolne.
-W końcu! – zawołał Miguel. – Ana, to nasze dwa ziomeczki!
-Fernando, ale mów do mnie Fer. – Podszedł do mnie wysoki chłopak o czarnych włosach i bardzo ciemnych oczach.
-Ana – uścisnęliśmy sobie dłonie.
-Aitor – skinął do mnie głową ostatni znajomy Sergio i zajął odległy fotel.
Rozmawialiśmy o jakiś bzdurach, ale rozluźniłam się dopiero, gdy wypiliśmy kilka drinków. Po jakimś czasie Miguel wyszedł z Truebą, a Fer i Carlos zaczęli opowiadać mi jak to psocili w dzieciństwie z Sergio. Blondyn wszystkiego się wypierał, ale nikt mu nie wierzył.
-Dobra! Ana! – Maribel spojrzała na mnie uważnie. – Pokaż to – wszyscy spojrzeli na mnie uważnie.
-Ale co? – nie załapałam.
-Miguel nam mówił, że Canales wyznał ci miłość. Pokaż dowód – odezwała się Bretanie.
-Spoko – pokiwałam głową i zza dekoltu wyjęłam łańcuszek. Szafir zalśnił w słabym świetle niebieskich halogenów.
-Boże jaki piękny! – Wyszeptała Maribel i usiadła na poręczy kanapy z mojej strony. Sergio objął mnie ramieniem i uśmiechnął się szeroko. – Czemu ty nie mogłeś zakochać się we mnie?! – Roześmiała się.
-Bo czekałem na Annabelle – odpowiedział.
-Z kim Yuli idzie na wesele? – Przypomniało się nagle Bretanie.
-Nie wiem – wzruszył ramionami. – Nie ma jej, była w Madrycie i zapomniałem spytać.
-Pewnie wyrwie jakieś ciacho – roześmiała się Maribel.
-Może – mruknął i wstał. – Zatańczymy? – Wziął mnie za rękę i ruszyliśmy na parkiet.
-Fajni są – uśmiechnęłam się.
-Wiem – pokiwał głową. – Widujemy się tylko kilka razy do roku, ale nadal jesteśmy zgraną paczką. Dziewczyny studiują w Barcelonie, Carlos w Maladze, Trueba w Walencji, a Fer aż w Paryżu. W Santander został tylko Aitor, ale to malarz. Odmienna dusza.
-Sądziłam, że twoje byłe to straszne potwory – zaśmiałam się w jego szyję.
-Wiesz, tak samo myślałem o twoich byłych. A tu proszę! Jednym z nich okazał się mój przyjaciel! – Nagle spojrzał w kierunku drzwi. Stał tam Miguel i Trueba. Ciągle się śmiali i wyglądali na wielce uradowanych.
-Myślisz, że… – urwałam i przejechałam palcem po jego policzku.
-Na pewno – westchnął. – Aitor ma największe natchnienia artystyczne po spotkaniach z Truebą. Natomiast dla Trueby nie ma imprezy jeśli nie pociągnie bucha. W tygodniu obejdzie się bez trawki, ale w weekend otacza go chmura dymu.
-Nie sądziłam, że Miguel lubi takie wrażenia – nadal wpatrywaliśmy się w ludzi przy drzwiach.
-W naszej rodzinie to dotychczas jak byłem najgrzeczniejszy. Moje największe przewinienie to zostawienie Cristiny – warknął. – Nikt nie zrobił awantury, że Giana jest w ciąży, że Yuli pyskuje każdemu kto się porusza czy Miguelowi, który non stop ma jakieś interesy spod ciemnej gwiazdy. Nie. Ziemia się zatrzęsła, gdy zostawiłem jedną dziewczynę dla tej, którą pokochałem – przewrócił oczami.
-A co powiedzieli ci przyjaciele? – zainteresowałam się.
-Nie ruszył ich fakt, że zostawiłem Cristinę. Ruszyło ich to, że się zakochałem. W końcu – uśmiechnął się delikatnie.
-Moi przyjaciele byli bardziej zbulwersowani faktem, że kręciłam z zajętym kolesiem. Chociaż Cristiano i Karimowi to w ogóle nie przeszkadzało.
-Villa też był zachwycony! – zagwizdał i się roześmiał. – Wiesz… – spojrzał na zegarek. – Zachodu słońca to już ci nie pokażę, a do wschodu mamy sporo czasu.
-Wschodu? Nad morzem?! – jęknęłam z radości.
-Ana! – Obok mnie stanął Miguel i uśmiechnął się szeroko. – Nie dygaj. Oni są chorzy na głowę – zaśmiał się. – Poza tym idę z wami. Uśmiechnij się, bratowa! – Poklepał mnie po plecach.
-Zabawne – burknęłam.
-Madrazo, ruszaj dupę i skończ pierdolić! – Pogonił brata.
-Czemu wy wszyscy mówicie na niego Madrazo? – Zdziwiłam się.
-Bo nie jest podobny do Canalesów. Uroczy blondynek z niebieskimi oczkami jakoś nie współgra z brunetami o ciemnych oczach – wzruszył ramionami. – Ja sam do niedawna uważany byłem za czarną owcę tylko dlatego, że korzystałem z tego, że mama nade mną skakała.
-A co się stało, że przeszedłeś przemianę? – Włożyłam ręce do kiszeni moich żółtych szortów.
-Mama dowiedziała się od sąsiadki, że Sergio zostawił Cristinę dla innej dziewczyny. Wybuchła wielka afera, bo jak nasz grzeczny Madrazo mógł posunąć się do czegoś takiego – roześmiał się. – Jednak cieszę się, że to zrobił. Nigdy nie widziałam go szczęśliwszego – spojrzał na zegarek. – Zaraz się spóźnimy – westchnął.
-Na pewno nie – syknęłam i pomaszerowałam na balkon. Wyrwałam Sergio telefon i się rozłączyłam. – Koniec romansu z Żelkiem. Idziemy! – Wzięłam do za rękę. – Masz – podałam mu swój telefon, który schował do kieszeni.
Wyszliśmy z mieszkania i piechotą udaliśmy się do knajpki. Musieliśmy przejść przez park i kilka ulic. Przez całą drogę Sergio i Miguel żartowali i ciągle się śmiali. A tak niedawno Canales mi mówił, że Mig jest okropnym gnojkiem. A tu okazuje się, że to fajny chłopak. Młodszy ode mnie niecały miesiąc.
W końcu dotarliśmy do jakiejś knajpy. Okazało się, że to też dyskoteka.
Zajęliśmy jeden z największych stolików i czekaliśmy. Miguel opowiadał mi jakieś historyjki, ale obecnie nie ruszyłby mnie nawet pyskujący Benzema.
-CANALESY!!! – Wydarł się jakiś typ zmierzający w naszą stronę. – O rany! To TA?! – Wskazał na mnie palcem. Sergio wzniósł oczy do nieba, a Miguel śmiał się w najlepsze.
-Jestem Carlos – powiedział stojący za nim chłopak. – A to coś to Trueba.
-Jestem, gdy coś potrzeba – puścił mi oczko i zachichotałam.
-Ana – machnął ręką Miguel. – Siadajcie. – Wskazał wolne miejsca na kanapach. Ja siedziałam na podwójnej z Sergio. Po prawej miałam Miguela i dwaj kumple usiedli obok niego. Dopiero teraz przyjrzałam się dwóm kolegom Canalesa. Ten szurnięty był rozczochrany i szeroko uśmiechnięty. Miał niesamowicie jasnobłękitne oczy, niemal szare. Ten drugi miał ciemne tęczówki i rude włosy. Tak właściwie to chyba był kasztan, ale mniejsza z tym.
-No, nie! Panna Rodriguez w Santander! – Zawołał znajomy głos.
-Marcos! – Ucieszyłam się na widok chłopaka i podeszłam do niego. – Fajnie cię widzieć! – Pocałowałam go policzek.
-No, ostatnio trochę nie fajnie wyszło – powiedział cicho.
-Nawet przez myśl mi coś takiego nie przeszło! – Wyszeptałam.
-Ani mnie – uśmiechnął się. – Na szczęście oprócz zauroczenia była między nami przyjaźń.
-Jest – poprawiłam go i puściłam oczko.
-Witamy, witamy! – Za nim pojawiły się dwie dziewczyny. Pięknie dziewczyny. Brunetka miała na sobie różową sukienkę i białe balerinki. Szatynka zielone spodenki i filetową koszulę. Do tego trampki. Odetchnęłam z ulgą. Nie wyglądam jak pajac.
-Ty jesteś Ana? – Uśmiechnęła się do mnie brunetka. – Jestem Bretanie, a to Maribel. Miło nam poznać.
-Mnie też – odwzajemniłam uśmiech i usiadłam obok Sergio. Dziewczyny zajęły kanapę z Truebą, ale dwa fotele nadal były wolne.
-W końcu! – zawołał Miguel. – Ana, to nasze dwa ziomeczki!
-Fernando, ale mów do mnie Fer. – Podszedł do mnie wysoki chłopak o czarnych włosach i bardzo ciemnych oczach.
-Ana – uścisnęliśmy sobie dłonie.
-Aitor – skinął do mnie głową ostatni znajomy Sergio i zajął odległy fotel.
Rozmawialiśmy o jakiś bzdurach, ale rozluźniłam się dopiero, gdy wypiliśmy kilka drinków. Po jakimś czasie Miguel wyszedł z Truebą, a Fer i Carlos zaczęli opowiadać mi jak to psocili w dzieciństwie z Sergio. Blondyn wszystkiego się wypierał, ale nikt mu nie wierzył.
-Dobra! Ana! – Maribel spojrzała na mnie uważnie. – Pokaż to – wszyscy spojrzeli na mnie uważnie.
-Ale co? – nie załapałam.
-Miguel nam mówił, że Canales wyznał ci miłość. Pokaż dowód – odezwała się Bretanie.
-Spoko – pokiwałam głową i zza dekoltu wyjęłam łańcuszek. Szafir zalśnił w słabym świetle niebieskich halogenów.
-Boże jaki piękny! – Wyszeptała Maribel i usiadła na poręczy kanapy z mojej strony. Sergio objął mnie ramieniem i uśmiechnął się szeroko. – Czemu ty nie mogłeś zakochać się we mnie?! – Roześmiała się.
-Bo czekałem na Annabelle – odpowiedział.
-Z kim Yuli idzie na wesele? – Przypomniało się nagle Bretanie.
-Nie wiem – wzruszył ramionami. – Nie ma jej, była w Madrycie i zapomniałem spytać.
-Pewnie wyrwie jakieś ciacho – roześmiała się Maribel.
-Może – mruknął i wstał. – Zatańczymy? – Wziął mnie za rękę i ruszyliśmy na parkiet.
-Fajni są – uśmiechnęłam się.
-Wiem – pokiwał głową. – Widujemy się tylko kilka razy do roku, ale nadal jesteśmy zgraną paczką. Dziewczyny studiują w Barcelonie, Carlos w Maladze, Trueba w Walencji, a Fer aż w Paryżu. W Santander został tylko Aitor, ale to malarz. Odmienna dusza.
-Sądziłam, że twoje byłe to straszne potwory – zaśmiałam się w jego szyję.
-Wiesz, tak samo myślałem o twoich byłych. A tu proszę! Jednym z nich okazał się mój przyjaciel! – Nagle spojrzał w kierunku drzwi. Stał tam Miguel i Trueba. Ciągle się śmiali i wyglądali na wielce uradowanych.
-Myślisz, że… – urwałam i przejechałam palcem po jego policzku.
-Na pewno – westchnął. – Aitor ma największe natchnienia artystyczne po spotkaniach z Truebą. Natomiast dla Trueby nie ma imprezy jeśli nie pociągnie bucha. W tygodniu obejdzie się bez trawki, ale w weekend otacza go chmura dymu.
-Nie sądziłam, że Miguel lubi takie wrażenia – nadal wpatrywaliśmy się w ludzi przy drzwiach.
-W naszej rodzinie to dotychczas jak byłem najgrzeczniejszy. Moje największe przewinienie to zostawienie Cristiny – warknął. – Nikt nie zrobił awantury, że Giana jest w ciąży, że Yuli pyskuje każdemu kto się porusza czy Miguelowi, który non stop ma jakieś interesy spod ciemnej gwiazdy. Nie. Ziemia się zatrzęsła, gdy zostawiłem jedną dziewczynę dla tej, którą pokochałem – przewrócił oczami.
-A co powiedzieli ci przyjaciele? – zainteresowałam się.
-Nie ruszył ich fakt, że zostawiłem Cristinę. Ruszyło ich to, że się zakochałem. W końcu – uśmiechnął się delikatnie.
-Moi przyjaciele byli bardziej zbulwersowani faktem, że kręciłam z zajętym kolesiem. Chociaż Cristiano i Karimowi to w ogóle nie przeszkadzało.
-Villa też był zachwycony! – zagwizdał i się roześmiał. – Wiesz… – spojrzał na zegarek. – Zachodu słońca to już ci nie pokażę, a do wschodu mamy sporo czasu.
-Wschodu? Nad morzem?! – jęknęłam z radości.
64. Canalesowe rodzeństwo.
Po południu siedziałam
już w samolocie do Santander. Poczytałam sobie co nieco o tym mieście,
żeby nie wyjść na debilkę. Wiedziałam, że to port i stolica Kantabrii.
Oczywiście znajduje się klub piłkarski Racing Santander. Dalej mi się
nie chciało czytać.
Sergio usnął, gdy tylko wystartowaliśmy. Siedziałam sobie wygodnie w białym, skórzanym fotelu w pierwszej klasie. To zaskakujące jak człowiek się szybko do wszystkiego przyzwyczaja. Dziś uświadomiłam sobie, że jeszcze dwa miesiące temu nie myślałam o tym, że będę chodzić z piłkarzem Galaktycznych. A dziś? Lecę z nim na wesele jego siostry ciotecznej.
Spojrzałam z czułością na Sergio. Spał i uśmiechał się delikatnie. Pogłaskałam go po nieogolonym policzku i zrozumiałam własnego ojca. Jeżeli on dwadzieścia lat temu czuł to samo do mamy co ja teraz do Sergio… Różnica między nami polegała na tym, że ja miałam dziewiętnaście lat i cały świat u stóp. On miał dwadzieścia osiem i szukał stabilizacji. Ja chciałam się rozwijać, a Canales chciał grać. W tych dwóch pojęciach nie mieściło się słowo rodzina i dzieci. W mojej mózgownicy szalały plany na przyszłość, wszędzie był Sergio, ale nie chciałam się jeszcze wiązać tak na zawsze. Wiedziałam, że to TEN, ale skoro jesteśmy sobie przeznaczeni to nie musimy się od razu pobierać.
Wzięłam go za rękę i zamknęłam oczy. Jest mój.
Na lotnisku nikt na nas nie czekał. Sergio wytłumaczył mi, że to dlatego, że jego mama i Yuli wybrały wieczorny lot.
Pojechaliśmy taksówką do Giany, gdzie miałam nocować. Dzięki temu, że miałam na sobie ślicznie ubrania czułam się nieco pewniej. Sara jak zwykle mnie nie zawiodła. Skompletowała mi super ciuchy. Teraz wpatrywałam się w widoki za oknem, ale czułam na nogach moje cudowne, morskie szpilki. Przywykłam do chodzenia w butach na obcasach i nawet Canales tego nie komentował.
-Chodź – wziął mnie za rękę, a za sobą ciągnął moją walizkę. Weszliśmy do windy i wjechaliśmy na czwarte piętro. Zapukał do mieszkania z numerem osiemnaście i po chwili drzwi się otworzyły. Stała w nich śliczna kobieta. Miała brązowe, kręcone włosy do ramion, a jej twarz promieniała. Uśmiechała się do nas szeroko.
-Cześć. Wejdźcie – wpuściła nas. Sergio wepchnął mnie do środka, a następne zaprowadził do przytulnego salonu. Ściany pomalowane były na pomarańczowo, a meble były w miodowym odcieniu. Przed dużym telewizorem siedział mały chłopczyk i oglądał bajkę. – Jestem Giana – kobieta wyciągnęła do mnie rękę.
-Ana – uścisnęłam ją.
-Ej! – Oburzył się Sergio. – To ja miałem was przedstawić!
-Wybacz, braciszku – Giana uśmiechnęła się do niego czule. – Mów.
-Giana, to jest moja dziewczyna Annabelle. Ana, to moja siostra Giana – powiedział wielce zadowolony.
-Ślicznie – zaśmiałam się.
-A tam jest mój chrześniak Pablo – dodał. Malec nawet nie drgnął. – Pablo! Chodź tu! – Syknął. Dopiero wtedy uroczy chłopczyk do nas podszedł. Spojrzał na mnie uważnie i uśmiechnął się delikatnie.
-Mały – Sergio wziął go na ręce. – To jest moja Annabelle, o której ci opowiadałem.
-Ciocia Ana? – Popatrzył mu w oczy.
-Wystarczy Ana – mruknęłam.
-Ale jak będziesz żoną wujka to będziesz moją ciocią. Tak? – Teraz skierował swoje brązowe oczy na mnie.
-Tak – pokiwałam głową.
-Aha – Sergio postawił go na ziemi i malec wrócił przed telewizor.
-Chodź, pokażę ci twój pokój – Giana zaprowadziła nas do uroczego pokoju pomalowanego na niebiesko. W centrum znajdowało się ogromne łóżko nakryte białą kapą. Sergio władował się na nie i puścił mi oczko.
-Ty robisz wylot – Giana wskazała na drzwi.
-Czemu? – Zdziwił się.
-To nie jest Bretanie, Maribel czy Cristina – Giana wskazała na mnie.
-Żadna tu nie była – zdziwił się.
-Właśnie – pokiwała głową. – Do domu, Madrazo. Miguel szuka cię od rana.
-A czego on chce? Mówiłem, że lecę do Madrytu – wstał z łóżka i podrapał się po czuprynie.
-Skąd mam wiedzieć czego? – Wzięła się pod boki. – Weź małego, a ja ugotuję obiad.
-Wieczorem pójdziemy spotkać się z moimi znajomymi – pocałował mnie w usta.
