W sobotni poranek usiadłam na dziobie jachtu, który wynajął Karim. Miałam na sobie jasny strój kąpielowy, pstrokate pareo i okulary przeciwsłoneczne.
Powiedzieć,
że wszystko się we mnie gotowało to jeszcze mało. Zabiję Canalesa jak
tylko pokaże mi się na oczy. Mógł mi powiedzieć, że Cristina z nimi
leci! Mógł! A tak? Zdenerwowałam się zupełnie niepotrzebnie. Ufam mu i
go kocham, wiem, że jakoś by to wytłumaczył. Teraz jednak nie ma zmiłuj.
Dostanie jak się patrzy! Za złapię za te blond kudły to nawet dobry
Boże nie pomoże!
-Masz! – Morata włożył mi na głowę kapelusz i usiadł obok mnie. – Jak humorek?
-Chcesz sprawdzić temperaturę wody? – warknęłam.
-Mała, wrzuć na luz. Są wakacje, czas relaksu. Nie myśl o Canalesie, bo się zmarszczek nabawisz ze zgryzoty – szturchnął mnie.
-Wisisz mi coś za ten język – mruknęłam i zanim się zorientował popchnęłam go i wpadł do wody.
-Ty! – krzyknął, gdy się wynurzył.
-Mnie
nie możesz wrzucić, bo nie umiem pływać! – Pokazałam mu język i
powędrowałam do środka. Karim leżał na kanapie i sączył drinka. Pablo
przeglądał jakiś przewodnik i coś notował.
-Weź mu coś powiedz, bo mu
odjebało – mruknął Francuz. – Chce zwiedzać! Jesteśmy na wakacjach, a
nie na wycieczce! – zirytował się.
-Niech sobie robi co chce – wzruszyłam ramionami. – Ja idę poszukać Torresa – zdecydowałam i poszłam się przebrać. Wygrzebałam
szorty, pomarańczową bluzkę i resztę stroju. Gotowa udałam się na wyspę
w poszukiwaniu mojej blondyneczki. Żaden Galaktyczny mi w tym nie
przeszkadzał.
Szłam sobie ulicą i pisałam wiadomość do Olalli, bo jej
ślubny nie raczył mi odpisać. Kolejny co mnie denerwuje. Czy te wakacje
upłynął mi na nerwach?
-Señorita! Panienka wybaczy, ale którędy na
Bernabeu? – zawołał ktoś za mną. Co? Jakiś idiota chyba. Odwróciłam się i
zamarłam. Wysoki facet stał za mną i szczerzył zęby w uśmiechu.
Pomalowane na blond włosy, lazurowe oczy i ręce pełne tatuaży.
-Guti! – zapiszczałam i rzuciłam mu się na szyję. Mój kochany Guti, moje szczęście, mój przyjaciel!
-Nie
poznałem cię najpierw. Myślę sobie ona czy nie? Zero sportowych
ciuchów, buciki na koturnie, torebeczka, nóżki jak modelki, ale mamrocze
coś po nosem i ta zacięta minka! Ach, Annabelle, ale pięknie wyrosłaś! –
Puścił mnie i okręcił wokół. – Śliczna kobietka się z ciebie zrobiła.
-Tak się cieszę, że cię widzę! – zaśmiałam się.
-Iker
mówił, że zmartwychwstałaś, ale ja niedobry nie miałem czasu wpaść –
pogłaskał mnie po policzku. – Reza wspominała, że jesteś jak nowa! Z kim
tu jesteś?
-Z Benzemą, Moratą i Sarabią. Teraz się wybieram do Torresa. Pójdziesz ze mną?
-Pewnie – pokiwał głową. – Trzeba zobaczyć starego ziomka.
W ten sposób na kilka dni zapomniałam, że chcę zgładzić swojego
chłopaka. Wieczorami zamiast iść na imprezę siadywałam z Gutim i
Torresem na molo i gadaliśmy bez końca. Wracałam na jacht nad ranem, gdy
Pablo wybierał się na jogging a Reza z Moratą wracali z jakiejś
imprezy. Dnie spędzałam na zabawach z Norą i Leo. Chyba, że Karim
obiecywał mi pokazanie delfinów na pełym morzu.