-Jego byłymi też – wyszeptała Giana i przewróciła oczami.
-Co? – Wyszeptałam przerażona.
-Spoko – uśmiechnął się szeroko. – Nie będziesz musiała z nimi gadać – minął Gianę. – Pablo! Wskakuj w buty! Idziemy do dziadka!
-One nie są takie złe. Najciekawsze jest to, że wszystkie trzy się przyjaźnią – powiedziała brunetka. Spojrzałam na nią wielkimi oczami.
-Trzy? – Mruknęłam.
-Cristina ma tu dziadków. Dlatego się znała z Sergio.
Zszokowana usiadłam na łóżku. Cristina zna Canalesa nie tylko jako jego laska? Wygada mu co wyprawiałam z Moratą. On mnie zajebie na miejscu!
-Nie powiedział ci? – Giana usiadła obok mnie.
-Zapomniał o takim malutkim detalu – szepnęłam.
-Cały Sergio – roześmiała się i wstała. – Zdrzemnij się. Wieczorem poznasz całą jego bandę – uśmiechnęła się i wyszła zamykając drzwi.
Bandę? Kurwa, gorzej być już nie może.
Po tym jak się wyspałam i wzięłam prysznic usiadłam przy walizce i zaczęłam zastanawiać się w co mam się ubrać. Elegancko czy sportowo. Canales poznał mnie w jakiś szmatach. Tak właściwie to nawet nie pamiętam w czym. Zakumplowaliśmy się, gdy chodziłam w dresach, a całował mnie pierwszy raz w sukience. Rany.
-Gotowa do wyjścia? – obok mnie usiadł rozradowany Sergio. Miał na sobie szare spodenki do kolan, białe trampki, błękitną bluzkę i czarną bluzę. Na ręku lśnił jego ulubiony srebrny zegarek z którym rozstawał się tylko na treningi i mecze.
-Nie – mruknęłam i położyłam głowę na jego kolanach. Miałam na sobie jego klubową koszulkę i bokserki. – Zostańmy.
-Chciałabyś – zaczął grzebać w walizce. – Serio w tym chodzisz? – Wziął do ręki śliczne fioletowe szpilki.
-Serio. Co w tym dziwnego? – Przysunęłam twarz do jego brzucha i schowałam ją pod koszulkę.
-Ana! – Zaśmiał się, gdy zaczęłam ssać jego skórę. – Chcesz mi zrobić malinkę na brzuchu?
-Myślisz, że się da? – Zachichotałam.
-Sprawdź – rozochocił się i chwycił ręką swoją bluzkę. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.
-Jak mam się ubrać? – Odsunęłam się trochę.
-Fajnie.
-To mi powiedziałeś! – Burknęłam i usiadłam obok.
-Na luzie – w drzwiach stanęła Giana.
-No – przytaknął Canales, który właśnie dorwał się do pudełeczka, gdzie trzymałam kolczyki. – Ale fajne! – Przyłożył sobie do uszu zabawne kolczyki w kształcie żyrafich główek.
-Ale musisz dać czadu, bo tam będą jego byłe – powiedział męski głos. Zaskoczona spojrzałam na chłopaka, który stał obok Giany. Był wysoki, miał zielone oczy i ciemne włosy. Do tego na policzku miał małą bliznę.
-Ana! – Sergio zerwał się jak oparzony i podniósł mnie. – Annabelle, to mój brat Miguel, Mig, to moja Ana – uśmiechnął się szeroko.
-Cześć – uścisnęliśmy sobie dłonie.
-Nie sądziłem, że jakaś dziewczyna może się ładnie prezentować w szmacie tej szmaty – mruknął brunet.
-Ty fiucie! – Sergio pchnął go z całej siły na korytarz. Upadli na podłogę i zaczęli się okładać. Oczywiście na żarty. Giana zamknęła drzwi.
-Od pewnego czasu mama przestała skakać nad Miguelem i ku zdumieniu wszystkich okazało się, że jest bardzo fajnym chłopakiem – wzruszyła ramionami. – Radzę wziąć ci te żyrafki – spojrzała na kolczyki. – Bo w przeciwnym wypadku Sergio ci nie daruje – uśmiechnęła się i wyszła. Po chwili wrócił Canales. Rozczochrany, ale zadowolony.
-Ładnie i na luzie? – Wzięłam do ręki żółte spodenki i jeansową kurtkę.
-Tak – pokiwał głową i wygrzebał sandały z wielką różą. – Fajnie.
-Dobra – chwyciłam jeszcze top i poszłam się przebrać.
Sergio usnął, gdy tylko wystartowaliśmy. Siedziałam sobie wygodnie w białym, skórzanym fotelu w pierwszej klasie. To zaskakujące jak człowiek się szybko do wszystkiego przyzwyczaja. Dziś uświadomiłam sobie, że jeszcze dwa miesiące temu nie myślałam o tym, że będę chodzić z piłkarzem Galaktycznych. A dziś? Lecę z nim na wesele jego siostry ciotecznej.
Spojrzałam z czułością na Sergio. Spał i uśmiechał się delikatnie. Pogłaskałam go po nieogolonym policzku i zrozumiałam własnego ojca. Jeżeli on dwadzieścia lat temu czuł to samo do mamy co ja teraz do Sergio… Różnica między nami polegała na tym, że ja miałam dziewiętnaście lat i cały świat u stóp. On miał dwadzieścia osiem i szukał stabilizacji. Ja chciałam się rozwijać, a Canales chciał grać. W tych dwóch pojęciach nie mieściło się słowo rodzina i dzieci. W mojej mózgownicy szalały plany na przyszłość, wszędzie był Sergio, ale nie chciałam się jeszcze wiązać tak na zawsze. Wiedziałam, że to TEN, ale skoro jesteśmy sobie przeznaczeni to nie musimy się od razu pobierać.
Wzięłam go za rękę i zamknęłam oczy. Jest mój.
Na lotnisku nikt na nas nie czekał. Sergio wytłumaczył mi, że to dlatego, że jego mama i Yuli wybrały wieczorny lot.
Pojechaliśmy taksówką do Giany, gdzie miałam nocować. Dzięki temu, że miałam na sobie ślicznie ubrania czułam się nieco pewniej. Sara jak zwykle mnie nie zawiodła. Skompletowała mi super ciuchy. Teraz wpatrywałam się w widoki za oknem, ale czułam na nogach moje cudowne, morskie szpilki. Przywykłam do chodzenia w butach na obcasach i nawet Canales tego nie komentował.
-Chodź – wziął mnie za rękę, a za sobą ciągnął moją walizkę. Weszliśmy do windy i wjechaliśmy na czwarte piętro. Zapukał do mieszkania z numerem osiemnaście i po chwili drzwi się otworzyły. Stała w nich śliczna kobieta. Miała brązowe, kręcone włosy do ramion, a jej twarz promieniała. Uśmiechała się do nas szeroko.
-Cześć. Wejdźcie – wpuściła nas. Sergio wepchnął mnie do środka, a następne zaprowadził do przytulnego salonu. Ściany pomalowane były na pomarańczowo, a meble były w miodowym odcieniu. Przed dużym telewizorem siedział mały chłopczyk i oglądał bajkę. – Jestem Giana – kobieta wyciągnęła do mnie rękę.
-Ana – uścisnęłam ją.
-Ej! – Oburzył się Sergio. – To ja miałem was przedstawić!
-Wybacz, braciszku – Giana uśmiechnęła się do niego czule. – Mów.
-Giana, to jest moja dziewczyna Annabelle. Ana, to moja siostra Giana – powiedział wielce zadowolony.
-Ślicznie – zaśmiałam się.
-A tam jest mój chrześniak Pablo – dodał. Malec nawet nie drgnął. – Pablo! Chodź tu! – Syknął. Dopiero wtedy uroczy chłopczyk do nas podszedł. Spojrzał na mnie uważnie i uśmiechnął się delikatnie.
-Mały – Sergio wziął go na ręce. – To jest moja Annabelle, o której ci opowiadałem.
-Ciocia Ana? – Popatrzył mu w oczy.
-Wystarczy Ana – mruknęłam.
-Ale jak będziesz żoną wujka to będziesz moją ciocią. Tak? – Teraz skierował swoje brązowe oczy na mnie.
-Tak – pokiwałam głową.
-Aha – Sergio postawił go na ziemi i malec wrócił przed telewizor.
-Chodź, pokażę ci twój pokój – Giana zaprowadziła nas do uroczego pokoju pomalowanego na niebiesko. W centrum znajdowało się ogromne łóżko nakryte białą kapą. Sergio władował się na nie i puścił mi oczko.
-Ty robisz wylot – Giana wskazała na drzwi.
-Czemu? – Zdziwił się.
-To nie jest Bretanie, Maribel czy Cristina – Giana wskazała na mnie.
-Żadna tu nie była – zdziwił się.
-Właśnie – pokiwała głową. – Do domu, Madrazo. Miguel szuka cię od rana.
-A czego on chce? Mówiłem, że lecę do Madrytu – wstał z łóżka i podrapał się po czuprynie.
-Skąd mam wiedzieć czego? – Wzięła się pod boki. – Weź małego, a ja ugotuję obiad.
-Wieczorem pójdziemy spotkać się z moimi znajomymi – pocałował mnie w usta.
-Jego byłymi też – wyszeptała Giana i przewróciła oczami.
-Co? – Wyszeptałam przerażona.
-Spoko – uśmiechnął się szeroko. – Nie będziesz musiała z nimi gadać – minął Gianę. – Pablo! Wskakuj w buty! Idziemy do dziadka!
-One nie są takie złe. Najciekawsze jest to, że wszystkie trzy się przyjaźnią – powiedziała brunetka. Spojrzałam na nią wielkimi oczami.
-Trzy? – Mruknęłam.
-Cristina ma tu dziadków. Dlatego się znała z Sergio.
Zszokowana usiadłam na łóżku. Cristina zna Canalesa nie tylko jako jego laska? Wygada mu co wyprawiałam z Moratą. On mnie zajebie na miejscu!
-Nie powiedział ci? – Giana usiadła obok mnie.
-Zapomniał o takim malutkim detalu – szepnęłam.
-Cały Sergio – roześmiała się i wstała. – Zdrzemnij się. Wieczorem poznasz całą jego bandę – uśmiechnęła się i wyszła zamykając drzwi.
Bandę? Kurwa, gorzej być już nie może.
Po tym jak się wyspałam i wzięłam prysznic usiadłam przy walizce i zaczęłam zastanawiać się w co mam się ubrać. Elegancko czy sportowo. Canales poznał mnie w jakiś szmatach. Tak właściwie to nawet nie pamiętam w czym. Zakumplowaliśmy się, gdy chodziłam w dresach, a całował mnie pierwszy raz w sukience. Rany.
-Gotowa do wyjścia? – obok mnie usiadł rozradowany Sergio. Miał na sobie szare spodenki do kolan, białe trampki, błękitną bluzkę i czarną bluzę. Na ręku lśnił jego ulubiony srebrny zegarek z którym rozstawał się tylko na treningi i mecze.
-Nie – mruknęłam i położyłam głowę na jego kolanach. Miałam na sobie jego klubową koszulkę i bokserki. – Zostańmy.
-Chciałabyś – zaczął grzebać w walizce. – Serio w tym chodzisz? – Wziął do ręki śliczne fioletowe szpilki.
-Serio. Co w tym dziwnego? – Przysunęłam twarz do jego brzucha i schowałam ją pod koszulkę.
-Ana! – Zaśmiał się, gdy zaczęłam ssać jego skórę. – Chcesz mi zrobić malinkę na brzuchu?
-Myślisz, że się da? – Zachichotałam.
-Sprawdź – rozochocił się i chwycił ręką swoją bluzkę. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.
-Jak mam się ubrać? – Odsunęłam się trochę.
-Fajnie.
-To mi powiedziałeś! – Burknęłam i usiadłam obok.
-Na luzie – w drzwiach stanęła Giana.
-No – przytaknął Canales, który właśnie dorwał się do pudełeczka, gdzie trzymałam kolczyki. – Ale fajne! – Przyłożył sobie do uszu zabawne kolczyki w kształcie żyrafich główek.
-Ale musisz dać czadu, bo tam będą jego byłe – powiedział męski głos. Zaskoczona spojrzałam na chłopaka, który stał obok Giany. Był wysoki, miał zielone oczy i ciemne włosy. Do tego na policzku miał małą bliznę.
-Ana! – Sergio zerwał się jak oparzony i podniósł mnie. – Annabelle, to mój brat Miguel, Mig, to moja Ana – uśmiechnął się szeroko.
-Cześć – uścisnęliśmy sobie dłonie.
-Nie sądziłem, że jakaś dziewczyna może się ładnie prezentować w szmacie tej szmaty – mruknął brunet.
-Ty fiucie! – Sergio pchnął go z całej siły na korytarz. Upadli na podłogę i zaczęli się okładać. Oczywiście na żarty. Giana zamknęła drzwi.
-Od pewnego czasu mama przestała skakać nad Miguelem i ku zdumieniu wszystkich okazało się, że jest bardzo fajnym chłopakiem – wzruszyła ramionami. – Radzę wziąć ci te żyrafki – spojrzała na kolczyki. – Bo w przeciwnym wypadku Sergio ci nie daruje – uśmiechnęła się i wyszła. Po chwili wrócił Canales. Rozczochrany, ale zadowolony.
-Ładnie i na luzie? – Wzięłam do ręki żółte spodenki i jeansową kurtkę.
-Tak – pokiwał głową i wygrzebał sandały z wielką różą. – Fajnie.
-Dobra – chwyciłam jeszcze top i poszłam się przebrać.
63. Wielka Miłość.
O ósmej rano byłam już na
cmentarzu. W lewej ręce trzymałam torebkę, a w prawej dłoń Sergio. On
taszczył ogromny bukiet gerberów, ulubionych kwiatów mojej mamy.
Podeszliśmy do grobu. Spojrzałam na zdjęcia swoich rodziców, przyklejone
do nagrobnej płyty i serce mi zadrżało. Nie lubiłam cmentarzy i od ich
pogrzebu byłam tu tylko kilka razy. To miejsce przypominało mi o moim
ogromnym bólu. W ciągu kilku minut straciłam wszystko.
-Piękna – szepnął Sergio. Wstawił kwiaty do wazonu i stanął za mną. – Jesteś do niej podobna.
-Charakter mam ponoć po tacie – oparłam się o niego, a on otoczył mnie rękami. Splotłam swoje palce z jego i odetchnęłam głęboko. – Cały tydzień zawsze hasałam gdzie chciałam. Mama pracowała i nie wtrącała się w moje sprawy. Jak na temperamentną nastolatkę miałam dużo swobody. Rodzice mi ufali i byli piłkarze, który się mną opiekowali. Tato wracał z trasy w piątek wieczorem. Odpoczywał wtedy po tygodniu pracy. Mama razem z nim. W sobotę rano jedliśmy śniadanie, a potem szliśmy razem na zakupy. Po południu leniuchowaliśmy, a wieczorem do kina i na kolację. W niedzielę rano szliśmy do kościoła. Tato trzymał mamę pod ramię, a mnie za rękę. Nigdy mi nie przeszkadzało to, że traktuje mnie jak małe dziecko. Nie obchodziło mnie co powiedzą znajomi jak zobaczą, że tatuś trzyma mnie za rączkę. Weekend był nasz. Po mszy zazwyczaj szliśmy spać. Zanim usnęłam słyszałam jak rodzice rozmawiają i się śmieją. Po południu szliśmy na spacer. Ganiałam się z tatą po parku, a mama co chwila nas przytulała. Wieczorem tato się żegnał i wyjeżdżał na cały tydzień. Zawsze przed snem mama dostawała od niego wiadomość, że nas kocha i bardzo tęskni – westchnęłam i powstrzymałam łzy. – Nikt nie miał pojęcia, że jestem tak bardzo związana z rodzicami. W tygodniu byłam szaloną nastolatką z przepustką dla V.I.P-ów Realu, która lata z piłkarzami. Marcelo długo sądził, że w weekendy mam karę. Dopiero, gdy zobaczył jak byłam z rodzicami w parku… Nigdy nikomu nie mówiłam – odwróciłam się i wtuliłam twarz w jego tors. – Strasznie mi ich brakuje – wyszeptałam. – Byli dla mnie wszystkim. Jak odeszli… – po policzkach popłynęły mi łzy. – Straciłam wszystko, łącznie z chęcią do życia. Zamieszkałam z ciotką i nawet nie chciałam widzieć się z piłkarzami. Real nie był ten sam. Nie było taty, który zabierał mnie na mecze i uczył, że jestem Los Blancos – zachlipałam.
-Annabelle – szepnął Sergio i pocałował mnie we włosy. Tak bardzo się cieszyłam, że mam go przy sobie. Gdyby nie on… Nie dałabym rady tu przyjść.
-Ana? – Usłyszałam za sobą i aż zadrżałam. Sergio mocnej mnie przytulił. – Dzień dobry.
-Dzień dobry – mruknął Canales.
-My się jeszcze nie poznaliśmy. Jestem Paquita Rodriguez, a to mój brat Prosper i Pedro, jego syn – przedstawiła się moja cioteczka. Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam w jej brązowe oczy, które były takie same jak mojego taty.
-Sergio Canales – powiedział blondyn.
-Proszę kto się zjawił – warknęłam patrząc na nią wrogo. – Gdzie byłaś? Tak byłaś zajęta chlaniem, że zapomniałaś mnie poinformować, że masz zamiar spierdolić i zostawić mnie na ulicy?!
-Proszę cię – machnęła ręką i usiadła na ławce. – To było tak dawno – założyła nogę na nogę. Nie wiem jak udało się jej zachować taką figurę po tylu libacjach. Gdyby chciała mogłaby zdobyć wiele męskich serc. Jednak ona kochała tylko i wyłącznie alkohol.
-Dawno? To było niecałe dwa miesiące temu! – Syknęłam i odsunęłam się od Sergio. – Zostawiłaś mnie samą na pastę losu! Mogłam zdechnąć z głodu! Mógł mnie ktoś zamordować!