Canales wrócił w
środę. Od razu do mnie zadzwonił, ale nie odebrałam. Nawet wyłączyłam
telefon i powędrowałam do Villi i dziewczynek. Szanowny David przybył na
Ibizę z byłą żoną (błyskawicznie się rozwiedli!!!). Z tego co się
wywiedziałam to Lei miała dołączyć na dniach.
-Ciociu? – Zaida usiadła na moim brzuchu, gdy drzemałam pod parasolem.
-Zaidka, zlituj się – mruknęłam.
-Ana? – westchnęła.
-Tak
lepiej. Od razu widać, że inteligencji nie masz po ojcu – uśmiechnęłam
się wrednie. Pati, która siedziała obok, zachichotała.
-Popływasz ze mną? – zapytało dziecko. Spojrzałam na błyszczącą wodę i aż mi dreszcz przeszedł po plecach.
-Nie umiem – wzruszyłam ramionami.
-Chodź – Pati wzięła ją za rękę i poszła. Na moje nieszczęście przypałętał się Villa.
-Gościa masz – zakomunikował i usiadł obok mnie.
-David, ile tu jeszcze zostaniesz? – Rozsiadł się wygodnie i zamyślił.
-A który to dziś?
-Piętnasty czerwca dwa tysiące jedenasty rok! Środa! – syknęłam.
-A to nie wiem – wyszczerzył się radośnie. – Mała, co jest?
-Nic.
Wakacje – zamknęłam oczy, żeby nie wiedzieć jego zatroskanego wzroku.
Guti z Rezą wrócili do Madrytu, Torres też szykuje się do powrotu.
Benzema przebąkuje coś Mauritius, Morata i Sarabia też chcą wracać.
Przecież z Villą nie zostanę!
-A jak tam Canales? – zainteresował się.
-Żyje -burknęłam.
-Tylko?
-Nie! – zdenerwowałam się i wstałam. – Wyrosły mu skrzela i teraz jest rybą! – odparowałam i pomaszerowałam na nasz jacht.
Do Madrytu wróciliśmy w czwartek. Zastałam pusty dom, bo Casillasy
udały się do Ameryki Łacińskiej. Westchnęłam ciężko i opadłam na swoje
łóżko.
Obudziło mnie łaskotanie w policzek.
-Morata, spierdalaj bo
poskarżę się Rezie, że mnie molestujesz – wymamrotałam i odepchnęłam go.
Trafiłam w brzuch, ale to nie był brzuch Alvaro. Ten był twardszy i
znajomy… Gwałtownie otworzyłam oczy i zerwałam się z łóżka. Na kołdrze
siedział Canales!
-Co tu robisz? – warknęłam i oparłam się plecami o ścianę.
-Przyjechałem, bo nie odzywasz się od kilku dni – powiedział spokojnie.
-Nie odzywam się do oszukańców! – warknęłam. – Mam nadzieję, że dobrze bawiłeś się z Cristinką!
-A ty z Benzemką! – Podszedł do mnie i stanął niebezpiecznie blisko.
-Karim to tylko mój przyjaciel i doskonale o tym wiesz! Natomiast Cristina to twoja była!
-Tak? Widziałem zdjęcia robione przez paparazzi! Jak się trzymasz Benzemy na każdym kroku! – Zdenerwował się.
-Nie
miałam innego wyjścia, bo Morata i Sarabia chcieli mnie utopić, a jak
pamiętasz to się boję wody! – Krzyknęłam. – Nawet słowem nie
powiedziałeś, że jedziesz z byłą na wakacje! Ja ci mówiłam o piłkarzach!
Po co w ogóle zostawiłeś Crisitinę?! Ciągnie was do siebie, więc ja nie
zamierzam stawać na przeszkodzie waszemu szczęściu!