-Ale żyjesz – wzruszyła ramionami i wyjęła z torebki papierosa. – Widać nawet nieźle ci się powodzi – spojrzała na moją pomarańczowo-beżową sukienkę. – Gdzie się zatrzymałaś? – Zainteresowała się.
-Nie twój zasrany interes! – Fuknęłam.
-Wyrażaj się moja panno – odezwał się wuj. – To twoja ciotka, trochę szacunku.
-Szacunku? – Spojrzałam na niego zadziornie. – Ty mi mówisz o szacunku? Nie zainteresowałeś się mną nigdy i teraz się zjawiasz i mi pierdolisz takie smuty?
-Ana! – Warknął chłopak stojący za nim. Popatrzyłam na niego z pogardą.
-Witam, braciszku – uśmiechnęłam się sztucznie. – Tak dawno się nie widzieliśmy, Pedrito. Wybacz, że nie świętowałam z tobą sukcesów w tym sezonie. Co prawda byłam w Barcelonie jak sraliście w gacie po wygranej w lidze, ale podczas finału Ligii Mistrzów z całego serca kibicowałam United. Niestety nie biłam ci braw, gdy strzeliłeś gola – Pedro się skrzywił.
-Lepiej kibicować tym białym szmatom, co? – Warknął. Zrobiłam krok w jego stronę i odważnie spojrzałam w ciemne oczy. Wstrzymał oddech.
Co z tego, że to Pedro Rodriguez z FC Barcelony? Dla mnie liczy się to, że kilka lat temu potrafiłam mu sprawić łomot, uciec i udawać, że nie dotknęłam go palcem. Mama zawsze powtarzała mi, że to mój jedyny brat stryjeczny, jedyna rodzina. Dla mnie to był frajer z Barcelony, a nie rodzina. Cieszyłam się, że tato i wujek ze sobą nie rozmawiają. Spędzałam z nim tylko kilka dni w roku, kiedy przyjeżdżał na wakacje do dziadków, a po ich śmierci do ciotki.
-Jesteś tak samo wyszczekana jak tatuś – odezwał się wuj.
-A piękna jak matka – wtrąciła ciotka i spojrzała na grób. – Pamiętam jak dziś… – westchnęła. – Gdy przyszedł list od Patricka, że zostaje w Pradze na dłużej, bo samochód mu się popsuł. Spotkał Annę i po miesiącu już z nią był. Zakochał się bez pamięci w dziewiętnastolatce, która miała głowę w chmurach – zaśmiała się, a ja spojrzałam na nią zaciekawiona. Wiedziałam, że rodzice poznali się w Czechach, ale nic więcej. Jakoś się złożyło, że nigdy o tym nie gadaliśmy.
Usiadłam na sąsiedniej ławce i uśmiechnęłam się do zdjęć mamy i taty.
-Patrick nie potrafił żyć bez Anny. Po dwóch miesiącach wzięli ślub, a za dziewięć urodziłaś się ty. Ochrzcili cię i równo po roku od swojego wyjazdu, Patrick wrócił do Madrytu. Z dwudziestoletnią żoną i maleńką córeczką. Miał gdzieś słowa rodziców, że to co zrobił było nieodpowiedzialne i głupie. Kochał Annę, a ona jego. Sama myślałam, że oszalał, a jakaś Czeszka uwiodła go swoją urodą. Jednak, gdy poznałam Annę… – uśmiechnęła się szeroko. – Była wspaniała. Miła, dobra, delikatna. Nigdy się nie kłócili, nie spierali. Patrick był dla niej gotów na wszystko. Swoją córeczkę rozpieszczał jak mógł – mówiła jakby nie było mnie obok. – Nauczył małą Annabelle wszystkiego co sam potrafił. Był zachwycony, gdy żona zaczęła pracować u rodziny, gdzie syn grał dla Realu Madryt. Anna zabierała małą Annabelle, a ona bawiła się z dziećmi pracodawców. Gdy dziewczynka podrosła zakochała się w Realu, ale Patrick nie pozwolił na to by żyła tylko piłką. Zapisał ją na lekcje jazdy konnej, gimnastykę i nauczył grać w golfa. Prowadzał ją na różne lekcje języków obcych. Młoda Ana wyrastała na piękną i zdolną kobietę. Była radością swoich rodziców, ich skarbem i największą dumą. Jednak pewnego dnia postanowili spędzić tydzień tylko sam na sam. Wzięli wolne i wyjechali za miasto. Nigdy nie wrócili… – urwała.
Wstałam i spojrzałam po raz ostatni na grób.
-Cześć – mruknęłam i wzięłam Sergio za rękę. Wyszliśmy, a ja ani razu nie obejrzałam się za siebie.
-Nie wiedziałem, że Pedro Rodriguez to twój brat! – Powiedział Canales, gdy jechaliśmy ulicami Madrytu.
-Sama też wolałabym o tym nie wiedzieć – bawiłam się zegarkiem. – Nigdy się nie lubiliśmy.
-Wiesz, też zakochałem się w dziewiętnastolatce, która ma głowę w chmurach – uśmiechnął się szeroko.
-Tylko ty nie masz dwudziestu ośmiu lat, a dwadzieścia – pokręciłam głową.
-Szybko postanowili być razem. Moi chodzili ze sobą kilka lat zanim zdecydowali się na ślub.
-Moja mama była dokładnie taka jak mówiła ciotka. Słodka i niewinna. Wychowana w wierze chrześcijańskiej. Tato był jej pierwszym facetem i jedynym. Słowo rozwód nigdy nie przeszło jej przez myśl. Dla niej małżeństwo to była rzecz święta. Tato był w niej zakochany do tego stopnia, że nie widział innych kobiet.
-Wiesz, że facet zawsze kocha mocnej? Chociaż może tego nie okazywać – uśmiechnął się szeroko.
-No, ty długo nie okazywałeś – burknęłam. – Dopiero jak zaczęło się jebać to ciebie olśniło.
-Może jak też pojadę do Czech? – Zamyślił się. – Spotkam śliczną blondyneczkę, która będzie łagodna jak baranek.
-Chcesz mnie zdenerwować? – Syknęłam.
-Nie – zatrzymał się pod domem Ikera. – Chcę ci powiedzieć, że cię kocham – roześmiał się. – Twoi dziadkowie i rodzina twojego ojca była przeciwna twojej mamie, ale nic nie powstrzymało ich od bycia razem. Więc przestań myśleć o mojej mamie. To ja z tobą jestem, a nie ona – wysiedliśmy.
-Skąd wiesz, że o niej myślę? – Wzięłam się pod boki.
-Bo cię znam – objął mnie i pocałował. Ujęłam jego twarz w dłonie i jęknęłam cichutko.
-Ale jesteś słodki – zamruczałam, a on się roześmiał.
-Piękna – szepnął Sergio. Wstawił kwiaty do wazonu i stanął za mną. – Jesteś do niej podobna.
-Charakter mam ponoć po tacie – oparłam się o niego, a on otoczył mnie rękami. Splotłam swoje palce z jego i odetchnęłam głęboko. – Cały tydzień zawsze hasałam gdzie chciałam. Mama pracowała i nie wtrącała się w moje sprawy. Jak na temperamentną nastolatkę miałam dużo swobody. Rodzice mi ufali i byli piłkarze, który się mną opiekowali. Tato wracał z trasy w piątek wieczorem. Odpoczywał wtedy po tygodniu pracy. Mama razem z nim. W sobotę rano jedliśmy śniadanie, a potem szliśmy razem na zakupy. Po południu leniuchowaliśmy, a wieczorem do kina i na kolację. W niedzielę rano szliśmy do kościoła. Tato trzymał mamę pod ramię, a mnie za rękę. Nigdy mi nie przeszkadzało to, że traktuje mnie jak małe dziecko. Nie obchodziło mnie co powiedzą znajomi jak zobaczą, że tatuś trzyma mnie za rączkę. Weekend był nasz. Po mszy zazwyczaj szliśmy spać. Zanim usnęłam słyszałam jak rodzice rozmawiają i się śmieją. Po południu szliśmy na spacer. Ganiałam się z tatą po parku, a mama co chwila nas przytulała. Wieczorem tato się żegnał i wyjeżdżał na cały tydzień. Zawsze przed snem mama dostawała od niego wiadomość, że nas kocha i bardzo tęskni – westchnęłam i powstrzymałam łzy. – Nikt nie miał pojęcia, że jestem tak bardzo związana z rodzicami. W tygodniu byłam szaloną nastolatką z przepustką dla V.I.P-ów Realu, która lata z piłkarzami. Marcelo długo sądził, że w weekendy mam karę. Dopiero, gdy zobaczył jak byłam z rodzicami w parku… Nigdy nikomu nie mówiłam – odwróciłam się i wtuliłam twarz w jego tors. – Strasznie mi ich brakuje – wyszeptałam. – Byli dla mnie wszystkim. Jak odeszli… – po policzkach popłynęły mi łzy. – Straciłam wszystko, łącznie z chęcią do życia. Zamieszkałam z ciotką i nawet nie chciałam widzieć się z piłkarzami. Real nie był ten sam. Nie było taty, który zabierał mnie na mecze i uczył, że jestem Los Blancos – zachlipałam.
-Annabelle – szepnął Sergio i pocałował mnie we włosy. Tak bardzo się cieszyłam, że mam go przy sobie. Gdyby nie on… Nie dałabym rady tu przyjść.
-Ana? – Usłyszałam za sobą i aż zadrżałam. Sergio mocnej mnie przytulił. – Dzień dobry.
-Dzień dobry – mruknął Canales.
-My się jeszcze nie poznaliśmy. Jestem Paquita Rodriguez, a to mój brat Prosper i Pedro, jego syn – przedstawiła się moja cioteczka. Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam w jej brązowe oczy, które były takie same jak mojego taty.
-Sergio Canales – powiedział blondyn.
-Proszę kto się zjawił – warknęłam patrząc na nią wrogo. – Gdzie byłaś? Tak byłaś zajęta chlaniem, że zapomniałaś mnie poinformować, że masz zamiar spierdolić i zostawić mnie na ulicy?!
-Proszę cię – machnęła ręką i usiadła na ławce. – To było tak dawno – założyła nogę na nogę. Nie wiem jak udało się jej zachować taką figurę po tylu libacjach. Gdyby chciała mogłaby zdobyć wiele męskich serc. Jednak ona kochała tylko i wyłącznie alkohol.
-Dawno? To było niecałe dwa miesiące temu! – Syknęłam i odsunęłam się od Sergio. – Zostawiłaś mnie samą na pastę losu! Mogłam zdechnąć z głodu! Mógł mnie ktoś zamordować!
-Ale żyjesz – wzruszyła ramionami i wyjęła z torebki papierosa. – Widać nawet nieźle ci się powodzi – spojrzała na moją pomarańczowo-beżową sukienkę. – Gdzie się zatrzymałaś? – Zainteresowała się.
-Nie twój zasrany interes! – Fuknęłam.
-Wyrażaj się moja panno – odezwał się wuj. – To twoja ciotka, trochę szacunku.
-Szacunku? – Spojrzałam na niego zadziornie. – Ty mi mówisz o szacunku? Nie zainteresowałeś się mną nigdy i teraz się zjawiasz i mi pierdolisz takie smuty?
-Ana! – Warknął chłopak stojący za nim. Popatrzyłam na niego z pogardą.
-Witam, braciszku – uśmiechnęłam się sztucznie. – Tak dawno się nie widzieliśmy, Pedrito. Wybacz, że nie świętowałam z tobą sukcesów w tym sezonie. Co prawda byłam w Barcelonie jak sraliście w gacie po wygranej w lidze, ale podczas finału Ligii Mistrzów z całego serca kibicowałam United. Niestety nie biłam ci braw, gdy strzeliłeś gola – Pedro się skrzywił.
-Lepiej kibicować tym białym szmatom, co? – Warknął. Zrobiłam krok w jego stronę i odważnie spojrzałam w ciemne oczy. Wstrzymał oddech.
Co z tego, że to Pedro Rodriguez z FC Barcelony? Dla mnie liczy się to, że kilka lat temu potrafiłam mu sprawić łomot, uciec i udawać, że nie dotknęłam go palcem. Mama zawsze powtarzała mi, że to mój jedyny brat stryjeczny, jedyna rodzina. Dla mnie to był frajer z Barcelony, a nie rodzina. Cieszyłam się, że tato i wujek ze sobą nie rozmawiają. Spędzałam z nim tylko kilka dni w roku, kiedy przyjeżdżał na wakacje do dziadków, a po ich śmierci do ciotki.
-Jesteś tak samo wyszczekana jak tatuś – odezwał się wuj.
-A piękna jak matka – wtrąciła ciotka i spojrzała na grób. – Pamiętam jak dziś… – westchnęła. – Gdy przyszedł list od Patricka, że zostaje w Pradze na dłużej, bo samochód mu się popsuł. Spotkał Annę i po miesiącu już z nią był. Zakochał się bez pamięci w dziewiętnastolatce, która miała głowę w chmurach – zaśmiała się, a ja spojrzałam na nią zaciekawiona. Wiedziałam, że rodzice poznali się w Czechach, ale nic więcej. Jakoś się złożyło, że nigdy o tym nie gadaliśmy.
Usiadłam na sąsiedniej ławce i uśmiechnęłam się do zdjęć mamy i taty.
-Patrick nie potrafił żyć bez Anny. Po dwóch miesiącach wzięli ślub, a za dziewięć urodziłaś się ty. Ochrzcili cię i równo po roku od swojego wyjazdu, Patrick wrócił do Madrytu. Z dwudziestoletnią żoną i maleńką córeczką. Miał gdzieś słowa rodziców, że to co zrobił było nieodpowiedzialne i głupie. Kochał Annę, a ona jego. Sama myślałam, że oszalał, a jakaś Czeszka uwiodła go swoją urodą. Jednak, gdy poznałam Annę… – uśmiechnęła się szeroko. – Była wspaniała. Miła, dobra, delikatna. Nigdy się nie kłócili, nie spierali. Patrick był dla niej gotów na wszystko. Swoją córeczkę rozpieszczał jak mógł – mówiła jakby nie było mnie obok. – Nauczył małą Annabelle wszystkiego co sam potrafił. Był zachwycony, gdy żona zaczęła pracować u rodziny, gdzie syn grał dla Realu Madryt. Anna zabierała małą Annabelle, a ona bawiła się z dziećmi pracodawców. Gdy dziewczynka podrosła zakochała się w Realu, ale Patrick nie pozwolił na to by żyła tylko piłką. Zapisał ją na lekcje jazdy konnej, gimnastykę i nauczył grać w golfa. Prowadzał ją na różne lekcje języków obcych. Młoda Ana wyrastała na piękną i zdolną kobietę. Była radością swoich rodziców, ich skarbem i największą dumą. Jednak pewnego dnia postanowili spędzić tydzień tylko sam na sam. Wzięli wolne i wyjechali za miasto. Nigdy nie wrócili… – urwała.
Wstałam i spojrzałam po raz ostatni na grób.
-Cześć – mruknęłam i wzięłam Sergio za rękę. Wyszliśmy, a ja ani razu nie obejrzałam się za siebie.
-Nie wiedziałem, że Pedro Rodriguez to twój brat! – Powiedział Canales, gdy jechaliśmy ulicami Madrytu.
-Sama też wolałabym o tym nie wiedzieć – bawiłam się zegarkiem. – Nigdy się nie lubiliśmy.
-Wiesz, też zakochałem się w dziewiętnastolatce, która ma głowę w chmurach – uśmiechnął się szeroko.
-Tylko ty nie masz dwudziestu ośmiu lat, a dwadzieścia – pokręciłam głową.
-Szybko postanowili być razem. Moi chodzili ze sobą kilka lat zanim zdecydowali się na ślub.
-Moja mama była dokładnie taka jak mówiła ciotka. Słodka i niewinna. Wychowana w wierze chrześcijańskiej. Tato był jej pierwszym facetem i jedynym. Słowo rozwód nigdy nie przeszło jej przez myśl. Dla niej małżeństwo to była rzecz święta. Tato był w niej zakochany do tego stopnia, że nie widział innych kobiet.
-Wiesz, że facet zawsze kocha mocnej? Chociaż może tego nie okazywać – uśmiechnął się szeroko.
-No, ty długo nie okazywałeś – burknęłam. – Dopiero jak zaczęło się jebać to ciebie olśniło.
-Może jak też pojadę do Czech? – Zamyślił się. – Spotkam śliczną blondyneczkę, która będzie łagodna jak baranek.
-Chcesz mnie zdenerwować? – Syknęłam.
-Nie – zatrzymał się pod domem Ikera. – Chcę ci powiedzieć, że cię kocham – roześmiał się. – Twoi dziadkowie i rodzina twojego ojca była przeciwna twojej mamie, ale nic nie powstrzymało ich od bycia razem. Więc przestań myśleć o mojej mamie. To ja z tobą jestem, a nie ona – wysiedliśmy.
-Skąd wiesz, że o niej myślę? – Wzięłam się pod boki.
-Bo cię znam – objął mnie i pocałował. Ujęłam jego twarz w dłonie i jęknęłam cichutko.
-Ale jesteś słodki – zamruczałam, a on się roześmiał.
62. Tylko On.
Usłyszałam kroki w
przedpokoju i odruchowo spojrzałam na drzwi. Stał w nich Sergio.
Przetarłam oczy, ale nadal tam był. Co jest? Aż tak bardzo za nim
tęsknię, że mam zwidy?
-Annabelle… – mruknął, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. O na pewno był prawdziwy! – Nie wiem czy mam cię najpierw pocałować, ochrzanić, że nie zamykasz drzwi czy, że oddałaś mojej mamie pierścionek i klucze – powiedział spokojnie. Usiadłam i podkuliłam nogi. Na kolanach trzymałam jego koszulkę i wodziłam palcem po herbie Realu.
-A co miałam zrobić? – Szepnęłam.
-Cokolwiek innego. Dostała takiego ataku furii, że wsiadłem w pierwszy samolot, bo bałem się, że coś ci się stało – podszedł i usiadł obok mnie. Nie dotknął mnie jednak, tylko patrzył przed siebie. – Pierwszy raz w życiu tak się o mnie zmartwiła. Denerwowała się wyjazdem do Madrytu, ale teraz przeszła samą siebie – mruknął. – Wiele razy na mnie wrzeszczała, ale teraz… – urwał.
-Nie chciałam jej zdenerwować. Może jakby Morata nie robił tego śniadania, może jakby mnie raczył obudzić wcześniej to nie byłoby dymu! – Warknęłam i zerknęłam na niego. Nadal patrzył przed siebie.
-Pal to licho. Jak Rosario ma na coś wpaść to zawsze wpadnie. Zasada numer jeden w mojej rodzinie. Zastanawia mnie dlaczego tak łatwo oddałaś pierścionek. Jest przecież obietnicą naszego wspólnego życia. Nie chcesz… – zamilkł nagle i spojrzał mi w oczy.
-Chcę! Pewnie, że chcę! Byłam przerażona. W głowie miałam tylko myśl, że to twoja mama i nie mogę jej napyskować, bo będzie jeszcze gorzej – sięgnęłam pod bluzkę. – Wisiorka jej nie oddałam.
-Kazała mi do zabrać – westchnął, a ja zamarłam. Patrzyłam na niego ledwo oddychając. – Ale pamiętasz co mi powiedziałaś? Oddasz mi go jak przestaniesz mnie kochać, prawda? – Pokiwałam głową, bo nie mogłam wydusić z siebie nawet jednego słowa. – Więc tak zrobisz, tak samo z tym – ujął moją dłoń i wsunął mi na palec pierścionek. – To ja ci go dałem i tylko mnie możesz go zwrócić. Nie mojej matce. Mnie. Rozumiesz?
-Tak – wyszeptałam i usiadłam mu na kolanach. Wtuliłam twarz w jego szyję i nie potrafiłam powstrzymać łez. – Kocham cię i nie chcę stracić.
-Nie stracisz. Nigdy – głaskał mnie po plecach. – Jesteś moją Annabelle. Moją i niczyją więcej.
-Co powiedziała twoja mama? – Zapytałam cicho.
-Delikatnie mówiąc, że zdradzasz mnie w moim własnym mieszkaniu z kolegą z drużyny – odpowiedział. – A ja jestem na tyle głupi, że ci wierzę. Nie sądziła, że zaślepi mnie miłość. Zawsze byłem taki odpowiedzialny i rozsądny. Nikt nie zawrócił mi w głowie, a jak już któraś to zrobiła to całkiem oszalałem! – Przewrócił oczami.
-Uwierzyłeś jej? – Spojrzałam mu w oczy. Ich błękit sprawił, że mój żołądek zawirował.
-Powinienem? – Uśmiechnął się delikatnie.
-Oczywiście, że nie! – Prychnęłam. – Przecież to tylko Morata! – Przewróciłam oczami. – Mój przyjaciel, ale nic więcej! Nie zdradziłam cię z Marcosem, a mam zdradzić z Alvaro? No weź!
-Było tak powiedzieć mojej mamie. Mój tato był tobą zachwycony. Opowiadał, że jesteś piękna, inteligentna, Mourinho cię lubi. A jak powiedział, że nosisz rodzinną biżuterię! – Zagwizdał. – Wtedy się zaczęło – roześmiał się. – O tym, że w rodzinie mamy przekazuje się jakieś błyskotki słyszałem od dziecka. Słabo mnie to ruszało, bo podobnie jak Yuli i Giana byłem przekonany, że dostanie je Miguel. Wiesz w jakim byłem szoku, gdy w osiemnaste urodziny mama mi je dała? Powiedziała, że jestem podobny do rodziny Madrazo i mam oczy jak szafiry. Podziękowałem i schowałem do szafy. Wiedziałem, że dam to komuś kogo pokocham.
-Tylko, że wisiorek dałeś mi dużo wcześniej niż wydusiłeś z siebie cokolwiek – mruknęłam, bawiąc się nim między palcami.
-Bo ja już wiedziałem, ale bałem się powiedzieć to na głos – zaczął całować mnie po szyi.
-Może nie idźmy na to wesele, co? – Ujęłam jego twarz w dłonie.
-Chciałabyś – zaśmiał się.
-Cześć! – Do domu weszła Sara. – O, Sergio! – Uśmiechnęła się.
-Cześć – odwzajemnił gest. – Jak tam zgrupowanie chłopaków?
-Iker wydzwania do mnie codziennie, żeby zameldować, że żyje – zaśmiała się. – Ana… – spojrzała na mnie. – Zamówiłam ogromny bukiet gerberów. Będą jutro na siódmą rano.
-Dzięki – mruknęłam i wstałam. – Chodź – pociągnęłam Sergio za rękę i wzięłam pamiętnik. Poszliśmy na górę do mojego pokoju. Usiadłam po turecku na łóżku, a on położył się na plecach.
-Po co ci gerbery? – Zapytał po chwili.
-Bo… – położyłam się obok niego. Objął mnie i pocałował w czoło. – Jutro jest trzecia rocznica śmierci moich rodziców – wyszeptałam.
-Nie wiedziałem…
-Chcesz ze mną iść na cmentarz? – Usiadłam mu okrakiem na brzuchu. – Poznasz ich – uśmiechnęłam się delikatnie.
-Chcę – położył dłonie na moich udach. – Dobrze, że mama zrobiła raban – puścił mi oczko. – Będę przy tobie w ważnym momencie.
-A spróbowałabyś nie być – roześmiałam się i pochyliłam do niego. – Wiesz, tak się o mnie martwiłeś, że przybyłeś do Madrytu, a nawet się nie przywitałeś jak należy.
-Tak? – Przekręcił się, że teraz ja leżałam pod nim. – A jak się powinienem przywitać? – Zaczął całować moją szyję i rozsunął bluzę. – Może jakaś podpowiedź, co? – Zbliżył się do mojego ucha, a przez mojego ciało przeszedł dreszcz.
-Taki jesteś mądry to sam się domyśl – szepnęłam. Delikatnie wodziłam palcami po jego szyi i twarzy.
-Wiesz… – zamarł i spojrzał mi w oczy. – Nikt mnie nie powstrzyma w moim postanowieniu. Uparty jestem – uśmiechnął się szeroko.
-Jakim postanowieniu? – Pogłaskałam go po policzku.
-Spędzenia z tobą reszty życia. – Po jego słowach serce zabiło mi jak szalone.
-Nie mam na świecie nikogo poza tobą – powiedziałam cicho. – Iker, Nando, David czy Karim to tylko przyjaciele. Mają swoje sprawy, swoje życie. Jestem na świecie sama i mam tego świadomość.
-Masz mnie i nigdy nie będziesz sama. – Wpił się w moje usta. Świat zawirował i nic już się nie liczyło. Byłam szczęśliwa, najszczęśliwsza. – Kocham cię – szepnął mi do ucha.
-Ja ciebie też – przejechałam palcem po jego nosie. – No dawaj, wiem, że czatujesz na moją szyję – zachichotałam. Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Zaczął całować moją skórę, a ja wiedziałam, że do końca życia to będzie moja ulubiona pieszczota. Jego usta były delikatnie i gorące. Ich dotyk sprawiał mi ogromną przyjemność.
-Kupię ci kolekcję golfów – uśmiechnął się szelmowsko patrząc na moją szyję.
-Wyglądam już jak biedronka? – Westchnęłam z uśmiechem.
-Co tam biedronka. Jak po spotkaniu z wampirem – pocałował mnie w usta. – Muszę iść – spojrzał na zegarek. – Powiedziałem, że niedługo wrócę.
-Powiedziałeś, że idziesz do mnie?
-Oczywiście – wstał. – To moja mama, a nie żandarm. Dogadacie się – puścił mi oczko.
-Jasne – podeszłam do niego i się przytuliłam. – Nie idźmy na to wesele.
-Mówisz tak, bo nie chcesz iść czy boisz się mojej mamy? – Odgarnął mi włosy z czoła. – Bo jak to pierwsze to nie pójdziemy.
-Nie, to drugie – westchnęłam.
-Kocham cię – pocałował mnie. Oddawałam każdy pocałunek z gorliwością. Nie sądziłam, że aż tak się za nim stęskniłam. – Do jutra. O której mam przyjechać?
-Rano. Nie idę już do szkoły.
-Spoko. Pa! – Uśmiechnął się ostatni raz i wyszedł. Opadłam na łóżko i dotknęłam dłonią szyi. Na weselu będę się miała z czego tłumaczyć… A jak zobaczy mnie jego mama! O jejku…
-Annabelle… – mruknął, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. O na pewno był prawdziwy! – Nie wiem czy mam cię najpierw pocałować, ochrzanić, że nie zamykasz drzwi czy, że oddałaś mojej mamie pierścionek i klucze – powiedział spokojnie. Usiadłam i podkuliłam nogi. Na kolanach trzymałam jego koszulkę i wodziłam palcem po herbie Realu.
-A co miałam zrobić? – Szepnęłam.
-Cokolwiek innego. Dostała takiego ataku furii, że wsiadłem w pierwszy samolot, bo bałem się, że coś ci się stało – podszedł i usiadł obok mnie. Nie dotknął mnie jednak, tylko patrzył przed siebie. – Pierwszy raz w życiu tak się o mnie zmartwiła. Denerwowała się wyjazdem do Madrytu, ale teraz przeszła samą siebie – mruknął. – Wiele razy na mnie wrzeszczała, ale teraz… – urwał.
-Nie chciałam jej zdenerwować. Może jakby Morata nie robił tego śniadania, może jakby mnie raczył obudzić wcześniej to nie byłoby dymu! – Warknęłam i zerknęłam na niego. Nadal patrzył przed siebie.
-Pal to licho. Jak Rosario ma na coś wpaść to zawsze wpadnie. Zasada numer jeden w mojej rodzinie. Zastanawia mnie dlaczego tak łatwo oddałaś pierścionek. Jest przecież obietnicą naszego wspólnego życia. Nie chcesz… – zamilkł nagle i spojrzał mi w oczy.
-Chcę! Pewnie, że chcę! Byłam przerażona. W głowie miałam tylko myśl, że to twoja mama i nie mogę jej napyskować, bo będzie jeszcze gorzej – sięgnęłam pod bluzkę. – Wisiorka jej nie oddałam.
-Kazała mi do zabrać – westchnął, a ja zamarłam. Patrzyłam na niego ledwo oddychając. – Ale pamiętasz co mi powiedziałaś? Oddasz mi go jak przestaniesz mnie kochać, prawda? – Pokiwałam głową, bo nie mogłam wydusić z siebie nawet jednego słowa. – Więc tak zrobisz, tak samo z tym – ujął moją dłoń i wsunął mi na palec pierścionek. – To ja ci go dałem i tylko mnie możesz go zwrócić. Nie mojej matce. Mnie. Rozumiesz?
-Tak – wyszeptałam i usiadłam mu na kolanach. Wtuliłam twarz w jego szyję i nie potrafiłam powstrzymać łez. – Kocham cię i nie chcę stracić.
-Nie stracisz. Nigdy – głaskał mnie po plecach. – Jesteś moją Annabelle. Moją i niczyją więcej.
-Co powiedziała twoja mama? – Zapytałam cicho.
-Delikatnie mówiąc, że zdradzasz mnie w moim własnym mieszkaniu z kolegą z drużyny – odpowiedział. – A ja jestem na tyle głupi, że ci wierzę. Nie sądziła, że zaślepi mnie miłość. Zawsze byłem taki odpowiedzialny i rozsądny. Nikt nie zawrócił mi w głowie, a jak już któraś to zrobiła to całkiem oszalałem! – Przewrócił oczami.
-Uwierzyłeś jej? – Spojrzałam mu w oczy. Ich błękit sprawił, że mój żołądek zawirował.
-Powinienem? – Uśmiechnął się delikatnie.
-Oczywiście, że nie! – Prychnęłam. – Przecież to tylko Morata! – Przewróciłam oczami. – Mój przyjaciel, ale nic więcej! Nie zdradziłam cię z Marcosem, a mam zdradzić z Alvaro? No weź!
-Było tak powiedzieć mojej mamie. Mój tato był tobą zachwycony. Opowiadał, że jesteś piękna, inteligentna, Mourinho cię lubi. A jak powiedział, że nosisz rodzinną biżuterię! – Zagwizdał. – Wtedy się zaczęło – roześmiał się. – O tym, że w rodzinie mamy przekazuje się jakieś błyskotki słyszałem od dziecka. Słabo mnie to ruszało, bo podobnie jak Yuli i Giana byłem przekonany, że dostanie je Miguel. Wiesz w jakim byłem szoku, gdy w osiemnaste urodziny mama mi je dała? Powiedziała, że jestem podobny do rodziny Madrazo i mam oczy jak szafiry. Podziękowałem i schowałem do szafy. Wiedziałem, że dam to komuś kogo pokocham.
-Tylko, że wisiorek dałeś mi dużo wcześniej niż wydusiłeś z siebie cokolwiek – mruknęłam, bawiąc się nim między palcami.
-Bo ja już wiedziałem, ale bałem się powiedzieć to na głos – zaczął całować mnie po szyi.
-Może nie idźmy na to wesele, co? – Ujęłam jego twarz w dłonie.
-Chciałabyś – zaśmiał się.
-Cześć! – Do domu weszła Sara. – O, Sergio! – Uśmiechnęła się.
-Cześć – odwzajemnił gest. – Jak tam zgrupowanie chłopaków?
-Iker wydzwania do mnie codziennie, żeby zameldować, że żyje – zaśmiała się. – Ana… – spojrzała na mnie. – Zamówiłam ogromny bukiet gerberów. Będą jutro na siódmą rano.
-Dzięki – mruknęłam i wstałam. – Chodź – pociągnęłam Sergio za rękę i wzięłam pamiętnik. Poszliśmy na górę do mojego pokoju. Usiadłam po turecku na łóżku, a on położył się na plecach.
-Po co ci gerbery? – Zapytał po chwili.
-Bo… – położyłam się obok niego. Objął mnie i pocałował w czoło. – Jutro jest trzecia rocznica śmierci moich rodziców – wyszeptałam.
-Nie wiedziałem…
-Chcesz ze mną iść na cmentarz? – Usiadłam mu okrakiem na brzuchu. – Poznasz ich – uśmiechnęłam się delikatnie.
-Chcę – położył dłonie na moich udach. – Dobrze, że mama zrobiła raban – puścił mi oczko. – Będę przy tobie w ważnym momencie.
-A spróbowałabyś nie być – roześmiałam się i pochyliłam do niego. – Wiesz, tak się o mnie martwiłeś, że przybyłeś do Madrytu, a nawet się nie przywitałeś jak należy.
-Tak? – Przekręcił się, że teraz ja leżałam pod nim. – A jak się powinienem przywitać? – Zaczął całować moją szyję i rozsunął bluzę. – Może jakaś podpowiedź, co? – Zbliżył się do mojego ucha, a przez mojego ciało przeszedł dreszcz.
-Taki jesteś mądry to sam się domyśl – szepnęłam. Delikatnie wodziłam palcami po jego szyi i twarzy.
-Wiesz… – zamarł i spojrzał mi w oczy. – Nikt mnie nie powstrzyma w moim postanowieniu. Uparty jestem – uśmiechnął się szeroko.
-Jakim postanowieniu? – Pogłaskałam go po policzku.
-Spędzenia z tobą reszty życia. – Po jego słowach serce zabiło mi jak szalone.
-Nie mam na świecie nikogo poza tobą – powiedziałam cicho. – Iker, Nando, David czy Karim to tylko przyjaciele. Mają swoje sprawy, swoje życie. Jestem na świecie sama i mam tego świadomość.
-Masz mnie i nigdy nie będziesz sama. – Wpił się w moje usta. Świat zawirował i nic już się nie liczyło. Byłam szczęśliwa, najszczęśliwsza. – Kocham cię – szepnął mi do ucha.
-Ja ciebie też – przejechałam palcem po jego nosie. – No dawaj, wiem, że czatujesz na moją szyję – zachichotałam. Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Zaczął całować moją skórę, a ja wiedziałam, że do końca życia to będzie moja ulubiona pieszczota. Jego usta były delikatnie i gorące. Ich dotyk sprawiał mi ogromną przyjemność.
-Kupię ci kolekcję golfów – uśmiechnął się szelmowsko patrząc na moją szyję.
-Wyglądam już jak biedronka? – Westchnęłam z uśmiechem.
-Co tam biedronka. Jak po spotkaniu z wampirem – pocałował mnie w usta. – Muszę iść – spojrzał na zegarek. – Powiedziałem, że niedługo wrócę.
-Powiedziałeś, że idziesz do mnie?
-Oczywiście – wstał. – To moja mama, a nie żandarm. Dogadacie się – puścił mi oczko.
-Jasne – podeszłam do niego i się przytuliłam. – Nie idźmy na to wesele.
-Mówisz tak, bo nie chcesz iść czy boisz się mojej mamy? – Odgarnął mi włosy z czoła. – Bo jak to pierwsze to nie pójdziemy.
-Nie, to drugie – westchnęłam.
-Kocham cię – pocałował mnie. Oddawałam każdy pocałunek z gorliwością. Nie sądziłam, że aż tak się za nim stęskniłam. – Do jutra. O której mam przyjechać?
-Rano. Nie idę już do szkoły.
-Spoko. Pa! – Uśmiechnął się ostatni raz i wyszedł. Opadłam na łóżko i dotknęłam dłonią szyi. Na weselu będę się miała z czego tłumaczyć… A jak zobaczy mnie jego mama! O jejku…
61. Troskliwa mamusia.
Patrzyłam na matkę
Sergio i dopiero po chwili olśniło mnie, żeby zejść z Moraty. Zsunęłam
się z jego pleców i stanęłam przed nim.
-Dzień dobry – odpowiedziałam.
-Kim jesteś? – Spojrzała na mnie przenikliwie, a Yuli za nią schowała twarz w dłoniach.
-Ana Rodriguez – powiedziałam szybko.
-Annabelle – wtrąciła Yuli, jakby to miało coś wyjaśnić.
-TA Annabelle? – Pani Madrazo spojrzała na córkę.
-Raczej – pokiwała głową pisząc SMSa i nie odrywając wzroku od ekraniku komórki.