-Moim szczęściem
jesteś tylko ty! – Złapał mnie za ramiona. – Tylko ciebie kocham –
powiedział łagodnie. – Nie powiedziałem, bo sam nie wiedziałem. Aitor
nie pojechał, a ona wskoczyła na jego miejsce. Ana, nie okłamałbym cię –
pogłaskał mnie po policzku.
-Tak? A nawet słóweczka nie napisałeś, że tam jest! Palce by ci od tego nie odpadły! – warknęłam, ale go nie odepchnęłam.
-Nie
chciałem cię denerwować. Nic się między nami nie wydarzyło. Gadaliśmy i
zachowywaliśmy się nienagannie. Nawet jej dotknąłem! – Pokiwał gorliwie
głową.
-Spróbowałabyś to już dawno leżałbyś na trawniku, wcześniej zaliczając lot z pierwszego piętra! – burknęłam.
-Jesteś o mnie zazdrosna – przygarnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego tors i objęłam w pasie.
-Jestem i to strasznie. Dlatego nie denerwuj mnie więcej.
-Kocham cię – spojrzał mi w oczy. – Zwłaszcza, gdy mi to okazujesz – uśmiechnął się.
-Krzykiem? – mruknęłam.
-Zależy ci wtedy – pocałował mnie delikatnie.
-Zawsze mi zależy! – popchnęłam go na łóżko.
Leżałam na trawie
w parku i wpatrywałam się w błękitne niebo. To znaczy próbowałam się
wpatrywać, bo co chwila widok zasłaniały mi blond włosy albo czarna
sierść. Tak, Canales bawił się z Coonem. Nie wiem jak mogłam bać się
takiego cudownego pieska. Bronił mnie, gdy Morata chciał mnie ostatnio
wrzucić do rzeki. Tak się nieborak wystraszył, że sam wylądował w
wodzie. Z moim Coonem się nie zadziera.
-Wiesz, że będę musiał wyjechać z Madrytu? – Wyszeptał mi na ucho Sergio, gdy zaprzestał zabawy.
-Wiem – przymknęłam oczy i rozkoszowałam się latem, słońcem i moim Ciastkiem.
-Wiesz, że chciałbym, żebyś pojechała ze mną? – Pocałował mnie w szyję.
-Wiem – uśmiechnęłam się delikatnie.
-Wiesz, że kocham cię najmocniej na świecie? – Wsunął dłoń pod moją bluzkę.
-Wiem
– zachichotałam i otworzyłam oczy. Spojrzałam w jego tęczówki i
ucałowałam go w czubek nosa. – Jesteś moim powietrzem – wyszeptałam. –
Może dziać się wszystko, ale póki będziesz stał u mego boku dam radę i
przezwyciężę wszystkie trudności.
-A u naszych nóg będą plątać się małe szkraby o nazwisku Canales Rodriguez – pocałował mnie czule.
-A ile ich chcesz? Bo wiesz nie mam pojęcia ile ich z siebie wyduszę – objęłam go ramionami za szyję.
-Troje.
Dwóch chłopców i dziewczynę. Dziewczyna będzie taka jak ty, będzie
radością i ozdobą Bernabeu. Brylantem Realu – powiedział zadowolony.
-Przecież ty się wynosisz z Madrytu – przypomniałam mu.
-Ale wrócę, sama tak mówiłaś – uśmiechnął się. – Chłopiec będzie miał imię na A… Może Alan?
-A dziewczynka?
-Solana – zdecydował błyskawicznie.
-A drugi chłopiec?
-Theodor.
Alan, Solana i Theodor – wyszczerzył się. – Za chrzestnych weźmiemy
Gianę i Ronaldo, Yuli i Benzemę a na koniec… – zawahał się.
-Moratę i Rezę? – podpowiedziałam.
-Właśnie. – pokiwał głową. – Alan, Sol i Theo Canales Rodriguez – wyszeptał mi do ucha. – Chodzące dowody naszej miłości.
-Kocham cię – przytuliłam się do niego mocno. Jest najwspanialszym co mnie w życiu spotkało i nigdy dobrowolnie go nie opuszczę!