-Jak to raczej? – Syknęła.
-Jak widziałam ją ostatnio miała na sobie damskie ciuchy, a nie ubrania Sergio. Dodatkowo szyję miała usianą malinkami i nie była taka trupo blada – mruknęła.
-Wejdźmy – wskazała mieszkanie. Przepuściłam ją w drzwiach i zrobiłam głupią minę do Moraty.
-Zostać z tobą? – Wyszeptał.
-Daruj sobie – westchnęłam. – Cristina to przy tym nic. Cześć – cmoknęłam go w policzek i poszłam do salonu.
Pani Madrazo siedziała na kanapie i spoglądała na telewizor przy którym stało kilka puszek po pepsi i leżało pudełko po pizzy. Miałam zamiar tu wrócić wieczorem!
Yuli oparła się o drzwi tarasowe i spoglądała raz na mnie, raz na matkę. Nie rozstawała się z telefonem.
-Nie będę tego tolerować – powiedziała spokojnie i wstała. – Mój syn i mąż nie mogą się ciebie nachwalić. Yuli nie wypowiedziała na ciebie złego słowa, ale to! – Wskazała drzwi, za którymi zniknął Alvaro. – To przesadziłaś!
-Ale… – zaczęłam.
-Nie! – Machnęła ręką. – Nie pozwolę na to, żeby byle karierowiczka zniszczyła życie mojego syna! Sądziłam, że dziewczyna, która nosi moje rodzinne pamiątki jest kimś wspaniałym. Jednak się pomyliłam. Zamydliłaś oczy mojemu synowi!
-To nie tak – westchnęłam i spojrzałam na Yuli. Tak tylko wzruszyła ramionami.
-Nie interesuje mnie jak. Poproszę klucze – wyciągnęła rękę. – Swój związek z Sergio możesz uznać za skończony.
-Słucham? – Wyszeptałam.
-Kluczyki! – Powoli wyjęłam je z torebki i podałam jej. – A teraz pierścionek i zawieszkę – zażądała. Krew się we mnie zagotowała.
-Proszę – zdjęłam pierścionek i jej podałam. – Zawieszkę oddam tylko Sergio! – Warknęłam i wyszłam. Tak, na bosaka.
-Chodź – stojący za drzwiami mieszkania Morata, wziął mnie na ręce.
-Ona mnie nienawidzi i nawet nie dała sobie nic powiedzieć – wyszeptałam w jego szyję.
-Chcesz być z nim, a nie jego matką – mruknął.
-Taaa… – szepnęłam.
Gdy wróciłam ze szkoły w domu panowała cisza. Sara była jeszcze w pracy.
Chyba zacznę nienawidzić wakacje. Nikogo nie ma w tym zasranym mieście! Jedynie Morata, ale nie będę go ciągle terroryzować swoją osobą.
Ciekawe co robi Unai? Chociaż nie. Nie dam rady i nie mam ochoty na bezsensowne dyskusje z nim. Potrzebuję odpoczynku. Potrzebuję Sergio…
Było mi tak pusto bez tego pierścionka. Jak debilka oddałam moją obietnicę szczęścia! Chyba mnie pojebało!
Po dowleczeniu się do swojego pokoju i otworzeniu szafy zdumiał mnie fakt, że oprócz ciuchów, które kupuje dla mnie Sara (to te, w których mogę się pokazać w szkole i na ulicy), obok ikerowego Adidasa znajduje się też coś z Nike. Ciekawe, że ciągle mam szmaty z Adidasa, skoro Casillas ma podpisany kontrakt z Reebokiem. O! Przepraszam! Z Reeboka też coś jest, chociaż niewiele. Może on w porozumieniu z Realem dostaje damskie fatałaszki dla mnie? Kto go tam wie.
Wyciągnęłam spodenki z Nike, bluzę i bluzkę z Adidasa i japonki z Reeboka. Do tego tradycyjnie zegarek. Zastanawiające jest to ile zwykła dziewczyna (bo za taką się uważam, mieszkanie z Ikerem to przypadek) posiada zegarków. Takie cacka nie były tanie, ale widać Ikerek po pracy nie miał co robić i na co wydawać szmalu. Na jego łapsku też co dziennie widziałam inne cudo.
Wystrojona, z koszulką Canalesa na ramieniu, przemaszerowałam do saloniku na dół. Włączyłam telewizor i położyłam się na kanapie. Nigdy nie sądziłam, że moja przyszła teściowa będzie taka… nie fajna. Wyobrażałam sobie, że będziemy sobie gawędzić i będzie sympatycznie. Z matką Marcosa się lubiłam. Alonso strasznie się bulwersował, gdy przychodziłam do niego, a więcej czasu spędzałam z jego mamą. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że to nie była miłość. Tylko zwykłe zauroczenie.
Mimowolnie spojrzałam na półkę z książkami. Może by coś tak poczytać?
Wstałam i podeszłam do biblioteczki. Otworzyłam ją i przejechałam palcem po grzbietach tomów. Dawniej uwielbiałam siadywać na parapecie swojego pokoju, puszczać cicho jakąś symfonię i czytać. A teraz? Latam jak kot z pęcherzem i nic nie robię. Przecież ja dawniej znałam całego Harry’ego Pottera niemal na pamięć! Po przeprowadzce na dzielnicę dostałam kilka tomów od Daniego. Przeczytałam, a potem ciotka je spaliła. Głupia szmata.
Nagle mój wzrok spoczął na błękitnej okładce i napisie „Annabelle Sol Rodriguez Dietl” na grzbiecie. Wyjęłam to bez wahania.
Rany! Mój pamiętnik! Zostawiłam go u Ikera kilka dni przed wypadkiem rodziców. Nie pisałam w nim dużo, ale jednak coś.
Wróciłam na kanapę i otworzyłam. Poznałam swoje niecierpliwie stawiane literki. Zawsze się gdzieś śpieszyłam. Zawsze!
„MÓJ IDEAŁ.
Chłopak, który skradnie mi serce musi być:
1. Piłkarzem Realu Madryt. Obojętnie której drużyny. Real to Real.
2. Musi być ode mnie wyższy!
3. Mapę Madrytu musi mieć w jednym palcu.
4. Nie może dać mi sobą pomiatać.
5. Ma mieć brązowe włosy.
6. Koniecznie czekoladowe oczy.
7. Musi być cierpliwy, bo ja nie jestem.”
Przeczytałam i zamarłam. Wszystko idealnie pasowało do… Moraty!
Zawsze trzymałam się swoich punktów, a jak spotkałam Canalesa wszystko trafił szlak. Był piłkarzem Realu, ale już niedługo. Był wyższy to fakt. Madryt niby znał, ale pomagał mu w tym GPRS. Nie dawał mi sobie wejść na głowę i był cierpliwy. Jednak był niebieskookim blondynem. Blondynem!
Przełożyłam kartkę.
„Dzisiaj kończę szesnaście lat. Jest dokładnie 12 marca 2008 roku. Siedzę w salonie Ikera i udaję, że nie słyszę jak Unai liczy świeczki na torcie. Jebane cioty myślą, że jestem głucha! Zaraz zwali się cała drużyna, a ja mam tyle motyli w brzuchu! Nie, nie z powodu miłości. To znaczy tak, ale nie do chłopaka, tylko do klubu. Real Madryt to moje życie. Chociaż ciężko mi wysiedzieć na meczu, bo mnie nosi. Wolę być na ławce trenerskiej, albo przy linii boiska. Podawać piłki, ręczniki czy wodę. Marcos dziś też przyjdzie. Wkurza mnie ostatnio. Chyba mu przywalę w ten durny łeb. Powiedział, że jestem za zaborcza! Ja? Zaborcza?! Jak powiedziałam o tym Gutiemu to się tylko roześmiał. Reza popukała się w czoło i powiedziała, że posiadanie chłopaka to straszny kanał. Ciekawe dlaczego ona nikogo nie ma? Jest taka ładna, potrafi grać w piłkę i wytrzymuje cały mecz! Raul kazał mi uciekać, bo miał coś do załatwienia. Marcelo wsadził mnie do szafki i dopiero Pepe mnie uwolnił. Oni są chorzy, ale kocham ich z całego serca. Wczoraj podpatrzyłam co kupił mi Higuain. Piękny srebrny pierścionek z granatowym oczkiem. Znaczy się nie wiem czy srebrny, bo to może jakiś inny metal. W każdym razie cacko. Jak mnie zobaczył to aż krzyknął i kazał spadać. Wtedy właśnie przypałętał się Robinho i chciał mnie wyłaskotać, ale ocalił mnie Dudek. O! Idą z tortem! Higuain ma pudełeczko!”
Przejrzałam zeszyt dalej, ale były z nim pojedyncze zdania typu: „Pepe to gnida.” „Marcelo już nie żyje!”, „Unai jest dnem dna!!! Zasrana kupa.„, „Reza powinna się zakochać to nie będzie taka upierdliwa.” Nawet był dopisek Gutiego! „Hahahaha, Reza powinna się wyprowadzić do Barcelony, zacząć pracować w Espanyolu i być z Vazquezem! Wtedy każdy odetchnie z ulgą, Alvaro dostanie o czym marzył, a Reza będzie miała do kogo się przytulać i przestanie napastować małych Ziadane’ów!”. Jakim Vazquezem? Nie pamiętam nikogo takiego.
Potem jednak pośród moich dziwnych obrazków trafiłam na rarytas.
„11 PRZYKAZAŃ DLA MOJEGO CHŁOPAKA.
1. Rozmawia ze mną.
2. Dzieli się ze mną tajemnicami.
3. Daje mi swoją bluzę.
4. Całuje mnie.
5. Akceptuje moich przyjaciół.
6. Pozwala mi siadać na swoich kolanach.
7. Nie okłamuje mnie.
8. Jest przy mnie kiedy mnie potrzebuje.
9. Staje w mojej obronie.
10. Ociera mi łzy, kiedy płacze.
11. Kocha mnie mimo wszystko.”
Marzenia smarkatej dziewczyny. Jaka ja kiedyś głupia byłam.
Odłożyłam zeszyt i zakryłam twarz koszulką Sergio. Już jutro będziesz mój, już jutro…
-Dzień dobry – odpowiedziałam.
-Kim jesteś? – Spojrzała na mnie przenikliwie, a Yuli za nią schowała twarz w dłoniach.
-Ana Rodriguez – powiedziałam szybko.
-Annabelle – wtrąciła Yuli, jakby to miało coś wyjaśnić.
-TA Annabelle? – Pani Madrazo spojrzała na córkę.
-Raczej – pokiwała głową pisząc SMSa i nie odrywając wzroku od ekraniku komórki.
-Jak to raczej? – Syknęła.
-Jak widziałam ją ostatnio miała na sobie damskie ciuchy, a nie ubrania Sergio. Dodatkowo szyję miała usianą malinkami i nie była taka trupo blada – mruknęła.
-Wejdźmy – wskazała mieszkanie. Przepuściłam ją w drzwiach i zrobiłam głupią minę do Moraty.
-Zostać z tobą? – Wyszeptał.
-Daruj sobie – westchnęłam. – Cristina to przy tym nic. Cześć – cmoknęłam go w policzek i poszłam do salonu.
Pani Madrazo siedziała na kanapie i spoglądała na telewizor przy którym stało kilka puszek po pepsi i leżało pudełko po pizzy. Miałam zamiar tu wrócić wieczorem!
Yuli oparła się o drzwi tarasowe i spoglądała raz na mnie, raz na matkę. Nie rozstawała się z telefonem.
-Nie będę tego tolerować – powiedziała spokojnie i wstała. – Mój syn i mąż nie mogą się ciebie nachwalić. Yuli nie wypowiedziała na ciebie złego słowa, ale to! – Wskazała drzwi, za którymi zniknął Alvaro. – To przesadziłaś!
-Ale… – zaczęłam.
-Nie! – Machnęła ręką. – Nie pozwolę na to, żeby byle karierowiczka zniszczyła życie mojego syna! Sądziłam, że dziewczyna, która nosi moje rodzinne pamiątki jest kimś wspaniałym. Jednak się pomyliłam. Zamydliłaś oczy mojemu synowi!
-To nie tak – westchnęłam i spojrzałam na Yuli. Tak tylko wzruszyła ramionami.
-Nie interesuje mnie jak. Poproszę klucze – wyciągnęła rękę. – Swój związek z Sergio możesz uznać za skończony.
-Słucham? – Wyszeptałam.
-Kluczyki! – Powoli wyjęłam je z torebki i podałam jej. – A teraz pierścionek i zawieszkę – zażądała. Krew się we mnie zagotowała.
-Proszę – zdjęłam pierścionek i jej podałam. – Zawieszkę oddam tylko Sergio! – Warknęłam i wyszłam. Tak, na bosaka.
-Chodź – stojący za drzwiami mieszkania Morata, wziął mnie na ręce.
-Ona mnie nienawidzi i nawet nie dała sobie nic powiedzieć – wyszeptałam w jego szyję.
-Chcesz być z nim, a nie jego matką – mruknął.
-Taaa… – szepnęłam.
Gdy wróciłam ze szkoły w domu panowała cisza. Sara była jeszcze w pracy.
Chyba zacznę nienawidzić wakacje. Nikogo nie ma w tym zasranym mieście! Jedynie Morata, ale nie będę go ciągle terroryzować swoją osobą.
Ciekawe co robi Unai? Chociaż nie. Nie dam rady i nie mam ochoty na bezsensowne dyskusje z nim. Potrzebuję odpoczynku. Potrzebuję Sergio…
Było mi tak pusto bez tego pierścionka. Jak debilka oddałam moją obietnicę szczęścia! Chyba mnie pojebało!
Po dowleczeniu się do swojego pokoju i otworzeniu szafy zdumiał mnie fakt, że oprócz ciuchów, które kupuje dla mnie Sara (to te, w których mogę się pokazać w szkole i na ulicy), obok ikerowego Adidasa znajduje się też coś z Nike. Ciekawe, że ciągle mam szmaty z Adidasa, skoro Casillas ma podpisany kontrakt z Reebokiem. O! Przepraszam! Z Reeboka też coś jest, chociaż niewiele. Może on w porozumieniu z Realem dostaje damskie fatałaszki dla mnie? Kto go tam wie.
Wyciągnęłam spodenki z Nike, bluzę i bluzkę z Adidasa i japonki z Reeboka. Do tego tradycyjnie zegarek. Zastanawiające jest to ile zwykła dziewczyna (bo za taką się uważam, mieszkanie z Ikerem to przypadek) posiada zegarków. Takie cacka nie były tanie, ale widać Ikerek po pracy nie miał co robić i na co wydawać szmalu. Na jego łapsku też co dziennie widziałam inne cudo.
Wystrojona, z koszulką Canalesa na ramieniu, przemaszerowałam do saloniku na dół. Włączyłam telewizor i położyłam się na kanapie. Nigdy nie sądziłam, że moja przyszła teściowa będzie taka… nie fajna. Wyobrażałam sobie, że będziemy sobie gawędzić i będzie sympatycznie. Z matką Marcosa się lubiłam. Alonso strasznie się bulwersował, gdy przychodziłam do niego, a więcej czasu spędzałam z jego mamą. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że to nie była miłość. Tylko zwykłe zauroczenie.
Mimowolnie spojrzałam na półkę z książkami. Może by coś tak poczytać?
Wstałam i podeszłam do biblioteczki. Otworzyłam ją i przejechałam palcem po grzbietach tomów. Dawniej uwielbiałam siadywać na parapecie swojego pokoju, puszczać cicho jakąś symfonię i czytać. A teraz? Latam jak kot z pęcherzem i nic nie robię. Przecież ja dawniej znałam całego Harry’ego Pottera niemal na pamięć! Po przeprowadzce na dzielnicę dostałam kilka tomów od Daniego. Przeczytałam, a potem ciotka je spaliła. Głupia szmata.
Nagle mój wzrok spoczął na błękitnej okładce i napisie „Annabelle Sol Rodriguez Dietl” na grzbiecie. Wyjęłam to bez wahania.
Rany! Mój pamiętnik! Zostawiłam go u Ikera kilka dni przed wypadkiem rodziców. Nie pisałam w nim dużo, ale jednak coś.
Wróciłam na kanapę i otworzyłam. Poznałam swoje niecierpliwie stawiane literki. Zawsze się gdzieś śpieszyłam. Zawsze!
„MÓJ IDEAŁ.
Chłopak, który skradnie mi serce musi być:
1. Piłkarzem Realu Madryt. Obojętnie której drużyny. Real to Real.
2. Musi być ode mnie wyższy!
3. Mapę Madrytu musi mieć w jednym palcu.
4. Nie może dać mi sobą pomiatać.
5. Ma mieć brązowe włosy.
6. Koniecznie czekoladowe oczy.
7. Musi być cierpliwy, bo ja nie jestem.”
Przeczytałam i zamarłam. Wszystko idealnie pasowało do… Moraty!
Zawsze trzymałam się swoich punktów, a jak spotkałam Canalesa wszystko trafił szlak. Był piłkarzem Realu, ale już niedługo. Był wyższy to fakt. Madryt niby znał, ale pomagał mu w tym GPRS. Nie dawał mi sobie wejść na głowę i był cierpliwy. Jednak był niebieskookim blondynem. Blondynem!
Przełożyłam kartkę.
„Dzisiaj kończę szesnaście lat. Jest dokładnie 12 marca 2008 roku. Siedzę w salonie Ikera i udaję, że nie słyszę jak Unai liczy świeczki na torcie. Jebane cioty myślą, że jestem głucha! Zaraz zwali się cała drużyna, a ja mam tyle motyli w brzuchu! Nie, nie z powodu miłości. To znaczy tak, ale nie do chłopaka, tylko do klubu. Real Madryt to moje życie. Chociaż ciężko mi wysiedzieć na meczu, bo mnie nosi. Wolę być na ławce trenerskiej, albo przy linii boiska. Podawać piłki, ręczniki czy wodę. Marcos dziś też przyjdzie. Wkurza mnie ostatnio. Chyba mu przywalę w ten durny łeb. Powiedział, że jestem za zaborcza! Ja? Zaborcza?! Jak powiedziałam o tym Gutiemu to się tylko roześmiał. Reza popukała się w czoło i powiedziała, że posiadanie chłopaka to straszny kanał. Ciekawe dlaczego ona nikogo nie ma? Jest taka ładna, potrafi grać w piłkę i wytrzymuje cały mecz! Raul kazał mi uciekać, bo miał coś do załatwienia. Marcelo wsadził mnie do szafki i dopiero Pepe mnie uwolnił. Oni są chorzy, ale kocham ich z całego serca. Wczoraj podpatrzyłam co kupił mi Higuain. Piękny srebrny pierścionek z granatowym oczkiem. Znaczy się nie wiem czy srebrny, bo to może jakiś inny metal. W każdym razie cacko. Jak mnie zobaczył to aż krzyknął i kazał spadać. Wtedy właśnie przypałętał się Robinho i chciał mnie wyłaskotać, ale ocalił mnie Dudek. O! Idą z tortem! Higuain ma pudełeczko!”
Przejrzałam zeszyt dalej, ale były z nim pojedyncze zdania typu: „Pepe to gnida.” „Marcelo już nie żyje!”, „Unai jest dnem dna!!! Zasrana kupa.„, „Reza powinna się zakochać to nie będzie taka upierdliwa.” Nawet był dopisek Gutiego! „Hahahaha, Reza powinna się wyprowadzić do Barcelony, zacząć pracować w Espanyolu i być z Vazquezem! Wtedy każdy odetchnie z ulgą, Alvaro dostanie o czym marzył, a Reza będzie miała do kogo się przytulać i przestanie napastować małych Ziadane’ów!”. Jakim Vazquezem? Nie pamiętam nikogo takiego.
Potem jednak pośród moich dziwnych obrazków trafiłam na rarytas.
„11 PRZYKAZAŃ DLA MOJEGO CHŁOPAKA.
1. Rozmawia ze mną.
2. Dzieli się ze mną tajemnicami.
3. Daje mi swoją bluzę.
4. Całuje mnie.
5. Akceptuje moich przyjaciół.
6. Pozwala mi siadać na swoich kolanach.
7. Nie okłamuje mnie.
8. Jest przy mnie kiedy mnie potrzebuje.
9. Staje w mojej obronie.
10. Ociera mi łzy, kiedy płacze.
11. Kocha mnie mimo wszystko.”
Marzenia smarkatej dziewczyny. Jaka ja kiedyś głupia byłam.
Odłożyłam zeszyt i zakryłam twarz koszulką Sergio. Już jutro będziesz mój, już jutro…
60. Boski Alvaro.
Kino i kolacja z Moratą
zleciała szybko. Wyśmiałam się, odreagowałam samotność i złapałam
niewielki wiatr w żagle. Zadowolona stukałam swoimi szpilkami o chodnik i
uśmiechałam się do przechodniów. Nie tak dawno chciałam zamordować
Alvaro, a teraz? Spędzamy miło czas. Gdy zobaczył mnie na progu domu w spódniczce
w kwiatki tylko zagwizdał z podziwem. Lubię, gdy podobam się innym, ale
nie miał niebieskich oczu i blond włosów. Nie był moim Ciastkiem.
-Teraz idziemy do Canalesa? – Morata wziął mnie pod rękę, gdy maszerowaliśmy chodnikiem do jego samochodu.
-Owszem. Nie martw się. Sergio nie będzie zły, że u niego posiedzimy – machnęłam torebką o mały włos nie trafiając dziewczyny, która wyszła zza rogu. – Sorki – uśmiechnęłam się przepraszająco.
-Nic nie… Ana! – Powitała mnie Cristina. Uważnie zlustrowała mnie spojrzeniem. Wyglądam o niebo lepiej niż kilka godzin temu. Do tego miałam u boku przystojnego chłopaka. Nie zaprzeczę, że Alvaro jest ładny. Wysoki, o brązowych włosach i przepięknych czekoladowych oczach. Zdawałam sobie z sprawę z tego co stoi obok mnie i trzyma pod rękę. Kto wie jakby to było, gdyby Canales nie przeszedł do Realu? Jednak jak to on mówi, Bóg ma wobec każdego swój plan.
-Cześć, jestem Alvaro – wyciągnął rękę i podał ją dziewczynie. Niestety ja opierałam swoją na jego lewej.
-Cristina – uścisnęła ją. – A taka byłaś dziś wiarygodna – zwróciła się do mnie.
-Masz jakiś problem? – Syknęłam. Podnosi mi ciśnienie, szmata.
-Ja? To nie ja odbijam chłopaków, których potem zostawiam na lodzie! – Burknęła. Zagotowało się we mnie. Morata jednak należał do piłkarzy, którzy poznali mój temperament. Objął mnie w pasie, splatając ręce na moim brzuchu.
-Miło było cię poznać, ale musimy już iść. – Z łatwością mnie podniósł, minął Cristinę i poszedł dalej.
-Puść mnie, ty pawianie jeden! – Warknęłam. – Będę mieć siniaki na brzuchu! Z tego się w życiu nie wytłumaczę Canalesowi!
-A z tego, że jego była wzięła nas za parę to się wytłumaczysz? – Postawił mnie przy samochodzie i wsiedliśmy do środka.
-Nie wiem! Co za bura kurwa! – Uderzyłam pięścią w deskę rozdzielczą.
-Wal dalej to może poduszka się otworzy – mruknął i powoli ruszył.
-Chce do Sergio – wyszeptałam. – Mam już dość tego wszystkiego – położyłam głowę na kolanach.
-Ana… – Alvaro zatrzymał samochód i przyciągnął mnie do siebie. – Nie płacz… – uspokajająco głaskał mnie po plecach. Wdychałam jego zapach i chciało mi się jeszcze bardziej wyć. Nie pachniał tak jak chciałam i nie miał takich mięśni jak trzeba. – Za kilka dni się z nim zobaczysz.
-On jedzie potem do Meksyku – szepnęłam.
-Chcesz jechać ze mną na wakacje? Będzie moja dziewczyna i jakieś jej koleżanki.
-Morata, ty masz dziewczynę? – Spojrzałam na niego załzawionymi oczami.
-Oczywiście – roześmiał się i wziął chusteczkę. Wytarł moje łzy i uśmiechnął się delikatnie. – Ups… – Szepnął i spojrzał na coś za szybą.
-Cristina? – Upewniłam się. Pokiwał głową. – Przedstawienie czas zacząć. Gramy – objęłam go za szyję i mocniej przytuliłam. – Udawaj, że mnie całujesz, Morata! Ogarnij się!
-Będziesz mieć przesrane! – Wyszeptał w mój policzek.
-Nie sądzę. Sergio mi ufa, a Cristina to tylko pomylona wariatka. Teraz się odsuń i jedź – odepchnęłam go od siebie. Ruszył, ale nadal uśmiechał się pod nosem.
-Jak mi sprowadzisz Ines na złą drogę to nie przeżyjesz – zachichotał.
-Morata… – westchnęłam – Ona musi mieć coś z głową, że cię chciała. A jak ma, to ja jej nic nie zrobię – rozłożyłam ręce. – Egzemplarz, którego nie da się podrasować.
-Nie doceniałem Canalesa. Jest święty, że z tobą wytrzymuje.
-A jego łóżko jest niezniszczalne, że jeszcze się nie załamało – dodałam z błyskiem w oku. Alvaro roześmiał się wesoło, a ja mu zawtórowałam.
-Może go oświeć z Cristiną?
-Po chuj? – Podrapałam się po głowie.
-Żeby potem nie był zły?
-A gdzie on ma ją niby spotkać, co? – Prychnęłam. – Jak mnie ta pizda podenerwuje jeszcze trochę to zniknie z powierzchni ziemi, szybciej niż zdąży mu naskarżyć.
Po dotarciu do mieszkania Sergio od razu się przebrałam. Wystroiłam się w ciuchy mojego Ciastka, które niestety pachniały proszkiem do prania i płynem do płukania, a nie nim.
Usiadłam obok Alvaro na podłodze i chwyciłam joystick.
-Jesteś fajny – powiedziałam, gdy Rooney’em wpakowałam gola do jego bramki. Biedny Pepe Reina nie zdążył obronić.
-Mogę powiedzieć to samo. Źle zaczęliśmy – uśmiechnął się delikatnie.
-Fatalnie – pokiwałam głową. – Wśród tej bandy piłkarzy, których uwielbiam jesteś w ekskluzywnej grupie moich przyjaciół – szturchnęłam go łokciem w żebra.
-A kto mi towarzyszy? – Teraz to on wpakował piłkę w moją bramkę! Biedny van Der Sar nie doleciał, a Kuyt trafił prosto do celu. Graliśmy Liverpool kontra Manchester United. Ja naturalnie byłam MU.
-Iker to dla mnie coś między ojcem, bratem i przyjacielem. Nando i Villa to wiesz… – westchnęłam. – Chuj wie co to. Cristiano potrafi mnie szybko ubrać i zaleczyć moje malinki. Do tego wytrwale swatał mnie z Sergio. Marcelo, Pepe i Hugian to stara warta. Znali mnie odkąd pojawili się w Realu. Marcos to mój były chłopak, przyjaciel chyba też, ale czasem się w tym gubię. Fabregas to stary ziom, ale mnie wkurwia tym zamiłowaniem Barcelony. Za to Karim jest na pewno moim przyjacielem. Pocieszy mnie jak trzeba, zjedzie, gdy zechce.
-A ja? – Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
-A ty mnie rozumiesz – szepnęłam. – Jesteś, gdy mi się nudzi, gdy świat się wali. Dzięki.
-Nie ma za co złośniku – puścił mi oczko. – Graj, bo van Der Sar przysnął – wskazał telewizor.
Obudziłam się rano na łóżku Canalesa. O ile pamiętam oczy mi się zaczęły zamykać, gdy graliśmy półfinał Ligi Mistrzów. Opierałam już głowę na ławie.
Zwlekłam się z łóżka i powędrowałam do kuchni. Przy stole siedział Alvaro i czytał gazetę. Obok niego stały dwa kubki z gorącą herbatą i talerz kanapek.
-Cześć – uśmiechnął się i przewrócił stronę. – Jak się spało?
-Miałam wrażenie, że Sergio jest obok, ale nie mogłam go dotknąć – ziewnęłam. – Dziś czwartek… – spojrzałam na kalendarz na ścianie. – Już jutro lecę do Santander.
-A wracasz?
-W niedzielę wieczorem – wzięłam jedną kanapkę. Wyglądała apetycznie. Świeży chlebek, szyneczka, ser i pomidor.
-Moje wakacje, które ci proponowałem zaczynają się koło trzynastego czerwca. To poniedziałek.
-Wchodzę – pokiwałam głową. – Lepsze to niż wpatrywanie się w kochających się Casillasów, Villów czy Torresów.
-Wolisz kochających się Moratów? – Zaśmiał się. Zamarłam.
-Wiesz, może zostanę sama w domu Casillasa. Jak się nie zgodzi przeprowadzę się tu – zdecydowałam szybko.
-Spoko, żartowałem. Będziemy całą paczką.
-Dobra, ale teraz zawieź mnie do domu – wstałam i zabrałam swoją torebkę, gdzie miałam klucze i telefon.
-A ubrania? – Wstał i poszedł do sypialni, gdzie spojrzał na moje porozrzucane ubrania.
-Co ubrania? Niech leżą – ruszyłam do drzwi i nagle przystanęłam. – Tylko jest problem.
-Jaki? – Pojawił się za mną. Spojrzałam na swoje bose stopy.
-Nie pójdę w szpilkach do takiego stroju – mruknęłam.
-Dobra. Wskakuj – odwrócił się plecami, a ja błyskawicznie znalazłam się na jego plecach. Otworzył drzwi i stanęliśmy twarzą w twarz z jakąś kobietą i… Yuli. Momentalnie skojarzyłam fakty. Jak mogłam zapomnieć, że Sergio mówił mi, że do Madrytu wybiera się jego mama i Yuli? Jak?!
-Dzień dobry – powiedziała grobowym tonem pani Rosario Madrazo, a mnie serce podeszło do gardła.
-Teraz idziemy do Canalesa? – Morata wziął mnie pod rękę, gdy maszerowaliśmy chodnikiem do jego samochodu.
-Owszem. Nie martw się. Sergio nie będzie zły, że u niego posiedzimy – machnęłam torebką o mały włos nie trafiając dziewczyny, która wyszła zza rogu. – Sorki – uśmiechnęłam się przepraszająco.
-Nic nie… Ana! – Powitała mnie Cristina. Uważnie zlustrowała mnie spojrzeniem. Wyglądam o niebo lepiej niż kilka godzin temu. Do tego miałam u boku przystojnego chłopaka. Nie zaprzeczę, że Alvaro jest ładny. Wysoki, o brązowych włosach i przepięknych czekoladowych oczach. Zdawałam sobie z sprawę z tego co stoi obok mnie i trzyma pod rękę. Kto wie jakby to było, gdyby Canales nie przeszedł do Realu? Jednak jak to on mówi, Bóg ma wobec każdego swój plan.
-Cześć, jestem Alvaro – wyciągnął rękę i podał ją dziewczynie. Niestety ja opierałam swoją na jego lewej.
-Cristina – uścisnęła ją. – A taka byłaś dziś wiarygodna – zwróciła się do mnie.
-Masz jakiś problem? – Syknęłam. Podnosi mi ciśnienie, szmata.
-Ja? To nie ja odbijam chłopaków, których potem zostawiam na lodzie! – Burknęła. Zagotowało się we mnie. Morata jednak należał do piłkarzy, którzy poznali mój temperament. Objął mnie w pasie, splatając ręce na moim brzuchu.
-Miło było cię poznać, ale musimy już iść. – Z łatwością mnie podniósł, minął Cristinę i poszedł dalej.
-Puść mnie, ty pawianie jeden! – Warknęłam. – Będę mieć siniaki na brzuchu! Z tego się w życiu nie wytłumaczę Canalesowi!
-A z tego, że jego była wzięła nas za parę to się wytłumaczysz? – Postawił mnie przy samochodzie i wsiedliśmy do środka.
-Nie wiem! Co za bura kurwa! – Uderzyłam pięścią w deskę rozdzielczą.
-Wal dalej to może poduszka się otworzy – mruknął i powoli ruszył.
-Chce do Sergio – wyszeptałam. – Mam już dość tego wszystkiego – położyłam głowę na kolanach.
-Ana… – Alvaro zatrzymał samochód i przyciągnął mnie do siebie. – Nie płacz… – uspokajająco głaskał mnie po plecach. Wdychałam jego zapach i chciało mi się jeszcze bardziej wyć. Nie pachniał tak jak chciałam i nie miał takich mięśni jak trzeba. – Za kilka dni się z nim zobaczysz.
-On jedzie potem do Meksyku – szepnęłam.
-Chcesz jechać ze mną na wakacje? Będzie moja dziewczyna i jakieś jej koleżanki.
-Morata, ty masz dziewczynę? – Spojrzałam na niego załzawionymi oczami.
-Oczywiście – roześmiał się i wziął chusteczkę. Wytarł moje łzy i uśmiechnął się delikatnie. – Ups… – Szepnął i spojrzał na coś za szybą.
-Cristina? – Upewniłam się. Pokiwał głową. – Przedstawienie czas zacząć. Gramy – objęłam go za szyję i mocniej przytuliłam. – Udawaj, że mnie całujesz, Morata! Ogarnij się!
-Będziesz mieć przesrane! – Wyszeptał w mój policzek.
-Nie sądzę. Sergio mi ufa, a Cristina to tylko pomylona wariatka. Teraz się odsuń i jedź – odepchnęłam go od siebie. Ruszył, ale nadal uśmiechał się pod nosem.
-Jak mi sprowadzisz Ines na złą drogę to nie przeżyjesz – zachichotał.
-Morata… – westchnęłam – Ona musi mieć coś z głową, że cię chciała. A jak ma, to ja jej nic nie zrobię – rozłożyłam ręce. – Egzemplarz, którego nie da się podrasować.
-Nie doceniałem Canalesa. Jest święty, że z tobą wytrzymuje.
-A jego łóżko jest niezniszczalne, że jeszcze się nie załamało – dodałam z błyskiem w oku. Alvaro roześmiał się wesoło, a ja mu zawtórowałam.
-Może go oświeć z Cristiną?
-Po chuj? – Podrapałam się po głowie.
-Żeby potem nie był zły?
-A gdzie on ma ją niby spotkać, co? – Prychnęłam. – Jak mnie ta pizda podenerwuje jeszcze trochę to zniknie z powierzchni ziemi, szybciej niż zdąży mu naskarżyć.
Po dotarciu do mieszkania Sergio od razu się przebrałam. Wystroiłam się w ciuchy mojego Ciastka, które niestety pachniały proszkiem do prania i płynem do płukania, a nie nim.
Usiadłam obok Alvaro na podłodze i chwyciłam joystick.
-Jesteś fajny – powiedziałam, gdy Rooney’em wpakowałam gola do jego bramki. Biedny Pepe Reina nie zdążył obronić.
-Mogę powiedzieć to samo. Źle zaczęliśmy – uśmiechnął się delikatnie.
-Fatalnie – pokiwałam głową. – Wśród tej bandy piłkarzy, których uwielbiam jesteś w ekskluzywnej grupie moich przyjaciół – szturchnęłam go łokciem w żebra.
-A kto mi towarzyszy? – Teraz to on wpakował piłkę w moją bramkę! Biedny van Der Sar nie doleciał, a Kuyt trafił prosto do celu. Graliśmy Liverpool kontra Manchester United. Ja naturalnie byłam MU.
-Iker to dla mnie coś między ojcem, bratem i przyjacielem. Nando i Villa to wiesz… – westchnęłam. – Chuj wie co to. Cristiano potrafi mnie szybko ubrać i zaleczyć moje malinki. Do tego wytrwale swatał mnie z Sergio. Marcelo, Pepe i Hugian to stara warta. Znali mnie odkąd pojawili się w Realu. Marcos to mój były chłopak, przyjaciel chyba też, ale czasem się w tym gubię. Fabregas to stary ziom, ale mnie wkurwia tym zamiłowaniem Barcelony. Za to Karim jest na pewno moim przyjacielem. Pocieszy mnie jak trzeba, zjedzie, gdy zechce.
-A ja? – Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
-A ty mnie rozumiesz – szepnęłam. – Jesteś, gdy mi się nudzi, gdy świat się wali. Dzięki.
-Nie ma za co złośniku – puścił mi oczko. – Graj, bo van Der Sar przysnął – wskazał telewizor.
Obudziłam się rano na łóżku Canalesa. O ile pamiętam oczy mi się zaczęły zamykać, gdy graliśmy półfinał Ligi Mistrzów. Opierałam już głowę na ławie.
Zwlekłam się z łóżka i powędrowałam do kuchni. Przy stole siedział Alvaro i czytał gazetę. Obok niego stały dwa kubki z gorącą herbatą i talerz kanapek.
-Cześć – uśmiechnął się i przewrócił stronę. – Jak się spało?
-Miałam wrażenie, że Sergio jest obok, ale nie mogłam go dotknąć – ziewnęłam. – Dziś czwartek… – spojrzałam na kalendarz na ścianie. – Już jutro lecę do Santander.
-A wracasz?
-W niedzielę wieczorem – wzięłam jedną kanapkę. Wyglądała apetycznie. Świeży chlebek, szyneczka, ser i pomidor.
-Moje wakacje, które ci proponowałem zaczynają się koło trzynastego czerwca. To poniedziałek.
-Wchodzę – pokiwałam głową. – Lepsze to niż wpatrywanie się w kochających się Casillasów, Villów czy Torresów.
-Wolisz kochających się Moratów? – Zaśmiał się. Zamarłam.
-Wiesz, może zostanę sama w domu Casillasa. Jak się nie zgodzi przeprowadzę się tu – zdecydowałam szybko.
-Spoko, żartowałem. Będziemy całą paczką.
-Dobra, ale teraz zawieź mnie do domu – wstałam i zabrałam swoją torebkę, gdzie miałam klucze i telefon.
-A ubrania? – Wstał i poszedł do sypialni, gdzie spojrzał na moje porozrzucane ubrania.
-Co ubrania? Niech leżą – ruszyłam do drzwi i nagle przystanęłam. – Tylko jest problem.
-Jaki? – Pojawił się za mną. Spojrzałam na swoje bose stopy.
-Nie pójdę w szpilkach do takiego stroju – mruknęłam.
-Dobra. Wskakuj – odwrócił się plecami, a ja błyskawicznie znalazłam się na jego plecach. Otworzył drzwi i stanęliśmy twarzą w twarz z jakąś kobietą i… Yuli. Momentalnie skojarzyłam fakty. Jak mogłam zapomnieć, że Sergio mówił mi, że do Madrytu wybiera się jego mama i Yuli? Jak?!
-Dzień dobry – powiedziała grobowym tonem pani Rosario Madrazo, a mnie serce podeszło do gardła.
59. Pusty Madryt.
Wzięłam głęboki oddech i odebrałam. Weź tu człowieku wytłumacz takiemu debilowi, że serial to fikcja.
~Annabelle, nie uwierzysz! Chuck Bass chciał skrzywdzić moją Lei! Obejrzałem wszystko i już wiem! - Krzyknął. – Sądzisz, że jest miłością jego życia?
-Wiesz, co ja sądzę? – Spojrzałam na Leighton, która nic nie rozumiała z naszej rozmowy. – Że jesteś zryty do kwadratu! Villa, ty ogrze jebany, to jest film! Fikcja! Jakiś zjarany i nie doruchany scenarzysta wymyślił coś takiego, a ty w to wierzysz! Ile ty masz lat, co? – Warknęłam.
~Fikcja?
-Tak, ośle! Fikcja! Nie ma żadnej Blair Waldorf! Jest tylko Leighton Meester, którą posuwasz! To jest aktorka tak jak ty jesteś piłkarzem! To jej praca! Wiem, że twój mózg może tego nie pojąć, ale poproś Zaidkę albo Pati o wytłumaczenie ci tego.
~Kamień z serca! - Zaśmiał się. - Bałem się, że Lei może być w ciąży z księciem!
Boże! Ręce mi opadają na tego idiotę.
-Jakbyś się postarał to mogłaby być z tobą. Chcesz synka, co?
~Chcę, ale znamy się tak krótko.
-Mam sprawić, żebyś ją zapłodnił?! Już cię wyswataliśmy z Torresem. Uważaj, bo on naprawdę użyczy ci swojej spermy.
~Nigdy! Nie chcę piegowatych dzieci z dziwnym pociągiem do malowania włosów na blond! - Wrzasnął.
-To się ogarnij – rozłączyłam się i założyłam nogi na ławę. – To co tam? – Zwróciłam się do Lei po angielsku.
-Wytłumaczyłaś mu? – Spojrzała na mnie wyczekująco. Patrząc tak w jej brązowe oczęta doszłam po raz kolejny do wniosku, że wolę mojego Canalesa. Nie myli filmów z rzeczywistością jak Villa, nie maluje włosów jak Torres, nie ma dziwnych zamiłowań modowych jak Iker, nie próbuje mi pyskować jak Karim i nie chce się mną „opiekować” jak Ronaldo. Tak, zdecydowanie wolę mojego Sergio, który robi mi boskie masaże, narzeka na moje obcasy, całuje najlepiej na świecie i jak nikt podnosi mi ciśnienie.
-Villi nie da się nic wytłumaczyć. Villa zjadł wszystkie rozumy. Zaida z nim pogada – uśmiechnęłam się.
-Zaidka ma pięć lat.
-Pięć i pół, a to prawie sześć. Doskonale zna swojego ojca, który zrobi dla niej wszystko – ziewnęłam. – Lei, nie dygaj!
-O, cześć! – Do saloniku weszła Sara. – Ana, ogarnij tu – spojrzała na bałagan wokół. – Chodź Lei, zrobię ci herbatę, co? – Uśmiechnęła się.
-Chętnie. Musimy pogadać o piłkarzach – wstała.
-Ana – mruknęła Sara i poszły do kuchni. Poczułam się jak za dawnych lat. Mama zawsze kazała mi sprzątać bałagan, który po sobie zostawiałam.
W środę po szkole pędziłam przez Madryt. Na ramieniu zwisała mi szara torba, w prawej ręce trzymałam kluczyki do samochodu, a w lewej telefon. Usiłowałam napisać do Torresa, ale nie mogłam się skupić.
Nagle na kogoś wpadłam. To było do przewidzenia przecież.
-Soreczki – mruknęłam i spojrzałam na dziewczynę przed sobą. Kusa spódniczka, bluzka z falbankami i do tego cudowne balerinki. Spodobałby mi się ten strój… Gdyby nie to, że przede mną znajdował się nie kto inny jak canalesowa Cristina Llorens.
-Cześć – burknęła i dokładnie zlustrowała mnie spojrzeniem. Dobra! Zakosiłam Sergio bluzkę, która teraz prezentowała się pod rozsuniętą bluzą. Miałam na sobie dresik. Wyskoczyłam na miasto tylko na chwilę. Miałam kupić sobie coś do jedzenia i wysłać Ikerowi jego szczęśliwe buty, bez których nie mógł trenować. No cyrk.
-Co u Sergio? – Spytała. Poprawka. Cyrk będzie dopiero teraz. Nie ma obok mnie Canalesa, który wyczuwa, gdy chce coś odwalić.
-A skąd mam wiedzieć? Śledzę każdy jego ruch? Może je? Może śpi? Albo coś innego? – Warknęłam.
-Nie jesteście razem? – Zdziwiła się.
-A nie przyszło ci do głowy, że cię zostawił, bo miał cię dość? – Wzięłam się pod boki.
-Nie. Sergio przy tobie stracił rozum. Mnie nigdy nie dał swojego samochodu. – Spojrzała na stojące niedaleko Audi. – Ana, wyluzuj. Masz co chciałaś. Zazdroszczę, ale nic już nie poradzę – wzruszyła ramionami. – Możesz być spokojna, bo nie ma dużo takich facetów jak Sergio. Nie zdradza, nie kłamie i nie opuszcza. To co stało się z naszym związkiem to moja wina – westchnęła. – Miałam milion spraw ważniejszych niż on. Piłka nożna mnie nie interesuje i nie przepadam za piłkarzami. Ty masz wszystko czego on potrzebuje – uśmiechnęła się.
W pierwszym odruchu chciałam ją przytulić i pocieszyć. Cierpiała przeze mnie. Potem się jednak opanowałam. Canales wiele mi wybaczy, ale nie przyjaźni z jego byłą!
-Przepraszam za wszystko – powiedziałam szczerze. – Nie sądziłam, że tak to się wszystko potoczy. Miliard razy obiecywałam sobie, że się będę z nim tylko przyjaźnić, że go nie dotknę, że napyskuję, będę wredna… Nie dało rady.
-To już za nami. Teraz jadę na wakacje ze starymi przyjaciółmi. Odpocznę i zapomnę. Cześć! – Pomachała mi i odeszła.
Ech, jestem wredną szmatą.
Madryt bez piłkarzy był pusty i bezbarwny. Nie sądziłam, że w ciągu kilku tygodni się tak od nich uzależnię. Brakowało mi Sergio. Każda część mojego ciała chciała jego dotyku, uśmiechu, głosu… JEGO!
Ponad to brakowało mi wrzasków Marcelo (nie sądziłam, że kiedyś to powiem). Tęskniłam za pyskowaniem Karima, rozmowami z Ikerem, uśmiechem Pepe, czy pijackim bełkotem Higuaina.
O matko! Nawet Moraty mi brakowało. Tylko z tego co pamiętam on miał zgrupowanie w Madrycie.
Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do niego.
~Boże! Co się stało? Podpalili Bernabeu? Canales miał wypadek? – Powitał mnie niby przerażony, ale wyczułam kpinę.
-Ocipiałeś? Wypluj te słowa!
~Dzwonisz do mnie. To jakiś cud?
-Dzień Dziecka, Alvarku! Co robisz?
~Alvarku? – Szepnął. Oczami wyobraźni widziałam jak się wzdryga.
-Nudzi mi się. Nikogo nie ma!
~Masz więcej szczęścia niż rozumu. Też się nudzę.
-To się nazywa kobieca intuicja! Ty byś nie wpadł na to, żeby do mnie zadzwonić! Bo po co? Niech sobie gnije w samotności!
~Kino, PlayStation czy kolacja?
-Kolacja? – Teraz to ja się wzdrygnęłam.
~Żarcie – poprawił się.
-To tak… – podrapałam się palcem po brodzie. – Przyjedziesz po mnie o… – spojrzałam na zegarek nad kominkiem. – O osiemnastej. Pójdziemy do kina, a potem coś zjeść. Na koniec pogramy u mnie na PlayStation. Chociaż nie! Pojedziemy do Canalesa. Będę się mogła drzeć ile chce.
~I bić mnie bez zahamowań – wtrącił.
-O, to, to! – Zachichotałam. – To czekam. A, Alvaro! – Przypomniałam sobie. – Ubierz się jak człowiek, bo do ludzi idziemy – dokończyłam złośliwie i się rozłączyłam.
~Annabelle, nie uwierzysz! Chuck Bass chciał skrzywdzić moją Lei! Obejrzałem wszystko i już wiem! - Krzyknął. – Sądzisz, że jest miłością jego życia?
-Wiesz, co ja sądzę? – Spojrzałam na Leighton, która nic nie rozumiała z naszej rozmowy. – Że jesteś zryty do kwadratu! Villa, ty ogrze jebany, to jest film! Fikcja! Jakiś zjarany i nie doruchany scenarzysta wymyślił coś takiego, a ty w to wierzysz! Ile ty masz lat, co? – Warknęłam.
~Fikcja?
-Tak, ośle! Fikcja! Nie ma żadnej Blair Waldorf! Jest tylko Leighton Meester, którą posuwasz! To jest aktorka tak jak ty jesteś piłkarzem! To jej praca! Wiem, że twój mózg może tego nie pojąć, ale poproś Zaidkę albo Pati o wytłumaczenie ci tego.
~Kamień z serca! - Zaśmiał się. - Bałem się, że Lei może być w ciąży z księciem!
Boże! Ręce mi opadają na tego idiotę.
-Jakbyś się postarał to mogłaby być z tobą. Chcesz synka, co?
~Chcę, ale znamy się tak krótko.
-Mam sprawić, żebyś ją zapłodnił?! Już cię wyswataliśmy z Torresem. Uważaj, bo on naprawdę użyczy ci swojej spermy.
~Nigdy! Nie chcę piegowatych dzieci z dziwnym pociągiem do malowania włosów na blond! - Wrzasnął.
-To się ogarnij – rozłączyłam się i założyłam nogi na ławę. – To co tam? – Zwróciłam się do Lei po angielsku.
-Wytłumaczyłaś mu? – Spojrzała na mnie wyczekująco. Patrząc tak w jej brązowe oczęta doszłam po raz kolejny do wniosku, że wolę mojego Canalesa. Nie myli filmów z rzeczywistością jak Villa, nie maluje włosów jak Torres, nie ma dziwnych zamiłowań modowych jak Iker, nie próbuje mi pyskować jak Karim i nie chce się mną „opiekować” jak Ronaldo. Tak, zdecydowanie wolę mojego Sergio, który robi mi boskie masaże, narzeka na moje obcasy, całuje najlepiej na świecie i jak nikt podnosi mi ciśnienie.
-Villi nie da się nic wytłumaczyć. Villa zjadł wszystkie rozumy. Zaida z nim pogada – uśmiechnęłam się.
-Zaidka ma pięć lat.
-Pięć i pół, a to prawie sześć. Doskonale zna swojego ojca, który zrobi dla niej wszystko – ziewnęłam. – Lei, nie dygaj!
-O, cześć! – Do saloniku weszła Sara. – Ana, ogarnij tu – spojrzała na bałagan wokół. – Chodź Lei, zrobię ci herbatę, co? – Uśmiechnęła się.
-Chętnie. Musimy pogadać o piłkarzach – wstała.
-Ana – mruknęła Sara i poszły do kuchni. Poczułam się jak za dawnych lat. Mama zawsze kazała mi sprzątać bałagan, który po sobie zostawiałam.
W środę po szkole pędziłam przez Madryt. Na ramieniu zwisała mi szara torba, w prawej ręce trzymałam kluczyki do samochodu, a w lewej telefon. Usiłowałam napisać do Torresa, ale nie mogłam się skupić.
Nagle na kogoś wpadłam. To było do przewidzenia przecież.
-Soreczki – mruknęłam i spojrzałam na dziewczynę przed sobą. Kusa spódniczka, bluzka z falbankami i do tego cudowne balerinki. Spodobałby mi się ten strój… Gdyby nie to, że przede mną znajdował się nie kto inny jak canalesowa Cristina Llorens.
-Cześć – burknęła i dokładnie zlustrowała mnie spojrzeniem. Dobra! Zakosiłam Sergio bluzkę, która teraz prezentowała się pod rozsuniętą bluzą. Miałam na sobie dresik. Wyskoczyłam na miasto tylko na chwilę. Miałam kupić sobie coś do jedzenia i wysłać Ikerowi jego szczęśliwe buty, bez których nie mógł trenować. No cyrk.
-Co u Sergio? – Spytała. Poprawka. Cyrk będzie dopiero teraz. Nie ma obok mnie Canalesa, który wyczuwa, gdy chce coś odwalić.
-A skąd mam wiedzieć? Śledzę każdy jego ruch? Może je? Może śpi? Albo coś innego? – Warknęłam.
-Nie jesteście razem? – Zdziwiła się.
-A nie przyszło ci do głowy, że cię zostawił, bo miał cię dość? – Wzięłam się pod boki.
-Nie. Sergio przy tobie stracił rozum. Mnie nigdy nie dał swojego samochodu. – Spojrzała na stojące niedaleko Audi. – Ana, wyluzuj. Masz co chciałaś. Zazdroszczę, ale nic już nie poradzę – wzruszyła ramionami. – Możesz być spokojna, bo nie ma dużo takich facetów jak Sergio. Nie zdradza, nie kłamie i nie opuszcza. To co stało się z naszym związkiem to moja wina – westchnęła. – Miałam milion spraw ważniejszych niż on. Piłka nożna mnie nie interesuje i nie przepadam za piłkarzami. Ty masz wszystko czego on potrzebuje – uśmiechnęła się.
W pierwszym odruchu chciałam ją przytulić i pocieszyć. Cierpiała przeze mnie. Potem się jednak opanowałam. Canales wiele mi wybaczy, ale nie przyjaźni z jego byłą!
-Przepraszam za wszystko – powiedziałam szczerze. – Nie sądziłam, że tak to się wszystko potoczy. Miliard razy obiecywałam sobie, że się będę z nim tylko przyjaźnić, że go nie dotknę, że napyskuję, będę wredna… Nie dało rady.
-To już za nami. Teraz jadę na wakacje ze starymi przyjaciółmi. Odpocznę i zapomnę. Cześć! – Pomachała mi i odeszła.
Ech, jestem wredną szmatą.
Madryt bez piłkarzy był pusty i bezbarwny. Nie sądziłam, że w ciągu kilku tygodni się tak od nich uzależnię. Brakowało mi Sergio. Każda część mojego ciała chciała jego dotyku, uśmiechu, głosu… JEGO!
Ponad to brakowało mi wrzasków Marcelo (nie sądziłam, że kiedyś to powiem). Tęskniłam za pyskowaniem Karima, rozmowami z Ikerem, uśmiechem Pepe, czy pijackim bełkotem Higuaina.
O matko! Nawet Moraty mi brakowało. Tylko z tego co pamiętam on miał zgrupowanie w Madrycie.
Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do niego.
~Boże! Co się stało? Podpalili Bernabeu? Canales miał wypadek? – Powitał mnie niby przerażony, ale wyczułam kpinę.
-Ocipiałeś? Wypluj te słowa!
~Dzwonisz do mnie. To jakiś cud?
-Dzień Dziecka, Alvarku! Co robisz?
~Alvarku? – Szepnął. Oczami wyobraźni widziałam jak się wzdryga.
-Nudzi mi się. Nikogo nie ma!
~Masz więcej szczęścia niż rozumu. Też się nudzę.
-To się nazywa kobieca intuicja! Ty byś nie wpadł na to, żeby do mnie zadzwonić! Bo po co? Niech sobie gnije w samotności!
~Kino, PlayStation czy kolacja?
-Kolacja? – Teraz to ja się wzdrygnęłam.
~Żarcie – poprawił się.
-To tak… – podrapałam się palcem po brodzie. – Przyjedziesz po mnie o… – spojrzałam na zegarek nad kominkiem. – O osiemnastej. Pójdziemy do kina, a potem coś zjeść. Na koniec pogramy u mnie na PlayStation. Chociaż nie! Pojedziemy do Canalesa. Będę się mogła drzeć ile chce.
~I bić mnie bez zahamowań – wtrącił.
-O, to, to! – Zachichotałam. – To czekam. A, Alvaro! – Przypomniałam sobie. – Ubierz się jak człowiek, bo do ludzi idziemy – dokończyłam złośliwie i się rozłączyłam.
58. Wartość sentymentalna.
Leżałam na łóżku i
próbowałam się uczyć z hiszpańskiego. Odkąd wczoraj wróciłam z Londynu
nie myślę o niczym tylko o Canalesie. Chciałam się do niego przytulić i
zapomnieć o wszystkim. Przez tydzień miałam mieć maturę. Nie bałam się,
ale denerwowałam. Potem miałam napisać jeszcze kilka sprawdzianów i koło
dziesiątego czerwca miałam być wolna.
Nudziło mi się potwornie, ale dzięki Bogu zadzwonił mój telefon!
-Słucham? – Odebrałam, nie patrząc na wyświetlacz.
~Ana… – Mruknął niewyraźnie mój ukochany głos.
-Co zrobiłeś? – Warknęłam.
~Nic - szepnął.
-Canales, do kurwy! – usiadłam szybko. – Chcesz mnie zdenerwować? O, wybacz! Już to zrobiłeś!
~Skoro i tak już się zbulwersowałaś to powiem ci od razu. Chce lecieć z kumplami na wakacje do Meksyku, po weselu – powiedział, a ze mnie opadło napięcie.
-I już?
~A co chcesz jeszcze?
-Myślałam, że to coś poważnego. Co ja mam do twoich wakacji? Będę wolna dopiero za dwa tygodnie. Rób sobie co chcesz. Nie trzymam cię na smyczy – opadłam na łóżku.
~Nie chciałabyś lecieć ze mną?
-Najchętniej to bym od ciebie nie odchodziła, ale nie możemy tak ciągle być przy sobie. Przecież nie popadnę w depresję, że polecisz z kumplami na wakacje – westchnęłam. – Poza tym ty masz swoich znajomych, a ja swoich. Nie musimy być jak papużki-nierozłączki.
~Naprawdę taka dziewczyna jak ty to skarb - roześmiał się. - Tęsknisz za mną troszkę?
-Przez ciebie się na niczym nie mogę skupić! – Fuknęłam. – Sara cztery razy kazała mi wyrzucić śmieci, aż sama je wyniosła. Nie kontaktuję.
~Kocham cię. Przyleciałbym, ale masz maturę, a ja obiecałam Giane, że będę pilnował Pablo. Ona, mama i Yuli codziennie pomagają przy weselu. Jak zaproponowałem wynajęcie cateringu to mało mnie nie zadziobały – zaśmiał się.
-Tak mi się chce do ciebie – jęknęłam.
~Ana, to tylko kilka dni. Damy radę.
-Kilka dni – prychnęłam. – Dociągnę ten tydzień, potem wesele, a zaraz ty lecisz na drugi koniec świata. Chyba udam się wtedy do Manchesteru.
~Bliźniaków nie będzie. Nani może, ale wątpię. To po co tam chcesz lecieć? - Zdziwił się.
-Ferguson zaproponował mi współpracę. Miałabym uczyć nowych zawodników angielskiego.
~Chciałabyś zostać w Manchesterze? – Spytał cicho.
-Chcę być tylko przy tobie – powiedziałam pewnie.
~Ja zostaję w Hiszpanii. Mój ojciec jest na Bernabeu i prowadzi na ten temat rozmowy. Wiesz, to mój agent.
-Wiem przecież. Muszę kończyć – spojrzałam na zegarek. – Kocham cię, pa! – Rozłączyłam się. Ojciec na Bernabeu, tak?
We wtorek po szkole powędrowałam się na stadion. Wystrojona byłam na galowo, ale weszłam bez najmniejszego problemu. Udałam się wprost do gabinetów zarządu. Bez ceregieli weszłam do sali konferencyjnej. Zgromadzeni w niej mężczyźni akurat zbierali swoje papiery.
-Dzień dobry – przywitałam się słodko.
-Cześć, Annabelle – uśmiechnął się do mnie Mourinho. – Co cię sprowadza?
-A tak wpadłam zobaczyć co słychać. Nudno tu bez piłkarzy – wzruszyłam ramionami. – Chciałam pooddychać realowym powietrzem – uśmiechnęłam się szeroko.
-Poznaj proszę Santosa Canalesa – przedstawił mnie mężczyźnie obok. – To Ana Rodriguez. Muszę państwo na chwilę przeprosić – mruknął i wyszedł.
-Jest pan ojcem Sergio? – Spytałam.
-Tak – pokiwał głową i ujął moją dłoń. W prawej trzymałam torebkę. – Miło mi poznać – ucałował ją i spojrzał uważnie na pierścionek. – Twoje pełne imię to Ana?
-Nie, proszę pana – pokręciłam głową – Annabelle, a o co chodzi? – Zdziwiłam się.
-Znasz mojego syna? – Spojrzał na mnie uważnie.
-Tak – zaczerwieniłam się lekko.
-Nie spodziewałam się, że zobaczę ten pierścionek na ręku innej kobiety – puścił moją dłoń.
-Dlaczego? – Zdziwiłam się szczerze.
-Moja żona dostała go na swoje osiemnaste urodziny od swojej matki, która dostała go od swojego męża – wyjaśnił, a ja z wrażenia aż usiadłam.
-Dlaczego Sergio dał mi coś tak cennego? – Wyszeptałam zszokowana.
-Sama pomyśl dlaczego – usiadł na fotelu obok i uśmiechnął się ciepło. – Gdy poznałem moją Rosario dałem jej piękny wisiorek z kamieniem w kolorze moich oczu. Powiesiła go obok zawieszki którą dostała od rodziców.
-Tej? – Wyjęłam spod bluzki prezent od Sergio.
-Czy mogę cię nazywać moją synową? – Zaśmiał się.
-Wiedziałam, że to jest dużo warte, ale nie spodziewałam się, że ma AŻ taką wartość – westchnęłam.
-Sergio podobnie jak jego matka nie jest zbyt wylewny w okazywaniu uczuć i rzadko mówi o tym co czuje – mruknął.
-Często słyszę, że mnie kocha – szepnęłam z uśmiechem. – Jest pan jego agentem? – Przypomniałam sobie nagle.
-Owszem – pokiwał głową.
-Niech pan załatwi dla niego jak najlepszy kontrakt. On musi zostać w Hiszpanii, bo musi grać! Real na niego czeka, ale niech się rozwinie! Tu jest za dużo gwiazd i za mało miejsca dla niego! Błagam niech pan mu pomoże! – Wyszeptałam.
-Pomogę – poklepał mnie po ręku. – Też chcę dla niego jak najlepiej.
-Jestem! – Do sali wpadł Mou. – Przepraszam.
-To już pójdę – wstałam. – Miło było pana spotkać. Do zobaczenia w Santander – uścisnęłam dłoń pana Canalesa i wyszłam.
Wieczorem na kanapie i oglądałam telewizor. Reszty rodziny nie było. Iker wywalił już na zgrupowanie.
Gdy zadzwonił dzwonek wsunęłam na nogi japonki i podreptałam do drzwi. Nie przejmowałam się, że spodenki spadają mi z tyłka, a bluza wisi tylko na jednym ramieniu.
-No? – Otworzyłam drzwi, a na progu zobaczyłam uśmiechniętą Leighton. Wyszłam z domu i rozejrzałam się po okolicy. Nawet kucnęłam, żeby zobaczyć czy pod krzakami nic się nie czai. – Gdzie Villa? – Spytałam.
-Na zgrupowaniu. Nie wie, że tu jestem. Musisz mi pomóc!
-Ja? – Zdziwiłam się i weszłyśmy do środka. Dałam jej szklankę soku i usiadłyśmy na kanapie w saloniku.
-Znasz Davida bardzo długo i wiesz jak go podjeść, przetłumaczyć mu co trzeba – odstawiła szklankę na ławę i zaczęła wyłamywać palce.
-Znowu mu odjebało? – Ziewnęłam. – Czemu? – Usiadłam wygodnie.
-Pokazałam mu kilka odcinków Plotkary, ale specjalnie nie przykładałam wagi do tego, co to za odcinki. To był mój błąd – westchnęła.
-Nie spodobało mu się? Villa uwielbia seriale i bajki – mruknęłam.
-Znienawidził Chucka i Nate’a – wyszeptała. – Miałam mu przedstawić Eda i Chace’a, ale teraz to chyba sobie odpuszczę.
-Fiu, fiu… – zagwizdałam przypominając sobie fabułę Plotkary. – A księcia nie chcę zajebać?
-Nie, uważa, że książę to dobry materiał na męża. Musisz mu wytłumaczyć, że to tylko fikcja i nie istnieje żadna Blair Waldorf!
-To jest popierdoleniec jebany. Mówiłam, że piłka zniszczy mu mózg, mówiłam… – mamrotałam, gdy szukałam telefonu. Nieoczekiwanie sam się odezwał pod pudełkiem po pizzy. Na ekraniku pojawiła się krzywa morda i podpis „El Guaje ”
No to zaczynamy panie Villa.
Nudziło mi się potwornie, ale dzięki Bogu zadzwonił mój telefon!
-Słucham? – Odebrałam, nie patrząc na wyświetlacz.
~Ana… – Mruknął niewyraźnie mój ukochany głos.
-Co zrobiłeś? – Warknęłam.
~Nic - szepnął.
-Canales, do kurwy! – usiadłam szybko. – Chcesz mnie zdenerwować? O, wybacz! Już to zrobiłeś!
~Skoro i tak już się zbulwersowałaś to powiem ci od razu. Chce lecieć z kumplami na wakacje do Meksyku, po weselu – powiedział, a ze mnie opadło napięcie.
-I już?
~A co chcesz jeszcze?
-Myślałam, że to coś poważnego. Co ja mam do twoich wakacji? Będę wolna dopiero za dwa tygodnie. Rób sobie co chcesz. Nie trzymam cię na smyczy – opadłam na łóżku.
~Nie chciałabyś lecieć ze mną?
-Najchętniej to bym od ciebie nie odchodziła, ale nie możemy tak ciągle być przy sobie. Przecież nie popadnę w depresję, że polecisz z kumplami na wakacje – westchnęłam. – Poza tym ty masz swoich znajomych, a ja swoich. Nie musimy być jak papużki-nierozłączki.
~Naprawdę taka dziewczyna jak ty to skarb - roześmiał się. - Tęsknisz za mną troszkę?
-Przez ciebie się na niczym nie mogę skupić! – Fuknęłam. – Sara cztery razy kazała mi wyrzucić śmieci, aż sama je wyniosła. Nie kontaktuję.
~Kocham cię. Przyleciałbym, ale masz maturę, a ja obiecałam Giane, że będę pilnował Pablo. Ona, mama i Yuli codziennie pomagają przy weselu. Jak zaproponowałem wynajęcie cateringu to mało mnie nie zadziobały – zaśmiał się.
-Tak mi się chce do ciebie – jęknęłam.
~Ana, to tylko kilka dni. Damy radę.
-Kilka dni – prychnęłam. – Dociągnę ten tydzień, potem wesele, a zaraz ty lecisz na drugi koniec świata. Chyba udam się wtedy do Manchesteru.
~Bliźniaków nie będzie. Nani może, ale wątpię. To po co tam chcesz lecieć? - Zdziwił się.
-Ferguson zaproponował mi współpracę. Miałabym uczyć nowych zawodników angielskiego.
~Chciałabyś zostać w Manchesterze? – Spytał cicho.
-Chcę być tylko przy tobie – powiedziałam pewnie.
~Ja zostaję w Hiszpanii. Mój ojciec jest na Bernabeu i prowadzi na ten temat rozmowy. Wiesz, to mój agent.
-Wiem przecież. Muszę kończyć – spojrzałam na zegarek. – Kocham cię, pa! – Rozłączyłam się. Ojciec na Bernabeu, tak?
We wtorek po szkole powędrowałam się na stadion. Wystrojona byłam na galowo, ale weszłam bez najmniejszego problemu. Udałam się wprost do gabinetów zarządu. Bez ceregieli weszłam do sali konferencyjnej. Zgromadzeni w niej mężczyźni akurat zbierali swoje papiery.
-Dzień dobry – przywitałam się słodko.
-Cześć, Annabelle – uśmiechnął się do mnie Mourinho. – Co cię sprowadza?
-A tak wpadłam zobaczyć co słychać. Nudno tu bez piłkarzy – wzruszyłam ramionami. – Chciałam pooddychać realowym powietrzem – uśmiechnęłam się szeroko.
-Poznaj proszę Santosa Canalesa – przedstawił mnie mężczyźnie obok. – To Ana Rodriguez. Muszę państwo na chwilę przeprosić – mruknął i wyszedł.
-Jest pan ojcem Sergio? – Spytałam.
-Tak – pokiwał głową i ujął moją dłoń. W prawej trzymałam torebkę. – Miło mi poznać – ucałował ją i spojrzał uważnie na pierścionek. – Twoje pełne imię to Ana?
-Nie, proszę pana – pokręciłam głową – Annabelle, a o co chodzi? – Zdziwiłam się.
-Znasz mojego syna? – Spojrzał na mnie uważnie.
-Tak – zaczerwieniłam się lekko.
-Nie spodziewałam się, że zobaczę ten pierścionek na ręku innej kobiety – puścił moją dłoń.
-Dlaczego? – Zdziwiłam się szczerze.
-Moja żona dostała go na swoje osiemnaste urodziny od swojej matki, która dostała go od swojego męża – wyjaśnił, a ja z wrażenia aż usiadłam.
-Dlaczego Sergio dał mi coś tak cennego? – Wyszeptałam zszokowana.
-Sama pomyśl dlaczego – usiadł na fotelu obok i uśmiechnął się ciepło. – Gdy poznałem moją Rosario dałem jej piękny wisiorek z kamieniem w kolorze moich oczu. Powiesiła go obok zawieszki którą dostała od rodziców.
-Tej? – Wyjęłam spod bluzki prezent od Sergio.
-Czy mogę cię nazywać moją synową? – Zaśmiał się.
-Wiedziałam, że to jest dużo warte, ale nie spodziewałam się, że ma AŻ taką wartość – westchnęłam.
-Sergio podobnie jak jego matka nie jest zbyt wylewny w okazywaniu uczuć i rzadko mówi o tym co czuje – mruknął.
-Często słyszę, że mnie kocha – szepnęłam z uśmiechem. – Jest pan jego agentem? – Przypomniałam sobie nagle.
-Owszem – pokiwał głową.
-Niech pan załatwi dla niego jak najlepszy kontrakt. On musi zostać w Hiszpanii, bo musi grać! Real na niego czeka, ale niech się rozwinie! Tu jest za dużo gwiazd i za mało miejsca dla niego! Błagam niech pan mu pomoże! – Wyszeptałam.
-Pomogę – poklepał mnie po ręku. – Też chcę dla niego jak najlepiej.
-Jestem! – Do sali wpadł Mou. – Przepraszam.
-To już pójdę – wstałam. – Miło było pana spotkać. Do zobaczenia w Santander – uścisnęłam dłoń pana Canalesa i wyszłam.
Wieczorem na kanapie i oglądałam telewizor. Reszty rodziny nie było. Iker wywalił już na zgrupowanie.
Gdy zadzwonił dzwonek wsunęłam na nogi japonki i podreptałam do drzwi. Nie przejmowałam się, że spodenki spadają mi z tyłka, a bluza wisi tylko na jednym ramieniu.
-No? – Otworzyłam drzwi, a na progu zobaczyłam uśmiechniętą Leighton. Wyszłam z domu i rozejrzałam się po okolicy. Nawet kucnęłam, żeby zobaczyć czy pod krzakami nic się nie czai. – Gdzie Villa? – Spytałam.
-Na zgrupowaniu. Nie wie, że tu jestem. Musisz mi pomóc!
-Ja? – Zdziwiłam się i weszłyśmy do środka. Dałam jej szklankę soku i usiadłyśmy na kanapie w saloniku.
-Znasz Davida bardzo długo i wiesz jak go podjeść, przetłumaczyć mu co trzeba – odstawiła szklankę na ławę i zaczęła wyłamywać palce.
-Znowu mu odjebało? – Ziewnęłam. – Czemu? – Usiadłam wygodnie.
-Pokazałam mu kilka odcinków Plotkary, ale specjalnie nie przykładałam wagi do tego, co to za odcinki. To był mój błąd – westchnęła.
-Nie spodobało mu się? Villa uwielbia seriale i bajki – mruknęłam.
-Znienawidził Chucka i Nate’a – wyszeptała. – Miałam mu przedstawić Eda i Chace’a, ale teraz to chyba sobie odpuszczę.
-Fiu, fiu… – zagwizdałam przypominając sobie fabułę Plotkary. – A księcia nie chcę zajebać?
-Nie, uważa, że książę to dobry materiał na męża. Musisz mu wytłumaczyć, że to tylko fikcja i nie istnieje żadna Blair Waldorf!
-To jest popierdoleniec jebany. Mówiłam, że piłka zniszczy mu mózg, mówiłam… – mamrotałam, gdy szukałam telefonu. Nieoczekiwanie sam się odezwał pod pudełkiem po pizzy. Na ekraniku pojawiła się krzywa morda i podpis „El Guaje ”
No to zaczynamy panie Villa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)